Szanowni Państwo,

prawica1 smallz łatwością można sprokurować wydarzenie, które odbije się echem w poważnych mediach. Wystarczy przemocą zakłócić otwartą debatę czy wykład na uniwersytecie. Można dorzucić kilka ksenofobicznych czy antysystemowych haseł. A nawet zorganizować się przed wyborami – wtedy, jak widać na przykładzie rozmaitych krajów UE, raz-dwa znaleźć się można nawet w najważniejszym organie przedstawicielskim. Radykalizm polityczny wchodzący do głównego nurtu polityki przestał dziwić. A oficjalne instytucje czasem wydają się pozbawione ducha obywatelskiego. W niektórych krajach UE próby obrony wartości demokracji czy społeczeństwa obywatelskiego już brzmią jak „mowa-trawa”. Być może klasyk teorii demokracji Alexis de Tocqueville napisałby dziś, że europejską demokracją zaczynają rządzić najdziksze instynkty.

Na naszym podwórku obecność skrajnej prawicy w ostatnich miesiącach nie może budzić wątpliwości. A przecież nie jesteśmy wyjątkiem. Czy Europejczycy szukają silnych więzi? A może to oznaki pilnej potrzeby nadziei?

Agnieszka Pasieka zaczyna od prostej rekapitulacji retoryki i technik komunikacyjnych polskich organizacji narodowców. Ta rekapitulacja nie prowadzi jej jednak do wniosku, jakoby byli oni odrębną od polskiej kultury politycznej, agresywną grupą. Wręcz przeciwnie: są jej zdaniem wykwitem powszechnej pogardy, rozpowszechnionej już od dawna po wszystkich stronach polskiej sceny politycznej i intelektualnej. Są oni konsekwencją całych lat etykietowania przeciwników jako: „wykształciuchów”, „lemingów”, „słoików”, „moherowych beretów”. To ani nie kryzys, ani zmiana pokoleń, ani frustracja społeczna zrodziła ten ruch, pisze Pasieka, ale niedostateczny szacunek wśród przedstawicieli centrowych elit.

Diagnoza ta bliska jest na pewno amerykańskiej politolożce Mabel Berezin, która w rozmowie z Jakubem Stańczykiem opowiada o zjawisku, nazywanym przez nią normalizacją języka skrajnej prawicy. Kryzys finansowy testuje demokrację, mówi autorka książki „Illiberal Politics in Neoliberal Times”. Nie wróży powtórki z lat 30. XX wieku, ale nie wyklucza, że wkrótce powstaną nowe, dotąd nieznane formy rządów.

Osobistą perspektywę dotyczącą ogromnego wzrostu popularności Jobbiku na Węgrzech prezentuje ekonomista János Mátyás Kovács. Jego zdaniem największą tragedią węgierskiego ustroju jest iście frywolna współpraca skrajnej prawicy z centroprawicą Victora Orbána. „Niezależnie od okazjonalnych konfliktów o prawodawstwo, liderzy Jobbiku z ukontentowaniem przyglądają się przeprowadzaniu przez Fidesz głębokiej zmiany społecznej – mówi Kovács – Znakomicie zdają sobie sprawę, iż w dłuższej perspektywie Fidesz i tak pracuje na nich. Chcąc nie chcąc, Orban przygotowuje grunt dla koalicji Fideszu z Jobbikiem. A może nawet przejęcia przez Jobbik władzy”.

Numer zamykają studia przypadków ukraińskiego i austriackiego. Austriacki dziennikarz Robert Misik opowiada o głębokich przyczynach rosnącej popularności Wolnościowej Partii Austrii. W jego diagnozie pobrzmiewa podobny argument, jak w publikowanym przez nas niedawno wywiadzie z Ivanem Krastevem, o przyczynach odwracania się wyborców od polityki: „Ludzie, którzy głosują na FPÖ, chcą protestować, ale nie chcą widzieć tej partii w rządzie. Oddanie głosu na tę partię to zatem protest przeciwko całemu systemu partyjnemu, który nie odpowiada na roszczenia wysnuwane przez społeczeństwo”. Z kolei Anton Shekhovtsov, ukraiński politolog, pisze o frapującym połączeniu nostalgii za Związkiem Radzieckim, nastawień imperialistycznych i obawy przed zniszczeniem języka ukraińskiego w retoryce skrajnej prawicy w jego państwie.

Zapraszamy do lektury,

Karolina Wigura


1. AGNIESZKA PASIEKA: Kilka uwag o pogardzie
2. JÁNOS MÁTYÁS KOVÁCS: Frywolna koabitacja. Czy Węgry czekają rządy Jobbiku?
3. MABEL BEREZIN: Demokracja jest testowana przez kryzys finansowy
4. ROBERT MISIK: Wybór FPÖ to działanie antysystemowe
5. ANTON SHEKHOVTSOV: „Okiełznać wszystkie obce grupy etniczno-rasowe”? Radykalna prawica na Ukrainie


Agnieszka Pasieka

Kilka uwag o pogardzie

Zapytajmy nie o specyfikę organizacji narodowych, ale polskiej polityki. Czy poglądy narodowców, z którymi tak kategorycznie się nie zgadzamy, nie są trwale – a w mniej otwarty sposób – obecne w polskim dyskursie publicznym? Czy nie pojawiają się w ustach tych polityków, tych instytucji i tych osób publicznych, po których nikt by się tego nie spodziewał?

