Szanowni Państwo,

relacje3 smallbyły francuski premier Lionel Jospin już dawno temu zauważył, że kraje bogatego Zachodu przekształcają się z „gospodarek rynkowych” w „rynkowe społeczeństwa”. O ile z wolnym rynkiem lewica musi i chce się pogodzić, mówił Jospin, o tyle urynkowieniu społeczeństwa zdecydowanie się sprzeciwia. Od tej wypowiedzi minęło dokładnie 15 lat z czego dokładnie 5 przypadło na największy od czasów Wielkiej Depresji kryzys finansowy. Choć część ekonomistów dowodzi, iż załamanie gospodarcze zostało wywołane przez nadmierne zaufanie do wolnego rynku oraz brak kontroli nad niektórymi transakcjami, większość przekonuje, że rynek zadział dobrze, a przyczyną kryzysu był… nadmiar regulacji. Czy ktokolwiek wziął sobie słowa Jospina do serca?

Rynek jest otwarty – powiadają jego obrońcy – każdy przecież może w nim uczestniczyć; jest ślepy na klasowe czy społeczne hierarchie – pieniądz biedaka i arystokraty jest wart dokładnie tyle samo; najlepiej alokuje zasoby – dzięki wolnej konkurencji dobra trafiają do tych, którzy są w stanie zapłacić za nie najwięcej, czyli – w domyśle – najbardziej ich potrzebują; rynek działa motywująco – dostarczy nam tego czego potrzebujemy, jeśli tylko na to zapracujemy. Akceptując te przesłanki jesteśmy bliscy uczynienia kroku dalej. Skoro rynek działa tak dobrze, dlaczego nie rozszerzyć go na inne dziedziny? Wychowanie dzieci? Niech będzie oparte o mechanizm pieniężnych nagród i kar. Ochrona środowiska? Niech najwięksi truciciele wykupują prawa do zanieczyszczeń wykraczających poza limity. Polityka imigracyjna? Niech obywatelstwo dostają ci, którzy zapłacą najwięcej. Problemy demograficzne? Zapłaćmy za każde kolejne dziecko.

Czy jednak wolny rynek pasuje do wszystkich dziedzin życia? Dlaczego mielibyśmy zgodzić się, by wszedł do innych, które jeszcze naszym rodzicom i dziadkom wydawały się wyłączone z rynkowej logiki? Teoretycy kapitalizmu nie raz przypominali przecież, że niosący ze sobą wolność rynek warto korygować w oparciu o zasady sprawiedliwości. Te zagadnienia rozważa dziś w rozmowie z „Kulturą Liberalną” filozof polityki z Uniwersytetu Harvarda, Michael Sandel. Autor książki „Czego nie można kupić za pieniądze” wskazuje trzy powody jego zdaniem nadmiernej dominacji rynków. Pierwszym z nich jest triumfalizm, który zapanował na Zachodzie po upadku komunizmu; drugim, zmiana charakteru ekonomii, która z nauki o gospodarce przekształciła się w naukę aspirującą do wyjaśnienia całości ludzkich zachowań; trzecim, zanik dyskusji moralnych w sferze publicznej.

Gdy chodzi o rolę ekonomii, fundamentalnie nie zgadza się z Sandelem Witold Gadomski. Jego zdaniem ekonomiści popełniali i będą popełniać w swoich przewidywaniach błędy, ponieważ przedmiot ich badania – społeczeństwa – reagują w trudny do przewidzenia sposób. Nie bez znaczenia dla trafności przewidywań są również bliskie związki ekonomii z polityką, której koleje przewidzieć jest jeszcze trudniej. Mimo to, twierdzi Gadomski „mamy pewne prawa ekonomiczne, które są dość mocno ugruntowane i co do których istnieje właściwie powszechny konsensus”. Wiemy na przykład, że na dłuższą metę mechanizm wolnorynkowy działa lepiej niż nakazowo-rozdzielczy. Choć nie jest doskonały, ten pierwszy zapewnia ostatecznie lepszą alokację zasobów i szybszy wzrost.

