Do domu trzeba jednak dojechać. Można to robić przy użyciu transportu drogowego, względnie kolejowego. Można też na piechotę. Niestety szlaki lądowe z Ameryki Północnej (z której to wracałem) pozostają średnio dostępne. Wybrałem więc samolot. Mimo moich próśb i błagań dostałem bilet LOT-u. Nasz narodowy przewoźnik obsługuje linię Toronto–Warszawa. Początkowo mieliśmy lecieć Dreamlinerem, ale awarie uziemiły ten „ósmy cud świata”. Informacje o odwołaniu lotu i przeniesieniu nas do sympatycznego, ale dość leciwego jumbo jeta dostaliśmy dwa dni wcześniej, co nie przeszkadzało obsłudze w ironicznym rozdawaniu dreamlinerowskich ulotek.

Lot był ciekawy. Wokoło rozbrzmiewała rosyjska mowa z ukraińskim zaśpiewem – oto rosyjskojęzyczni Żydzi z Ukrainy, którzy opuścili swój kraj w czasach „pierestrojki”, jechali odwiedzić rodziny. Przesiadka z Warszawy do Lwowa czy Kijowa jest widocznie tańsza. Pasażerowie byli niesforni, na angielski przechodzili niechętnie, co zmuszało nasze stewardessy do przypominania sobie rosyjskiego.

Była też i grupa odmienna, znacznie mniejsza. Amerykanie w pierwszym pokoleniu pochodzenia polskiego. Jechali w odwiedziny do babć. Mieli zwyczajne amerykańskie twarze, pełne spokoju i stabilizacji, i jedynie ich akcent w polskim oraz przerażone oczy dowodziły, że jadą do kraju przodków. Z nimi również stewardessy uparcie mówiły po angielsku. W końcu mieli amerykańskie paszporty.

LOT promuje polską kulturę – w końcu trzeba pasażerom dać przedsmak tego, co zobaczą w Polsce. Puszcza się im więc polskie seriale, a wyboru specjalnego nie ma, bo to nie jakiś tam Swiss Air z ekranikiem przy fotelu. Tu każdy z nas ogląda jeden film. Zresztą nawet amerykańskie filmy wyświetlano z nieodłącznym szeptem polskiego lektora. LOT to w końcu przewoźnik narodowy. Nie będzie nam Eastwood po angielsku gadał!

Zasadniczo obsługa bardzo się poprawiła. Kilka lat temu, gdy powodowany nagłym przypływem obłędu umysłowego zamówiłem obiad koszerny, stewardessa wniosła go z tryumfalnym: „Kto dla Żydów zamawiał?”, ponawiając zresztą to pytanie w poprawnej angielszczyźnie. Teraz prewencyjnie każdemu z nas podano obiad wegetariański. I smaczne, i zdrowe, i nikogo nie uraża.

Znalazł się też w naszym samolocie subtelny profesor z Princeton o orientacji potępianej przez naszego byłego prezydenta. Bardzo przeżywał swoją podroż do Polski. Zasmucił go bardzo go Lech Wałęsa – idol jego dzieciństwa. Profesor jako Grek popierał go na manifestacjach w roku 1981. Udało mi się przekonać profesora, że Wałęsa nie jest gorszy od Andreasa Papandreu – ten też gadał głupoty, a był szanowanym profesorem z Ameryki i przywódcą socjalistycznego PASOK-u. Profesor z Princeton sądzi, że nikt już nie zaprosi Lecha Wałęsy na dobrze płatne wykłady na amerykańskich uniwersytetach. Wierzę jednak, że amerykańscy podatnicy i sponsorzy nie porzucą pierwszego prezydenta III RP.

Mieliśmy i polskie gazety. A w nich to samo, co dwa miesiące temu. Oczywiście z wyjątkiem papieża Franciszka, ale i tak komentowano głównie to, czy papież przyjedzie do Polski… Możliwe jednak, że Franciszek tego poczucia centralnej roli Polski na świecie na podziela.

I tylko śnieg w Warszawie był większy niż w Toronto.