Jeden z dziennikarzy, pisząc o niedawnych zajściach na wykładach Magdaleny Środy i Adama Michnika, stwierdził, że te incydenty dowodzą oddalenia Polski od Zachodu, ponieważ na Zachodzie uniwersytety są „naturalnym siedliskiem liberalizmu i lewicowości”. Zdaniem przedstawicieli ruchu narodowego Polsce do Zachodu jest bardzo blisko, bowiem uczelnie stanowią „bastion lewackości”. Obydwa stwierdzenia sugerują, że ich autorzy definiują pluralizm i wolność słowa wedle określonych przekonań politycznych, prowadząc do naturalizacji wybranych poglądów i stanowisk jako wyznaczników (promowanego) pluralizmu i różnorodności. Każdemu z nich daleko jest do przyznania, że uniwersytety powinny być „naturalnym siedliskiem” wymiany poglądów między przedstawicielami lewicowości i prawicowości, prowadzonej według standardów akademickiego dialogu.

Uczciwa dyskusja wymaga jednak przedstawienia uczestników sporu, a nie dyskredytowania przeciwnika przez nadużywanie cudzysłowów (panel „dyskusyjny”, „słuszne” myślenie itd.). Spróbujmy zatem dokonać krótkiej analizy autoprezentacji Niezależnego Stronnictwa Akademickiego, które jest odpowiedzialne za zamieszki na wykładach, a także pokrewnych mu organizacji: Młodzieży Wszechpolskiej, organizacji Kobiety dla Narodu, stowarzyszenia Marsz Niepodległości. Zastanówmy się, co wyżej wymienieni mówią nie tyle o samym ruchu, ile o polskim społeczeństwie w ogóle.

Naród jako byt „naturalny” i „nowoczesny”

Oczywiste jest, że jednymi z kluczowych pojęć dla ruchu narodowego są naród i ojczyzna. Działacze twierdzą, że ich ochrona jest dla nich największą wartością. Polski naród przedstawiany jest jako wspólnota krwi i tradycji, związana pamięcią o przodkach i polską ziemią. Naród postrzegany jest jako byt naturalny, w przeciwieństwie do społeczeństwa, które jest bytem sztucznym, zbyt inkluzywną kategorią w porównaniu z narodem, który pozwala na ścisłe określenie granic przynależności.

Granice przynależności do narodu są definiowane za pomocą różnorodnych narzędzi. Pierwszym z nich jest dyskurs historyczny prawicowych organizacji. Nawet pobieżna analiza facebookowych profili, oficjalnych stron i forów dyskusyjnych pozwala zauważyć, że w ich dyskursie – mimo częstych sprzeciwów organizacji wobec oskarżeń o antysemityzm – wątki antysemickie pojawiają się bardzo często. Czasem są one serwowane czytelnikom w sposób bezpośredni, przez określanie wybranych polityków czy publicystów „żydostwem”. Czasem subtelniej – przez różnego rodzaju odniesienia i parafrazy („nasze uczelnie, nasze ulice”). Często pojawia się ponadto pojęcie żydokomuny (ostatnio w związku z obchodami Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”).

Istotnym elementem są także wypowiedzi na temat Kresów, które także różnią się stopniem radykalizmu – od informowania o działalności kresowych organizacji, przez dramatyczne apele dotyczące szykanowania Polaków za wschodnią granicą, po nazywanie Ukraińców okupantami Lwowa. Przekonanie o prawach do panowania „wielkiej Rzeczypospolitej” nad sąsiednimi narodami objawia się np. w poparciu Serbów w ich staraniach o władzę nad Kosowem. Wyrazy poparcia kierowane są także pod adresem węgierskiej prawicy oraz wobec wszystkich tych społeczeństw, które „borykają się” z problemem muzułmańskich imigrantów. W ten sposób ruchy narodowe prezentują siebie jako członków transnarodowego ruchu nacjonalistycznego.

Godnym podkreślenia elementem promocji narodowych treści jest idea „patriotyzmu XXI wieku”, mającego łączyć tradycję i nowoczesność. Sugeruje się, że przeciwne ruchowi narodowemu opcje gardzą dziś wartościami narodowymi i patriotycznymi. Ponadto dominuje teza, że organizacje narodowe jako jedyne są dziś kustoszami pamięci o żołnierzach AK (których zdjęcia są często umieszczane na stronach) oraz bronią dobrego imienia Polski, na przykład przed oskarżeniami o współudział w Holocauście. W propagowaniu „patriotyzmu XXI wieku” przoduje bezapelacyjnie organizacja Kobiety dla Narodu, której ikoną jest zdjęcie młodej, zgrabnej, nowocześnie ubranej i umalowanej kobiety na tle polskiej flagi.

…i homoseksualista jako pedofil

Częstym narzędziem dookreślania definicji narodu jest przeciwstawianie się – jak jest to określane – „różnego rodzaju dewiacjom”. To pojemne sformułowanie obejmuje zarówno homoseksualistów, jak i feministki czy zwolenników aborcji i eutanazji. Stawia się między nimi znaki równości, które każą uznać, że ruch aborcyjny jest jednoznaczny z feminizmem, a homoseksualizm jest endemicznie związany z pedofilią.

Również tu chętnie podawane są przykłady z innych krajów; ostro krytykuje się legalizację danych zjawisk społecznych w krajach zachodnich. Ostatnio wystosowano także list poparcia wobec ks. Franciszka Longchampsa de Bériera w związku z jego wypowiedzią na temat dzieci poczętych za pomocą metody in vitro.

