Pisałam ostatnio o książce Natashy Walter „Żywe lalki” , podając przy tym kilka uroczych przykładów seksizmu panoszącego się bezkarnie, pod pozorem swobody seksualnej i wolnego wyboru. Od regularnej prezentacji biustów przez polskie „celebrytki” – będące w moich oczach synonimem sztucznie dopompowanej tu i ówdzie kobiety, której niechcący wyssano mózg – aż po blog o wiele mówiącej nazwie „Szczucie Cycem”.
Otóż życie dopisało wspaniałą puentę do mojego tekstu. W zeszłym tygodniu odbyły się, już na wstępie owiane skandalem, wybory Miss SGGW. Skandal wziął się stąd, że przed oficjalną galą w sieci pokazane zostały – jak rozumiem, na „zachętę” – zdjęcia z castingu. Przecież nie każda studentka chwalebnej uczelni może wziąć udział w prestiżowych wyborach na najpiękniejszą. Zaprezentowana sesja fotograficzna oraz nagrania zza kulis wywołały głosy oburzenia, bo całość prezentowała się „niczym zdjęcia z sesji w domu publicznym” – jak dosadnie ujęła to posłanka Joanna Senyszyn. I choć sprawę usiłował załagodzić rektor SGGW, publikując oświadczenie i donosząc, że zdjęcia pochodzą z sesji ubiegłorocznej, a tegoroczne wybory miały odbyć się z poszanowaniem zasad etyki, to smrodek zostaje. Mnie jednak zastanawia nie to, że studentki SGGW, przyszła elita intelektualna kraju, zgodziły się wziąć udział w upokarzającej je sesji „w stylu burleski”. Dziwi mnie, że w ogóle przyszło im do głowy bawić się w zabawę pod tytułem „Która Najładniejsza?”. Czy dziewczęta SGGW czują, że studiują mało seksowne kierunki i muszą podnieść poczucie własnej wartości? Czy bycie mądrą liczy się mniej niż bycie piękną? Co wyniosą z tych studiów poza dyplomem? Obciachowe zdjęcia z półrozbieranej sesji na pamiątkę tańca w rozkroku? Gratuluję takich wspomnień.
Już słyszę głosy sprzeciwu: że wszystko odbyło się za pozwoleniem dziewczyn, że przecież wiedziały, na co się piszą i w każdej chwili mogły odmówić. Ta sytuacja mogłaby zostać opisana na stronach książki Natashy Walter. Autorka pisze bowiem, że gdy dziewczynka od małego wychowywana jest w kulturze nagradzającej piękno i uległość, która podsuwa jej do zabawy pustogłowe lalki Barbie, to nieważne, jakie ambicje będzie miała 20 lat później. I tak wystąpi w wyborach miss czy w castingu do telewizji, gdzie liczy się uroda i prezencja, bo od małego wpaja się jej, że rozum u dziewcząt nie jest sexy.
Wiedzą to zresztą już gimnazjalistki i licealistki. Ostatnio w radiowej Trójce wysłuchałam wstrząsającego reportażu opisującego zjawisko reklamowania liceów poprzez wystawianie na profilu na Facebooku wysokich not ich uczennicom. Inicjatywa jest oddolna – profil o nazwie „Dupeczki” założyli uczniowie. Można znaleźć na nim zdjęcia co ładniejszych nastolatek z podaniem nazwy liceum. Pod niektórymi zdjęciami pojawiają się niewybredne komentarze, ale generalnie dziewczynki czują się pozytywnie wyróżnione fotą na stronie „Dupeczek”. Ciekawe, czy zdarza się im być zaczepianymi przez przechodniów, którzy mówią: „Skądś cię znam,… a, ty jesteś jedną z dupeczek!”. Cóż za droga do kariery! Kilka lat później pewnie wezmą udział w castingu na najpiękniejszą SGGW. Co ciekawe, dyrektorzy niektórych z wyróżnionych placówek nie byli specjalnie oburzeni. Pochylając się z troską nad samą nazwą, dostrzegli jednak w tej inicjatywie świetny sposób na promocję szkoły. Drodzy rodzice, jeśli chcecie szybkiej kariery dla córki, wejdźcie sobie na profil „Dupeczek”, zobaczcie, które licea znalazły się w gorącej dziesiątce i będzie wiadomo, gdzie posłać latorośl. Dupeczki niedługo zaczną rządzić tym miastem.
Najbardziej szokujące w tych historiach jest to, że nikt specjalnie się nimi nie przejął. A już w kontekście wiadomości, że w Polsce odbędzie się Marsz Szmat, te dwie poprzednie informacje bledną zupełnie. No bo przecież nie ma nic złego w tym, że młodzież typuje dupeczki albo sexy misski SGGW. Ale Marsz Szmat? To dopiero oburzające. Już widzę oczyma wyobraźni to stado półnagich kobiet, te watahy bezwstydnic obnoszących swoje wątpliwej urody wdzięki w miejscach publicznych. Rzeczniczka Marszu przyznała ostatnio, że inicjatorki akcji już dostają komentarze w stylu: „A niech was zgwałcą!”. Nawet mężczyźni współorganizujący Marsz Szmat spotkali się z niewybrednymi komentarzami. To wspaniałe, jakie święte oburzenie rodzi się w narodzie w obliczu takiej inicjatywy. Przecież same się będą prosiły – to będzie tylko ich wina jak rozbudzą żądze w bogu ducha winnych mężczyznach.
Nikt zdaje się nie pamięta, że akcja ma na celu zwrócenie uwagi na problem gwałtu i związane z nim komentarze typu: „sama sobie jest winna, założyła sukienkę, ubrała się wyzywająco”, etc. Rzeczniczka Marszu w jednym z wywiadów powiedziała: „[…] około 80 procent gwałtów jest dokonanych przez osobę znaną ofierze, często przez kogoś z rodziny. Strój nie ma nic do rzeczy.” I dodała: „Bo co to właściwie znaczy «być szmatą»? W niektórych kulturach szmatą jest kobieta, która pokaże włosy, w innych szmatą jest ta, która pokaże twarz. Z kolei nie słyszałam, żeby ktoś mówił o dziewczynach na sambodromach, że są szmatami. Od którego momentu właściwie u nas zaczynałaby się «szmata»? Ile centymetrów spódniczki jest przyzwoite?”. O co właściwie chodzi? Czego boją się komentujący? Że Marsz Szmat przełamie jakieś tabu i wykrzyczy niewygodną prawdę w twarz? Że przemoc ma płeć, a argumenty „miała za krótką spódniczkę” nie są argumentami? Kogo chronimy, negując taką akcję?
Nie znam kobiety, która choć raz nie stałaby się werbalnie lub fizycznie ofiarą seksualnej przemocy. Nie znam mężczyzny, który choć raz bez powodu nie użyłby słowa „szmata”, „dziwka”, „suka”, czy „lesba”, po to wyłącznie żeby komuś ubliżyć. 18 maja wezmę udział w Marszu Szmat w Warszawie i zapraszam wszystkie osoby, które nie chcą się bać, a mają dość anonimowego poniżania czy publicznych komentarzy, seksistowskich haseł, które czynią kobietę przedmiotem, a nie podmiotem. Pokażmy, na co nas stać!