Opinię Gadomskiego podziela Witold Orłowski. Dostęp do wielu pożądanych dóbr jest ograniczony i musimy nauczyć się je racjonować. Najprostszym sposobem byłoby losowanie ludzi, którzy dane dobro mają otrzymać, ale na to nikt z nas by się nie zgodził. To dlatego potrzebny jest nam mechanizm ekonomiczny, który wcale nie jest tak prymitywny jak przedstawiają go krytycy i nie sprowadza się do premiowania bogatych kosztem biednych.  „Chodzi raczej o to, by ludzie sami wycenili ile coś jest dla nich warte i na tej podstawie podejmowali decyzje”, twierdzi Orłowski.

Argument o roli ekonomistów analizuje również Łukasz Pawłowski. Zwraca uwagę, że mimo poważnych błędów wielu z nich – z których jeden właśnie wstrząsnął Stanami Zjednoczonymi, o czym szerzej w jego tekście – inni wciąż przekonują, że uprawiają twardą naukę, odkrywającą uniwersalne i niezmienne prawa. „O tego rodzaju prawach nie tylko nie można dyskutować z punktu widzenia moralności. Nie sposób ich także zmienić. Nie domagamy się przecież, by upuszczone przedmioty zamiast spadać w dół nagle leciały do góry, bo to przeczyłoby elementarnemu prawu grawitacji. Nie twierdzimy również, że zniesienie prawa grawitacji byłoby sprawiedliwe lub dobre. To absurd – grawitacja istnieje niezależnie od naszej woli i musimy nauczyć się z nią żyć. Podobnie bezzasadne byłoby sprzeciwianie się prawom ekonomii, przekonują adepci tej nauki”.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja

relacje2 small


1. MICHAEL SANDEL: Porozmawiajmy o moralności
2. WITOLD GADOMSKI: Od rynku i ekonomii nie oczekujmy cudów
3. WITOLD ORŁOWSKI: Ekonomia przypomina przewidywanie pogody
4. ŁUKASZ PAWŁOWSKI: Nędza ekonomii?


Michael Sandel

Porozmawiajmy o moralności

Całość: CZYTAJ TU

Łukasz Pawłowski: W najnowszej książce „Czego nie można kupić za pieniądze” pisze pan, że od trzydziestu lat pieniądze i rynki kolonizują coraz więcej obszarów życia, które wcześniej nie podlegały logice wymiany rynkowej. Ale przecież ludzie od zawsze pożądali pieniędzy, a ich działania były w znacznej mierze powodowane chęcią pomnożenia własnych majątków. Jakie przyczyny stoją za opisywanymi przez pana procesami i czym różnią się one od tego, co znamy z przeszłości?

Michael Sandel: W ciągu ostatnich trzydziestu lat zmieniła się skala tego zjawiska, ale nie sądzę, by towarzyszył temu wzrost ogólnego poziomu ludzkiej chciwości. Problem, który opisuję, polega na tym, że mechanizmy rynkowe oddziaływują na sfery życia, które wcześniej były podporządkowane innym wartościom. Mam na myśli prywatne relacje międzyludzkie, edukację, ochronę zdrowia, środowiska, życie obywatelskie itd.

Jak zatem znaleźliśmy się w tym miejscu, w którym jesteśmy teraz?

Można wyróżnić trzy główne przyczyny stojące za tą zmianą. Część wiązała się z klęską komunizmu i zakończeniem zimnej wojny, co wzbudziło u zwycięzców swoistą pychę. Wielu ludzi utwierdziło się w przekonaniu, że kapitalizm ostatecznie zwyciężył i że dla tego systemu nie ma już alternatywy. Uwierzono również, że istnieje tylko jeden rodzaj kapitalizmu, choć przecież wiemy, że to system, który może przybrać wiele różnych form. Poza tym zapomnieliśmy, że akceptowanie kapitalizmu niekoniecznie musi oznaczać zgodę na rozszerzenie logiki rynkowej na kolejne obszary życia. Pierwszym powodem zjawisk, które opisuję, jest więc złe odczytanie znaczenia końca zimnej wojny.