Tożsamość haseł, tożsamość strategii

Tyle o treści. Co można natomiast powiedzieć o formie propagowania tych treści? Poruszając ten problem, warto zacząć właśnie od stwierdzenia przewagi formy nad treścią w działaniach narodowców. Wykorzystując współczesne media i technologie, przedstawiciele organizacji narodowych dokumentują i rozpowszechniają informacje dotyczące różnego rodzaju poczynań, ale koncentrują się jednak głównie na gestach i rytuałach.

Dobrym przykładem jest zorganizowana przez NSA akcja uświadamiająca społeczeństwo w kwestii „wybiórczości” „Gazety Wyborczej”. Nagranie przedstawiające działaczy rozdających ulotki, opatrzone muzyką z serialu wojennego „Czas Honoru”, skupia się na samym akcie rozdawania ulotek. Nie wspomina się natomiast słowem o ich treści ani nie podaje się przykładów potwierdzających „wybiórczość” „Gazety Wyborczej”.

Użycie podobnych strategii wskazuje na uderzające podobieństwo między różnymi organizacjami prawicowymi. Promują one te same wydarzenia, cytują na swoich stronach te same artykuły, a nawet zalecają słuchanie podobnej muzyki, czyli tzw. singli patriotycznych. Jedną z przyczyn tego zjawiska jest popularność mediów społecznościowych. Poszczególne organizacje po prostu „lubią się” na Facebooku i piszą sobie nawzajem na „ścianie” (uwaga ta dotyczy również organizacji o profilu lewicowym). Podobieństwa dostrzec można także pomiędzy scenariuszami organizowanych akcji, skandowanymi hasłami i przyśpiewkami.

Przeciw prostym wyjaśnieniom

Funkcjonujące dziś organizacje narodowców i używany przez nich dyskurs przyciąga zwolenników, nawołując do obrony polskich interesów, „normalnego” społeczeństwa i historycznej sprawiedliwości. Oferuje się rytuały i hasła, stwarzając pole do działania dla młodych ludzi biorących udział w demonstracjach. Często przeciwstawia się nie tylko określonym opcjom politycznym, ale także polityce w ogóle. Mylne jest twierdzenie, że wrogiem narodowców jest wyłącznie Platforma Obywatelska. Organizacje te przekonują równocześnie, że tradycyjnie pojmowane wartości nie mają nic wspólnego z zaściankowością.

Tłumaczący wzrastającą siłę prawicowych organizacji często sugerują, że oferują one łatwą wizję biało-czarnego świata oraz że ich popularność jest odpowiedzią na trwający kryzys, który sprzyja postawom skrajnym. Interpretacje takie są o tyle kuszące, o ile niejako obarczają „winą” za istnienie pewnych ekstremizmów „innych” – winne są więc: kryzys, religijny konserwatyzm, tendencja do poszukiwania prostych drogowskazów.

Wystarczy jednak odwrócić pytanie i zapytać nie o specyfikę organizacji narodowych, ale polskiej polityki, by zrozumieć, że wyjaśnienia te nie są wystarczające. Czy cytowane powyżej poglądy narodowców, z którymi nie zgadzamy się kategorycznie, nie są trwale – a w mniej otwarty sposób – obecne w polskim dyskursie publicznym? Wyliczanie historycznych win sąsiadom, histeryczne reakcje na „obrazę” Polski, promowanie modelu Polaka-katolika jako normy kulturowej i podkreślanie roli Kościoła, wreszcie antysemickie i homofobiczne akcenty są nie tylko stałym elementem polskich debat politycznych. Są także obecne wśród tych polityków, tych instytucji i tych głosów publicznych, po których nikt by się tego nie spodziewał. Bez wątpienia podobne wypowiedzi nie są domeną prawicowych partii, jak chcieliby tego niektórzy. Wspólną cechą polityków i dziennikarzy, prezentujących różne polityczne stanowiska, jest obrzucanie się inwektywami i pogardliwe (a zdaniem niektórych – żartobliwe) definiowanie nielubianych grup społecznych jako „wykształciuchów”, „lemingów”, „słoików”, „moherowych beretów” czy „wieśniaków”.

Uwagi te odnieść należy także do przedstawicieli świata nauki, którzy krytykują „przemoc symboliczną” i „dominację”, sami jednak często je praktykują. Polscy socjologowie narzekają, że Polacy są społeczeństwem pasywnym i niechętnie protestują na ulicach, równocześnie zaś trudno przychodzi im uznanie marszu „moherowych beretów” za jedno z przejawów społeczeństwa obywatelskiego. Narzeka się też na słabość ruchu feministycznego w Polsce, nie zawsze dostrzegając, że priorytety i prawa kobiet mogą być różnie definiowane. Prowadzi to do efektów zbliżonych do tych, o których pisałam w przypadku ruchów narodowych, a mianowicie do niwelowania różnic wewnątrz grup i środowisk oraz tworzenia związków pomiędzy określonymi grupami społecznymi i ich poglądami.

Wszystkie te dyskusje i komentarze przypomniały mi o rozmowach prowadzonych podczas badań terenowych w wieloreligijnej wsi na południu Polski. Jeden z badanych, przedstawiciel mniejszościowej wspólnoty religijnej, pytany przeze mnie o stosunki z rzymskokatolickim sąsiadem (przedstawicielem dominującego tam wyznania), odpowiedział: „Sąsiad jest za ekumenią… za taką ekumenią, jaka się jemu podoba”. Dobrze odzwierciedla to dominujące wśród naszych „zaangażowanych środowisk” tendencje do definiowania wolności słowa i reguł debaty publicznej „jak im się podoba”. Warto ostrożniej nazywać pewne zjawiska jako „kontestację”, „grupę oporu” czy „protest”, tylko dlatego że nie wpisują się one w arbitralnie określone ramy politycznej poprawności. Pisząc to, nie sugeruję wcale, że powinniśmy usprawiedliwiać rasistowskie czy homofobiczne poglądy. Chcę natomiast podkreślić, że bronią w walce przeciw skrajnym poglądom nie powinny być metody podobne do tych, za które krytykujemy adwersarzy.

