W artykule czytamy, iż co drugi Austriak uważa, że rządy Hitlera miały też dobre strony, a gdyby w jego kraju NSDAP działała obecnie, to cieszyłaby się sporym poparciem. Dwie trzecie społeczeństwa chce u władzy silnego przywódcy. W Austrii wyniki te nie wywołały szczególnie ożywionej debaty publicznej.
Nie oznacza to jednak wcale, że Austriakom obce są spory tożsamościowe. Wręcz przeciwnie, są one dziś być może najważniejsze w tamtejszej debacie publicznej – są one jednak inaczej ustawione, nie zawierają bowiem najczęściej elementu pamięci zbiorowej związanej z II wojną światową. Najważniejszą i najgwałtowniejszą z nich jest dziś zapewne debata o reformie zasad przyznawania azylu. Padają w jej ramach żywotne pytania dotyczące tolerancji wobec przybyszów, ich integracji, zamknięcia i otwarcia społeczeństwa.
Samym sercem tej dyskusji jest zaś – w symbolicznym sensie – pokaźna neogotycka bryła Kościoła Wotywnego na obrzeżach centrum Wiednia. Przez zimowe miesiące przełomu 2012 i 2013 roku przy bocznym wyjściu z budowli – tymczasowo zamkniętej dla wiernych ze względu na gruntowny remont – za czarną, kutą bramą kręcili się mężczyźni w ciepłych miękkich czapkach i z kubkami gorącej herbaty w dłoniach. Do bramy co chwila ktoś podchodził, przekazując paczkę z kocem, ubraniami, jedzeniem. Wewnątrz kościoła rozbito obozowisko. Na rozłożonych tu i tam materacach spoczywali młodzi mężczyźni, należący do grupy około 60 uchodźców, głównie z Pakistanu i Afganistanu, co raz wznawiających protest głodowy…
Wszystko zaczęło się 24 listopada ubiegłego roku. Tak zwani azylowi aktywiści – osoby, walczące o zmianę przepisów dotyczących prawa i procedury przydzielania azylu w Austrii, – i sami starający się o azyl, zorganizowali 35-kilometrowy marsz z miejscowości Traiskirchen do Wiednia. Zaraz po nim uczestnicy marszu rozbili obóz w parku Zygmunta Freuda, tuż przy Kościele Wotywnym. W ciągu następnych tygodni zorganizowano w okolicach parku, liczne demonstracje, na przykład w sprawie solidarności z innymi uchodźcami i przeciwko prawicowej partii FPÖ.
Uchodźcy przygotowali listę kilkunastu postulatów, które zgłaszają nie tylko we własnym imieniu, ale i w imieniu wszystkich uchodźców w Austrii. Znajdziemy tu żądania złagodzenia prawa do azylu w tym kraju, lepszych warunków w ośrodkach dla azylantów, tego, by po przyjeździe nie mieli już oni obowiązku oddawać na policji swoich odcisków palców (co europejska policja uważa za gwarancję, że jedna osoba nie będzie starała się o azyl w kilku państwach, uchodźcy jednak uważają, że jest to sposób ich kryminalizacji), większego kieszonkowego (obecnie wynosi ono 40 euro miesięcznie; razem ze wszystkimi świadczeniami, np. na mieszkanie i ubranie, starający się o azyl może dostać od państwa maksymalnie 250 euro miesięcznie), aż po… fryzjera w ośrodkach dla uchodźców. Deklarację solidarności z protestującymi uchodźcami podpisało kilkadziesiąt wybitnych austriackich osobistości.
Na początku grudnia policja zabroniła dalszych demonstracji ze względu na, jak twierdzono, przedświąteczny ruch kupujących i turystów na ulicach, protestujący jednak organizowali kolejne protesty. 21 grudnia odbył się okrągły stół przedstawicieli uchodźców, Caritasu, który od początku opiekował się uchodźcami, i właściwych dla sprawy ministrów , jednak już tydzień później policja zlikwidowała obóz – o 4 nad ranem. Sprowokowało to kolejne demonstracje, tymczasem uchodźcy przenieśli się do wnętrza Kościoła Wotywnego. Po ich stronie uchodźców opowiedział się kardynał Christoph Schönborn, który w pierwszych dniach marca zaprosił uchodźców do nieodległego klasztoru, oferując im lepsze warunki mieszkalne. Kościół Wotywny pozostał jednak symbolem protestu.
W Austrii walka o prawa azylantów z roku na rok przybiera coraz poważniejsze kształty. Tylko w 2012 roku o azyl starało się tu ponad 20 000 osób. To aż o 20 procent więcej, niż w roku poprzednim. Rocznie prawo azylu przyznawane jest najwyżej dwóm, trzem tysiącom osób. Pochodzą one głównie z Pakistanu, Federacji Rosyjskiej i Afganistanu. Wszyscy twierdzą, że nie mogą wrócić do miejsc pochodzenia ze względu na skrajną biedę lub wojnę.
Wokół sześćdziesiątki protestujących uchodźców narasta debata także od strony skrajnie prawicowej. W serwisie internetowym Austriackiej Partii Wolnościowej Unzensuriert.at można przeczytać, że Kościół Wotywny został zamieniony przez nich w „chlew”, w którym w niektórych miejscach „przenikliwie cuchnie uryną”. Pakistańczykom i Afgańczykom zarzuca się, że są oni w rzeczywistości przedstawicielami grupy „super azylantów”, to znaczy osób, które przyjeżdżają do Austrii z całą rodziną, w tym licznymi dziećmi, i z miejsca wykorzystują państwo opiekuńcze, żądając ogromnego mieszkania i wysokich dodatków rodzinnych. W rzeczywistości „super azylanci” to przeważnie młodzi, około 20-letni mężczyźni, którzy opłacili nielegalnych przewoźników, by przekroczyć granicę morską UE w Grecji i szukać azylu w europejskich państwach. Z Pakistanu i Afganistanu przysłały ich rodziny, często przekonane, że jest to jedyny sposób, by ocalić np. najmłodszego syna.
Warto się nad tym problemem zastanowić nie tylko w kontekście austriackim. Całe dziesięciolecia prowadzenia polityki imigracyjnej w nieprzemyślany sposób doprowadziły również w innych państwach europejskich do powstania tego, co syryjski politolog Bassam Tibi nazywał „społeczeństwami równoległymi”. To wspólnoty, które żyją obok siebie, kompletnie się nie znając i nic o sobie wzajemnie nie wiedząc, co gorsza, często darząc się wzajemnie niechęcią lub nawet pogardą. O tym, w jakich warunkach żyli azylanci przed przybyciem na Stary Kontynent, Europejczycy nie mają najczęściej pojęcia. Z drugiej strony, oczywiście nie jest możliwe, by Europa przyjęła ich wszystkich i zintegrowała w swoim społeczeństwie – jak wynika z obliczeń, dziś na całym świecie nowego kraju do życia poszukuje blisko 100 milionów ludzi. Nie znaczy to, że nie warto pytać o to, jak w przyszłości powinna wyglądać polityka wobec uchodźców i w jaki sposób odróżnić ją od postępowania wobec tzw. imigrantów zarobkowych (oraz czy w niektórych przypadkach nie jest tak, że te dwie grupy są skrajnie trudne do rozróżnienia). Warto pomyśleć o tym także nad Wisłą, gdzie zapewne już wkrótce przyjdzie się nam zmierzyć się z podobnym problemem zmierzyć.