Drugi powód ma wiele wspólnego z obecnymi trendami w nauce, szczególnie w ekonomii. Natura i ambicje tej dyscypliny uległy fundamentalnym zmianom. Jak narody się bogacą? Jak zwalczać bezrobocie? Jak pobudzać wzrost gospodarczy? Jak uniknąć inflacji? To były klasyczne pytania ekonomii. Począwszy od lat 70., a na dobre w latach 80. i 90. ekonomia stała się bardziej abstrakcyjna, a jej ambicje drastycznie wzrosły. Nagle ekonomiści uwierzyli, że z pomocą swoich modeli teoretycznych mogą wyjaśnić wszystkie ludzkie zachowania. Ta zmiana zachodząca w świecie idei nie była bezpośrednią przyczyną procesów, które omawiamy, ale ułatwiła ich przebieg.

A trzeci powód?

Całość: CZYTAJ TU

Michael Sandel jest profesorem Uniwersytetu Harvarda, gdzie od 1980 roku wykłada filozofię polityki. Jego kursy zaliczają się do najpopularniejszych w historii tej uczelni. Sandel jest autorem wielu książek przetłumaczonych łącznie na 19 języków. Po polsku ukazały się dwie: „Liberalizm i granice sprawiedliwości” oraz „Czego nie można kupić za pieniądze. Moralne granice rynku”. Druga z nich w rok od publikacji na rynku amerykańskim już stała się międzynarodowym bestsellerem.

Do góry

***

relacje4 small

Witold Gadomski

Od rynku i ekonomii nie oczekujmy cudów

Gdy nie działa rynek, wówczas o podziale i dostępie do rzadkich dóbr decyduje urzędnik, znajomości, układy partyjne itd. Rynek jest sprawiedliwszy, bo na rynku decyduje pieniądz, który mimo wszystko jest bardziej egalitarny. Jeżeli mam więcej pieniędzy wynika to z tego, że więcej zarobiłem, bo więcej pracowałem i jestem bardziej efektywny.

Filozof wypowiadający się na temat ekonomii ma z góry przewagę nad swoimi przeciwnikami, ekonomistami. Ta przewaga wynika z tego, że wypowiada się wyżyn ideowego Parnasu, krytykuje swoich oponentów za to że są niemoralni, za to że tolerują występujące nierówności, że popełniają błędy. W dyskusji filozofa z ekonomistą, ten pierwszy zawsze zyska sympatię publiczności, bo to on jest tym dobrym, który chciałby zaspokoić pragnienia wszystkich. Ekonomista może tylko przypatrzyć się tym rozważaniom i odpowiedzieć, czy na ich realizację wystarczy pieniędzy. Filozofa pieniądze nie obchodzą, bo ważniejsze są takie wartości, jak zdrowie, zapewnienie dostępu do edukacji, czyste środowisko itd. W rzeczywistości jednak wszystkie te rzeczy mają swoją cenę, o czym filozof zwykle nie chce pamiętać.

Oczywiście ekonomista – jak każdy człowiek – może popełnić błąd. Mamy jednak pewne prawa ekonomiczne, które są dość mocno ugruntowane i co do których istnieje właściwie powszechny konsensus. Kiedy na rynku pojawi się dużo pieniędzy, skutkiem będzie inflacja. Jeśli podniesiemy wynagrodzenia bez uzasadnienia w postaci wyższej produktywności, wówczas albo doprowadzimy do wzrostu inflacji, albo do stagflacji, czyli inflacji i jednoczesnego obniżenia tempa wzrostu. Co do tego zgodzą się właściwie wszyscy ekonomiści.