* Agnieszka Pasieka, antropolożka społeczna i socjolożka, adiunktka w Instytucie Slawistyki PAN.

Do góry

***

prawica2 small

János Mátyás Kovács

Frywolna koabitacja. Czy Węgry czekają rządy Jobbiku?

János Mátyás Kovács, węgierski ekonomista, opowiada w rozmowie z Karoliną Wigurą o głębokich źrodłach popularności Jobbiku i długotrwałych konsekwencjach prawnych „nalotów dywanowych” dokonywanych przez rząd Viktora Orbána.

Całość: CZYTAJ TU / ENGLISH VERSION

Karolina Wigura: Rosnącą od kilku lat popularność skrajnej prawicy w Europie tłumaczy się często reakcją na kryzys finansowy z 2008 roku. Czy jako ekonomista uważa pan, że tak jest także w przypadku Węgier? I czy sukces Jobbiku jest dla pana zaskoczeniem?

János Mátyás Kovács: Prawdę mówiąc, uważam program Jobbiku za prymitywny i przerażająco nudny. To rekombinacja tradycyjnych wątków rodem z narodowego socjalizmu – protekcjonizmu, egalitaryzmu, romantycznego antykapitalizmu, interwencjonizmu państwowego itp. Uzupełniono ją mową nienawiści wobec komunistów, Unii Europejskiej, kapitału żydowskiego, firm międzynarodowych itd. W połowie lat 90. opublikowałem tekst, w którym pisałem o zjawisku „postmodernistycznego populizmu”. Porównywałem w nim nowe strategie polityczne w Austrii i na Węgrzech. Wtedy nawet w najgorszych snach nie przypuszczałem jednak, że zostaniemy skonfrontowani z „narodowym radykalizmem”, jak Jobbik eufemistycznie uwielbia określać swój polityczny kurs. Gdy chodzi o przyszłość polityki na Węgrzech, byłem przygotowany raczej na śmieszność, a nie udrękę i pogardę. Z przygaszonymi namiętnościami, podskórnym rasizmem, paroma niedorzecznymi organizacjami neonazistów. Dziś Gwardia Węgierska maszeruje ulicami miast, a liderzy Jobbiku domagają się powołania Żydów do wojska. Otwierając codzienną gazetę, obawiam się, że znajdę w niej kolejne zdjęcie zamordowanego romskiego dziecka. To wszystko pilnie domaga się wyjaśnień głębszych, niż powtarzane truizmy o nierozliczeniu Węgrów z przeszłością, czy smutnych reperkusjach kryzysu finansowego. Niewiele jest w Europie Wschodniej społeczeństw, które cierpią z powodu kryzysu w podobnym stopniu i które dodatkowo muszą stawić czoła tak sprawnie zorganizowanemu ruchowi nazistowskiemu, jak my. A muszę przyznać, że mam zwyczajnie dość zarzutów przeciwko „neoliberałom”, którzy w ciągu ostatnich dwudziestu lat rzekomo spuścili ze smyczy rynki i spowodowali nieznośne nierówności, zwłaszcza w północno-wschodnich Węgrzech, strefie zamieszkałej przez głodującą biedotę, przede wszystkim Romów.

Wróćmy na chwilę do tego, co powiedział pan o Jobbiku i nudzie. Jak to możliwe, że partia o tak nieinteresującym programie jest jednocześnie coraz popularniejsza wśród wyborców?

Kiedy mówię, że węgierska skrajna prawica jest nudna, nie mam na myśli jedynie jej przesłania ekonomicznego, ale także techniki mobilizacji politycznej oraz indoktrynacji serwowanej przez Jobbik i dziesiątki zaprzyjaźnionych z nim grupek, z których wiele przypomina organizacje terrorystyczne. Ale nuda nie oznacza, że nie wybucham gniewem i obrzydzeniem na widok psychicznej lub słownej agresji. Jak wtedy, gdy futbolowi kibice wdarli się do sali wykładowej Uniwersytetu Budapeszteńskiego, wykrzykując do protestujących studentów: „obyście zdechli z głodu, myjąc gary w McDonald’sie w Londynie”. A jednak, mimo użycia na wielką skalę internetu dla agitacji politycznej, propagowania tzw. narodowego rocka, szerokiego wachlarza paramilitarnych form edukacji i organizacji, mimo wynajdywania coraz to nowych etnicznych kozłów ofiarnych, kampanii antykorupcyjnych, nastawień proirańskich, a ponad wszystko mimo trywialnego faktu, że gdy przychodzi do żądań ekonomicznych, skrajna prawica jest zwyczajnie arcylewicowa – nie istnieje żadna differentia specifica węgierskich neonazistów i to niezależnie od odnoszonych przez nich sukcesów. Jobbik nie dałby rady przetrwać, gdyby nie wytykał błędów popełnionych przez socjalistyczno-liberalne rządy między 2002 a 2010 rokiem. I gdyby Orbán nie obdarzył go, jak sam mówił, „ostrożną miłością”, od jego pierwszych kroków.

Całość: CZYTAJ TU / ENGLISH VERSION

* János Mátyás Kovács jest węgierskim ekonomistą, pracuje jako permanent fellow w Instytucie Nauk o Człowieku w Wiedniu; wykłada na Wydziale Ekonomii Eötvös Loránd University w Budapeszcie.

