O ile sojusz izraelsko-amerykański od wielu lat ma się dobrze, nie można tego samego powiedzieć o relacjach pomiędzy przywódcami tych państw. Niesnaski na linii prezydent Obama – premier Netanjahu osiągnęły apogeum w trakcie kampanii wyborczych obu polityków w ubiegłym roku. Kiedy jednak stało się jasne, że panowie będą skazani na współpracę przez kolejne cztery lata, obie strony postanowiły zmienić taktykę. Między innymi dlatego w pierwszą podróż zagraniczną po zaprzysiężeniu na nową kadencję Obama udał się właśnie do Izraela.
Głównym celem wizyty Obamy było przekonanie świata o trwałości sojuszu amerykańsko-izrealskiego oraz podbicie serc Izraelczyków, którzy nigdy nie ukrywali swoich negatywnych uczuć wobec 44. prezydenta USA. W ubiegłotygodniowym sondażu dla dziennika „Ma’ariv” tylko 10 proc. społeczeństwa izraelskiego wyraziło dla niego swoje poparcie. Dlatego też Obama musiał zaskoczyć wszystkich silnym wystąpieniem, przemową, która rozwiałaby wszelkie wątpliwości dotyczące natury sojuszu pomiędzy państwami. I tak też zrobił.
Kluczowym punktem wizyty okazało się przemówienie do studentów w Jerozolimie. Towarzyszyło mu zarówno wiele obaw, jak i nadziei. Prezydent Stanów Zjednoczonych poruszył wszelkie istotne kwestie dotyczące bezpieczeństwa Izraela. Obama – kolejny raz zresztą w trakcie tej wizyty – podkreślił, że nigdy nie dopuści do tego, aby Iran zdobył broń nuklearną. Zaapelował również do świata o uznanie Hezbollahu za organizację terrorystyczną i po raz kolejny przestrzegł prezydenta Syrii przed użyciem broni chemicznej w trwającej już dwa lata wojnie domowej.
Najważniejszym elementem przemówienia była jednak kwestia konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Obama nakreślił wizję pokoju izraelsko-palestyńskiego, uznając takie rozwiązanie za niezbędne, sprawiedliwe i przede wszystkim możliwe. Prezydent wyraził zrozumienie dla trudności oraz niebezpieczeństw, jakie niosą za sobą kolejne ustępstwa na rzecz Palestyńczyków, ale jednocześnie zaznaczył, że pokój jest jedyną drogą do bezpieczeństwa. Potępił budowę nielegalnych izraelskich osiedli, akty terroru dokonywane przez osadników na ludności palestyńskiej, ale także zrzucanie bomb przez Hamas oraz sprzeciw tej organizacji wobec uznania państwa Izrael. Obama wyraził nadzieję, że obecne władze Autonomii Palestyńskiej osiągną porozumienie z Izraelczykami. Niepodległa Palestyna to cel, do którego powinny dążyć oba narody, gdyż oba tak samo zasługują na własny kawałek ziemi.
Przemowa ta ma duże znaczenie także z innego powodu. Została wygłoszona do izraelskich studentów, którzy są zwykle starsi od swoich amerykańskich czy europejskich kolegów, mają bowiem za sobą kilka lat spędzonych w wojsku, często na wojennym froncie. Więc jeśli ktoś mówi do nich o bezpieczeństwie i obronie – mówi do osób, które jak nikt inny na świecie wiedzą, co te terminy znaczą. Obama swoim wystąpieniem udowodnił, że dokonał ogromnego wysiłku, starając się zrozumieć, co myślą i czują młodzi Izraelczycy. Takiej empatii i współczucia ci ludzie nie doczekali się do tej pory od żadnego izraelskiego polityka. Dlatego też przemowa spotkała się z ogromnym entuzjazmem i co najważniejsze: tchnęła w Izraelczyków nadzieję, którą, jak im się wydawało, dawno już utracili.
Głos Baracka Obamy w sprawie konfliktu izraelsko-palestyńskiego może być fundamentem dla wznowienia negocjacji pokojowych. O ile przed rozpoczęciem wizyty prezydenta USA na Bliskim Wschodzie eksperci przewidywali, że spory izraelsko-palestyńskie zostaną przytłumione ważniejszymi i bardziej pilnymi sprawami (kwestią nuklearyzacji Iranu oraz proliferacji i użycia syryjskiej broni chemicznej), o tyle po jerozolimskiej przemowie możemy być pewni, że Obama uważa, iż kluczem do rozwiązania bolączek regionu jest doprowadzenie do porozumienia pomiędzy Izraelem a Palestyńczykami.
Należy mieć nadzieję, że na wizji pokoju i zapowiedzi nowego otwarcia w relacjach się nie zakończy. Już raz bowiem wysłuchaliśmy epokowego przemówienia z ust prezydenta Obamy w Kairze w 2009 roku, którego jedynym rezultatem była – oprócz pogorszenia relacji z Izraelem – bardzo źle przyjęta przez świat pokojowa nagroda Nobla.