Nie zmienia to faktu, że ekonomia miała i ma problem z diagnozami, dlatego że w odróżnieniu od nauk fizycznych, nie opisuje ona zachowań zdeterminowanych. Wiemy mniej więcej jak będzie leciał kamień, którym rzucimy z określoną siłą i jak będzie leciał samolot przy określonym oporze powietrza – to wynika z praw fizyki. W ekonomii sprawa jest bardziej skomplikowana, przedmiotem badania jest bowiem społeczeństwo, a ono reaguje w różny sposób. Nie możemy być pewni czy na obniżenie podatków ludzie zareaguje większą ekspansywnością gospodarczą czy, zamiast oszczędzać na inwestycje, zaczną konsumować to, co zostanie im w kieszeni. Pewnie jedni zrobią tak, a drudzy inaczej. Istnieje wiele powodów, dla których prognozy ekonomiczne z reguły okazują się mało precyzyjne. Zdarza się oczywiście, że ktoś trafnie coś przewidzi, tak jak zdarza się, że ktoś trafi szóstkę w totolotka. Zdarza się, że kilka razy jakiemuś ośrodkowi prognostycznemu uda się przewidzieć coś, czego nie przewidziały inne ośrodki. Badania pokazują jednak, że nie ma systematycznej nadrzędności jednego ośrodka nad innymi pod względem trafności dokonywanych prognoz. Wynika to nie tylko ze specyficznego charakteru przedmiotu badania ekonomii, ale także powiązania decyzji gospodarczych z innymi dziedzinami życia.

Pamiętajmy, że wybór określonej drogi ekonomicznej – na przykład odgórnej stymulacji lub polityki oszczędności – to kwestia nie tylko filozofii i ekonomii, ale także polityki. To jest kwestia wytrzymałości systemu politycznego, czyli tego, jak daleko dany system polityczny przy określonym układzie sił jest w stanie daną politykę prowadzić. Nigdy nie jest tak, że projekt ekonomiczny, który powstaje na papierze czy w arkuszu kalkulacyjnym, zostaje potem dokładnie wprowadzany w życie. Premier Mario Monti i jego rząd mają na koncie niewątpliwe sukcesy, ale także tej ekipie nie udało się zrealizować wszystkich swoich celów. Stało się tak nie dlatego, że Monti nie był wystarczająco mądry i nie wiedział co trzeba zrobić, tylko dlatego, że pewien układ sił społeczno-politycznych istniejący we Włoszech mu na to nie pozwolił.

Czy gdyby tego powiązania nie było i pozwolilibyśmy działać wyłącznie mechanizmom rynkowym, bylibyśmy dziś w lepszej sytuacji gospodarczej? Poważni ekonomiści nigdy nie traktowali rynku i mechanizmu rynkowego jako bezbłędnego. To nie jest czarodziejska różdżka, dzięki której można uzyskać cokolwiek zechcemy, to nie jest jakiś raj, gdzie nie występują błędy. Mimo wszystko jednak jest to mechanizm, który w dłuższym okresie czasu zapewnia lepszą alokację zasobów i wyższy wzrost. Pod wieloma względami jest to również mechanizm sprawiedliwy.

Gdy nie działa rynek, wówczas o podziale i dostępie do rzadkich dóbr decyduje urzędnik, znajomości, układy partyjne itd. Osoby, które pamiętają okres PRL-u, kiedy miejsce rynku zajmowało państwo, wiedzą mniej więcej o czym mówię. Rynek jest sprawiedliwszy, bo na rynku decyduje pieniądz, który mimo wszystko jest bardziej egalitarny. Jeżeli mam więcej pieniędzy wynika to z tego, że więcej zarobiłem, bo więcej pracowałem i jestem bardziej efektywny. Kiedyś o dostępie do dóbr decydowały nie zarobione pieniądze, ale dobre kontakty. Wychowałem się w okresie PRL-u i wiem jak wysoką pozycję zajmował w tym ustroju na przykład magazynier składu budowlanego w GS-ie. Osoba z pozoru mało znacząca w rzeczywistości była panem życia, który decydował o tym kto dostanie, a kto nie dostanie. Oczywiście on sam dostawał najwięcej.

* Witold Gadomski, ekonomista, dziennikarz „Gazety Wyborczej”.

Do góry

***

relacje1 small

Witold Orłowski

Ekonomia przypomina przewidywanie pogody

Ekonomia w pewnym sensie przypomina meteorologię. Obie dyscypliny operują pewnymi uproszczonymi modelami rzeczywistości. Modele meteorologiczne pozwalają z dużym prawdopodobieństwem przewidywać pogodę w ciągu najbliższych 24 godzin. Prognozy długoterminowe są mniej skuteczne. W przypadku ekonomii jest podobnie.