** Karolina Wigura jest doktorem socjologii, historyczką idei i członkinią redakcji „Kultury Liberalnej”. Pracuje też jako adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego.

Do góry

***

Mabel Berezin

Demokracja jest testowana przez kryzys finansowy

Mabel Berezin, amerykańska politolożka, opowiada Jakubowi Stańczykowi o przechodzeniu języka ekstremistów do potocznego dyskursu politycznego i jego konsekwencjach dla Europy.

Jakub Stańczyk: Europejskie prawicowe partie i idee polityczne zyskują coraz większe zainteresowanie ze strony wyborców, od kiedy w 2008 roku rozpoczął się kryzys finansowy. Mówimy tu o sytuacji w krajach postrzeganych jako ostoje liberalnej demokracji, między innymi w Szwecji, Finlandii, Holandii. Pani w swoich pracach opisuje jednak również – kto wie, czy nie groźniejsze – zjawisko normalizacji języka skrajnej prawicy w europejskiej polityce. Czy mogłaby pani wyjaśnić, na czym ono polega?

Mabel Berezin: Ten proces przetacza się dziś przez całą Europę. Idee, kiedyś przypisywane były partiom prawicowym, przeszły do potocznego dyskursu politycznego. Za przykłady mogą posłużyć sprzeciw wobec multikulturalizmu czy integracji europejskiej, które nie są już tylko domeną prawicy. Widzę powiązanie pomiędzy kryzysem strefy Euro a przyspieszeniem w tak rozumianej normalizacji. Dwa lata temu można było mówić po prostu o standardowych partiach prawicowych jak francuski Front Narodowy, które od dłuższego czasu były obecne i żywiły antyeuropejskie poglądy. Jednak aktualnie porażka w walce z kryzysem strefy Euro oraz podział Europy na Północ i Południe zaczynają zmieniać sytuację. Pojawiają się ekstremalne reakcje społeczne, jak to widać w przypadku partii Złoty Świt w Grecji, która uzyskała w zeszłym roku 6,9 proc. głosów. Podobnie we Włoszech mamy do czynienia z gwałtownym sprzeciwem wobec wszystkiego, co europejskie. Podobnie w Szwecji w 2010 roku, gdzie nowi demokraci zdobyli ponad 5 proc. głosów.

W „Kulturze Liberalnej” pisaliśmy o pewnym aspekcie tego procesu w kontekście polityki François Hollande‘a wobec mniejszości romskiej we Francji. Nie tylko tam problem nie ogranicza się do używania skrajnej retoryki: za słowami idą konkretne polityczne decyzje. Dokąd ten proces może prowadzić?

Nie wróżę powrotu lat 20. i 30., ponieważ jesteśmy w innym miejscu. Najostrożniej wypadałoby powiedzieć, że demokracja jest właśnie testowana przez kryzys ekonomiczny. Niewykluczone, że doprowadzi to do stworzenia nowych form rządów, których jeszcze nie znamy. Gdy chodzi o nastroje społeczne, najbardziej niepokojący jest pewien polityczny nastrój panujący w Europie. Królują uczucia złości, beznadziei, odrzucenia standardowej polityki. Głosi się poglądy w stylu: „Wyjdźmy na plac i wygłośmy wszelkie roszczenia, jakie mamy, ponieważ ustalony ład polityczny nie spełnia naszych potrzeb”. Podobne zjawisko można zaobserwować w Ameryce, są tu jego dwie wariacje: ruch „Occupy” i „Tea Party”. Obydwie te grupy postulują porzucenie ustanowionych instytucjonalnych form państwowości. Choć nie jestem w stanie przepowiedzieć przyszłości, myślę, że jeśli kryzys ekonomiczny będzie się pogłębiał, a nierówności społeczne będą się powiększać, to możemy spodziewać się złych rezultatów. Warto pamiętać, że kraje, o których mówimy, to demokracje. Powinniśmy zatem tym bardziej martwić się faktem, że te ekstremistyczne partie wchodzą w całej Europie do parlamentów.

Jednak ruchy typu „Occupy” są zwykle uznawane za dobry znak społecznego zaangażowania, przejaw kontestacji międzynarodowego społeczeństwa obywatelskiego. Jakie są powody, dla których pewne kraje tak dziś nie lubią Europy?

Unia Europejska stanowi zagrożenie dla suwerenności w niektórych krajach. Najlepszym przykładem jest Francja, gdzie Europa nie była nigdy szczególnie popularna pośród zwykłych obywateli. Myślę, że kiedy wybucha tak silny kryzys ekonomiczny, nagle idee, które cały czas kryły się w społeczeństwie, skrystalizowały się. Równocześnie w rządach nie było żadnych osób, które mogły te poglądy reprezentować, ponieważ rządzący zajmowali się jedynie promowaniem Unii Europejskiej i Euro. W takiej sytuacji prawica była naturalną stroną mogącą wyrazić antyeuropejski sentyment. W Europie Zachodniej nie ma też silnego lewicowego głosu, któż zatem weźmie głosy robotników.

Czy widzi pani różnice między Północą i Południem w Europie, jeśli chodzi o oblicze skrajnej prawicy w tych krajach i proces normalizacji jej języka? To ten podział państw europejskich ujawnił się najsilniej podczas kryzysu.

Wszystkie kraje skandynawskie oprócz Finlandii trzymały się z daleka od unii walutowej. A to ona jest tutaj największym problemem. Kiedyś w obliczu kryzysu ludzie mogli sobie radzić przez dewaluacje własnej waluty. Dzisiaj nie jest to możliwe, bo kraje są związane strefą Euro. To właśnie państwa, które weszły do Europejskiej Unii Walutowej mają najsilniejsze prawicowe reakcje. Szwecja czy Norwegia prawdopodobnie utrzymają status quo. Ale proszę z kolei nie myśleć, że za chwilę całe Południe pogrąży się w rewolucji. Aktualną sytuację porównałabym bardziej do roku 1848 niż do 1989. Jeśli spojrzeć na Włochy, to nie brałabym prawicowego zagrożenia w tym kraju tak bardzo poważnie. Mój niepokój budzi tylko niewiarygodny zwrot we włoskiej polityce, który państwo przeżyło w 1994 roku, kiedy w rządzie zasiedli ministrowie z Włoskiego Ruchu Społecznego (partii o faszystowskim rodowodzie). Przywódca tej partii Gianfranco Fini jest najlepszym przykładem na normalizację języka skrajnej prawicy. Jeszcze w 1994 roku nazywano go faszystą. W kolejnych latach przeszedł na pozycje, które można nazwać klasycznie centroprawicowymi. Zaś w ostatnich wyborach startował pod rękę z Mario Montim… Nie widzę też wielu możliwości dla radykalnej prawicy w Hiszpanii. Przede wszystkim dlatego, że jest tam silna lewica i pamięć po generale Franco. W Grecji, jak wspominałam, niepokojąca jest obecność coraz lepiej radzącej sobie partii Złoty Świt. Ostatnim ciekawym przykładem w Europie są Węgry, które pod rządami Viktora Orbána idą w niebezpiecznym kierunku.

Paradoksalnie wydaje się, że wzrost siły ugrupowań, ruchów i partii skrajnie prawicowych to proces, który jak żaden inny zintegrował Unię Europejską… Czy zgadza się pani z takim postawieniem sprawy?

Pod tym względem, że Europa jako spójna polityczna i kulturowa przestrzeń nigdy nie została odpowiednio wypracowana, tak. Natomiast kiedy ma się do czynienia z kryzysem, natychmiast to, co narodowe, zaczyna przybierać na sile. I nie mam tutaj na myśli ekstremizmu, ale również ogólne nastroje społeczeństw. Myślę, że nikt teraz nie chciałby przeprowadzać referendum europejskiego. W obliczu światowego kryzysu finansowego ludzie powinni mieć poczucie przynależności do jednej wspólnoty i wzajemnej pomocy. W Stanach Zjednoczonych nie patrzymy, czy ludzie z Massachusetts wydają więcej rządowych pieniędzy z podatków. Tego nie ma w Europie. W tym samym momencie, kiedy ludzie na szczycie nawołują do większej integracji, ludzie na dole jej wcale nie chcą.

* Mabel Berezin, amerykańska politolożka, wykładowczyni Cornell University. Opublikowała ważną książkę „Illiberal politics in neoliberal times: culture, security and populism in the new Europe”.

** Jakub Stańczyk, członek redakcji Kultury Liberalnej.

Do góry

***

prawica3 small

Robert Misik

Wybór FPÖ to działanie antysystemowe

Robert Misik, austriacki dziennikarz, opowiada Jakubowi Stańczykowi, dlaczego Austriacy chcą głosować na Wolnościową Partię Austrii, ale nie chcą widzieć jej w rządzie.

Jakub Stańczyk: Jaki jest pana zdaniem powód wzrostu poparcia dla Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ), od czasu przejęcia w niej siedem lat temu sterów przez Heinza-Christiana Strachego?

Robert Misik: Poparcie dla FPÖ wcale tak radykalnie nie wzrasta, jeśli przyjrzeć się rozwojowi tego ugrupowania w ostatnich 20 latach. Przypomnijmy sobie: Jörg Haider, który wzmocnił prawicowy populizm w Austrii, poprawił notowania tej partii ze stanu 4 proc. poparcia do 27 w 1999 roku. Dopiero wejście Wolfganga Schlüssela do rządu , turbulencje z tym związane oraz rozłam partii pogorszyły te notowania. Potem stery przejął Strache, który wygrał wewnątrzobozowe rozgrywki, a teraz prowadzi FPÖ blisko Haiderowskiego kursu. Trzeba tutaj zaznaczyć, że FPÖ ma potencjalnie 30-proc. rezerwuar wyborców. Haider potrafił go wykorzystać w całości – i Strache dąży do tego samego.

Skąd sukces partii w otwarty sposób używającej skrajnie prawicowej retoryki?

Udało się to z kilku powodów. Z pewnością najważniejszym jest niezadowolenie szerszych warstw społeczeństwa z tradycyjnych partii, profesjonalnej polityki i władzy establishmentu. Ważny jest też podły – w dosłownym sensie, również personalnym – stan dużych, dawniej rządzących partii: Socjaldemokratów (SPÖ) i chrześcijańsko-demokratycznej Austriackiej Partii Ludowej (ÖVP). Innym powodem jest społeczna popularność tematów podejmowanych przez FPÖ, czyli przede wszystkim wrogość do obcokrajowców oraz polityka antyeuropejska. W społeczeństwie nastąpiło przyzwyczajenie do populistycznej nagonki. Nawet skandaliczne wypowiedzi uznaje się aktualnie za normalne.

W „Kulturze Liberalnej” pisaliśmy niedawno o skandalu związanym z politykiem startującym z list FPÖ, Augustem Penzem, który w kampanii wyborczej wystąpił ze sloganem „Heimatliebe statt Marokkaner-Diebe”, co oznacza: „Miłość ojczyzny zamiast marokańskich złodziei”. Nie uważa pan, że przepełniony uprzedzeniami język FPÖ jest reakcją na resentyment Austriaków, zwłaszcza w stosunku do imigrantów?

Oczywiście. W każdym razie po części. Z dużą dozą pewności można powiedzieć, że są w austriackim społeczeństwie resentymenty antyimigranckie. Zwłaszcza wobec grup z terenów arabskich, z Afryki i Turcji. Emigranci z krajów byłej Jugosławii i Polski nie są przedmiotem nienawiści. Grupy imigrantów borykają się z realnymi problemami bytowymi. W niektórych dzielnicach miast i szkołach istnieje zagęszczenie imigrantów o niskim statusie społecznym, kiepskich zarobkach i wąskim wachlarzu życiowych szans. Mało kto się tym jednak interesuje, bo politycy i ludzie zamożni nie mieszkają w tych dzielnicach. Choć trzeba przyznać, że wrogość wobec imigrantów, jako motyw głosowania na FPÖ, ostatnimi laty znacznie spadła. Ważniejsze są eurosceptycyzm i sprzeciw wobec establishmentu.

Czy jest możliwe, że FPÖ służy jedynie jako emocjonalny wentyl bezpieczeństwa, czy też raczej poprawi notowania i wejdzie w przyszłości do rządu?

Z powodu ordynacji proporcjonalnej oraz podzielonego krajobrazu partyjnego niemal żadna partia w Austrii nie może stworzyć własnego rządu. Nawet gdyby FPÖ było partią najsilniejszą, potrzebowałoby do tego przynajmniej jednego partnera. Realistycznym wariantem byłaby koalicja składająca się z FPÖ i Chadeków. Taki rząd już raz mieliśmy. Rozpadł się z wielkim hukiem, FPÖ leżało wtedy na łopatkach, a sądy są do dziś zajęte procesami o korupcję i oszustwa z tamtego okresu. Przy drugim podejściu mogłoby to skończyć się podobnie. Co do zasady, wygląda to jednak tak, jak pan mówi. Ludzie, którzy głosują na FPÖ, chcą protestować, ale nie chcą widzieć tej partii w rządzie. Oddanie głosu na tę partię to zatem protest przeciwko całemu systemowi partyjnemu, który nie odpowiada na roszczenia wysnuwane przez społeczeństwo. W końcu nie wybiera się rządów, ale partie, a to, kto będzie rządził, zależy od układu sił, który wyłania się z wyborów i negocjacji koalicyjnych. To, czego chce wyborca, nie odgrywa dziś takiej dużej roli.

* Robert Misik, austriacki dziennikarz i pisarz polityczny.

** Jakub Stańczyk, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

Do góry

***

Anton Shekhovtsov

„Okiełznać wszystkie obce grupy etniczno-rasowe”? Radykalna prawica na Ukrainie

Od początku istnienia nowego parlamentu w końcu 2012 roku posłowie „Swobody” dowiedli, że są najmniej aktywni w przygotowywaniu projektów ustaw, za to najchętniej biorą udział w asystowaniu Janukowiczowi i obecnemu rządowi w procesie oddalania społeczeństwa ukraińskiego od fundamentalnych wartości, jakimi kieruje się Unia Europejska.

Wyborcom – jak się wydaje – musi to jednak odpowiadać. Dziś na Ukrainie istnieje tylko jedna główna partia o charakterze radykalnie prawicowym – Ogólnoukraińskie Zjednoczenie „Swoboda”. To właśnie „Swoboda” zebrała w 2012 roku ponad 10 proc. głosów w wyborach do parlamentu, stając się tym samym pierwszą partią, która utworzyła skrajnie prawicową grupę parlamentarną w Radzie Najwyższej Ukrainy. Prawicowy postrach lat 90., Ukraińskie Zgromadzenie Narodowe (UNA), wypadło słabo; Społeczno-Patriotyczne Zgromadzenie Słowian i „Braterstwo”, partie założone przez byłych liderów UNA, wystawiły tylko po jednym kandydacie do jednomandatowych okręgów wyborczych. Kongres Ukraińskich Nacjonalistów, kolejne widmo lat 90., dołączył do listy mainstreamowej prawicowej partii Nasza Ukraina i pomimo wystawienia 25 kandydatów, nie zdobył ani jednego mandatu. Wyborcza porażka tych ugrupowań ukazała ich organizacyjną słabość, ideologiczną marginalność, beznadziejny stan finansowy, ale – co najważniejsze – brak możliwości konkurowania ze „Swobodą”, która praktycznie skolonizowała całą niszę radykalnej prawicy na ukraińskiej scenie partyjno-politycznej.

Zarejestrowane ukraińskie partie skrajnej prawicy skłaniają się do uznawania demokracji parlamentarnej. Istnieje jednak spora liczba radykalnych ruchów prawicowych o retoryce jawnie rewolucjonistycznej i agresywnym podejściu do konkretnych grup etnicznych, politycznych, kulturalnych i społecznych. Wyróżniającymi się spośród nich organizacjami są Ukraiński Patriota/ Zgromadzenie Społeczno-Narodowe, Autonomiczny Opór, C14 i Trydent Stefana Bandery. Według Oleha Odnorozhenki, głównego ideologa pierwszej z tych organizacji, w momencie przejęcia władzy zamierza on „ograniczyć i okiełznać wszystkie obce grupy etniczno-rasowe i deportować je do właściwych im ojczyzn”. „My, ukraińscy społeczni nacjonaliści, postrzegamy tak zwane «rasy ludzkie» jako inne gatunki w sensie biologicznym i uważamy jedynie Białego Człowieka Europejskiego za reprezentanta homo sapiens”. Część z tych ruchów utrzymuje nieoficjalne związki ze „Swobodą”, ale zarówno poziom zaangażowania, jak i natura samych kontaktów z poszczególnymi grupami różni się w zależności od regionu.

„Swoboda” i inne wymienione ugrupowania mocno zaznaczają swą obecność w Internecie: każde z nich ma kilka stron internetowych, najczęściej reprezentujących różne regiony albo – tak jak w przypadku „Swobody” – konkretnych liderów. Poza tym istnieją dziesiątki prywatnych i grupowych stron na profilach społecznościowych takich jak VK (wcześniej znany jako VKontakte) i Facebook, przy czym ten drugi nie jest tak popularny wśród ultraprawicy jak pierwszy. Portale społecznościowe odgrywają bardzo ważną rolę w ukraińskiej skrajnej prawicy, stwarzając silne poczucie przynależności do większej grupy podobnie myślących ludzi, nawet jeśli formalnie związanych z różnymi i czasem antagonistycznymi radykalnie prawicowymi ugrupowaniami. Fora internetowe, które stanowią część skrajnych prawicowych portali, są stopniowo wypierane właśnie przez media społecznościowe.

Mimo to większość działań ruchów radykalnie prawicowych nie sprowadza się wyłącznie do internetowych dyskusji. Ich aktywność poza siecią waha się od licznych kampanii społecznych – na ogół wraz z reprezentantami „Swobody” – przeciwko podwyżkom cen, konsumpcji alkoholu i narkotyków, związkom nieheteroseksualnym etc., po przemoc fizyczną i symboliczną wobec „wrogów narodu ukraińskiego”.

Ekstremalne ugrupowania prawicowe, wspierające rdzennych Ukraińców, czy ukrainocentryczny ultranacjonalizm znajdują się głównie w zachodniej i centralnej części kraju, chociaż w ostatnich latach ich wpływy rozprzestrzeniły się na wschód, dochodząc do północno-wschodniego Charkowa i obwodu sumskiego. Wschodnie i południowe partie i ruchy skrajnie prawicowe są przeważnie prorosyjskie o nastawieniu rosyjsko-imperialistycznym czy radziecko-nostalgicznym. Jednak ich obecność w krajowym życiu politycznym zmniejsza się, gdyż wyborcy wolą głosować na Partię Regionów czy Komunistyczną Partię Ukrainy, które zabiegają o wyborców również prorosyjską retoryką. Mimo to niektóre skrajne ugrupowania o charakterze radziecko-nostalgicznym, takie jak „Rodina” w Odessie, w dalszym ciągu zachowują wpływy w regionalnej polityce.

Niemożliwe jest precyzyjne określenie skali przynależności do niepartyjnych radykalnych ruchów narodowych, ale działalność zarówno w Internecie, jak i poza nim w ciągu ostatnich pięciu lat sugeruje, że liczba – przeważnie młodych – ludzi zaangażowanych w ruchy skrajnie prawicowe stale wzrasta. Sukces „Swobody” w wyborach w 2012 roku również wpłynął na jej popularność w społeczeństwie ukraińskim. Członkostwo w partii urosło od 15 000 w 2009 roku do prawie 20 000 pod koniec 2012 roku. Dla porównania dwa inne opozycyjne ugrupowania parlamentarne, Batkiwszczyna i UDAR, mają odpowiednio 600 000 i 10 000 członków. Rządząca Partia Regionów ma 1 400 000 członków, a ich  mniejszy koalicjant, Komunistyczna Partia Ukrainy, około 100 000 członków.

Można mówić o pięciu głównych przyczynach sukcesu „Swobody” w wyborach parlamentarnych w 2012 roku. Po pierwsze, niezadowolenie z politycznych, socjalnych, kulturalnych i ekonomicznych decyzji prezydenta Wiktora Janukowicza i obecnego rządu. Większość elektoratu „Swobody” wierzy, że władze realizują antypatriotyczną politykę zmierzającą do unicestwienia języka i kultury Ukrainy. Po drugie, wyborcy „Swobody” są na ogół niezadowoleni z politycznych elit. „Swoboda”, jak i UDAR Witalija Kliczki, postrzegana jest jako nowa siła, której można uwierzyć na słowo. Po trzecie, tak jak  już wspomniałem, „Swobodzie” udało się skonsolidować głosy radykalnej prawicy, które wcześniej rozkładały się na kilka rywalizujących partii. Po czwarte, „Swoboda” uważana jest za właściwie jedyną ideologiczną partię z prawdziwym programem politycznym. Ukraińscy wyborcy zdają się mieć dość niewyraźnych doktryn wielkich, zabiegających o każdego wyborcę partii, takich jak Partia Regionów czy Batkiwszczyna. I po piąte, „Swoboda” skorzystała na wzroście legitymizacji politycznej za sprawą zwiększonej widoczności mediów narodowych i oficjalnej współpracy z prawicą głównego nurtu.

* Anton Shekhovtsov, Visiting Fellow w Instytucie Nauk o Człowieku w Wiedniu.

** Przeł. Jakub Krzeski.

Do góry

***

* Autorka koncepcji Tematu tygodnia: Karolina Wigura.
** Współpraca: Jakub Krzeski, Jakub Stańczyk, Łukasz Pawłowski, Ewa Serzysko, Matylda Tamborska.
*** Autor ilustracji: Antek Sieczkowski.

„Kultura Liberalna” nr 218 (11/2013) z 12 marca 2013 r.