Jeden z głównych problemów społecznych polegał i polega na tym, że większość pożądanych przez ludzi dóbr jest nie jest nieograniczona i trzeba opracować metodę ich racjonowania. Najprostszym sposobem byłoby losowanie, ale na to niewielu z nas chciałoby się zgodzić. Trzeba więc szukać innych rozwiązań i w tym właśnie ma pomóc ekonomia, a jedną z jej odpowiedzi jest wolnorynkowa wymiana pieniężna.

Krytycy ekonomii twierdzą, że to podejście oznacza tak naprawdę faworyzowanie bogatych kosztem biednych – dobro ostatecznie zawsze trafia do osoby, która ma pieniądze. Tymczasem nie jest ono wcale tak prymitywne – nie mówi, że bogaci powinni mieć, a ubodzy nie. Chodzi raczej o to, by ludzie sami wycenili, ile dana rzecz jest dla nich warta i na tej podstawie podejmowali decyzje. W pierwszej chwili może się to wydać idiotyczne, bo niektórych dóbr – na przykład zabiegu ratującego życie – człowiek nie jest w stanie wycenić. Ekonomia wierzy jednak, że taka racjonalna wycena jest możliwa niemal w każdej sytuacji. Jeśli zaś stwierdzamy, że jesteśmy coś w stanie w sensowny sposób wycenić, twierdzenie o funkcjonalności mechanizmu rynkowego pozostaje w mocy.

Większość filozofów tego twierdzenia nie neguje. Pytają jednak, czy taka wycena pewnych dóbr jest moralnie dopuszczalna i czy nie pozbawia człowieka jego godności? Na to pytanie ekonomista nie jest w stanie odpowiedzieć. Nie leży to zresztą w obszarze jego zainteresowań. Ekonomia daje tylko pewne narzędzia, ale to społeczeństwo powinno zadecydować czy w danych warunkach należy z nich skorzystać.

W tym miejscu rodzi się jednak wątpliwość czy rynek na pewno optymalnie alokuje zasoby. Czy istnieją inne metody, skuteczniejsze z punktu widzenia społeczeństwa? Jeśli przyjmiemy, że rynek źle alokuje dobra i trzeba skorygować jego działanie, możemy poszukiwać odpowiedzi na ten problem na gruncie samej ekonomii. Nie znaczy to bynajmniej, że wszyscy ekonomiści dojdą do tych samych wniosków, a ich rekomendacje zawsze się sprawdzą.

Ekonomia w pewnym sensie przypomina meteorologię. Obie dyscypliny operują pewnymi uproszczonymi modelami rzeczywistości. Problem pojawia się wtedy, gdy te uproszczenia stają się zbyt duże. Modele meteorologiczne pozwalają z dużym prawdopodobieństwem przewidywać pogodę w ciągu najbliższych 24 godzin. Prognozy długoterminowe są mniej skuteczne. W przypadku ekonomii jest podobnie. Zawodzą pewne uproszczenia. Różnica między bogactwem życia gospodarczego – nie mówiąc już o życiu społecznym – w porównaniu z ubogością nawet najbardziej rozbudowanego modelu analitycznego, który możemy stosować, jest wstrząsająca i sprawia, że ekonomia zawsze będzie nas zawodzić, jeśli przesadnie jej zawierzymy.

Wiara w to, że ekonomia jest nauką taką jak matematyka jest nieporozumieniem. Nigdy nie będziemy wiedzieli czy ogromne grupy ludzi zachowają się racjonalnie i czy rynek zawsze okaże się sprawny. Za przykład może posłużyć bieżący kryzys. Poprzedni szef Rezerwy Federalnej, Allan Greenspan, był święcie przekonany, że założenia ekonomiczne o racjonalności działania prywatnych podmiotów ekonomicznych zawsze się sprawdzą. Błędy może popełnić kilku menadżerów, ale nie wszyscy naraz, uważał Greenspan. Mylił się i ostatecznie uznał swoją pomyłkę. Nietrudno znaleźć ekonomistów i w Polsce, i za granicą, którzy nigdy się do tego nie przyznają i zawsze twierdzą, że wszystkie błędy w gospodarce mogą wynikać wyłącznie z działania państwa. Ich zdaniem nie jest możliwe, żeby sektor prywatny wzięty w swej masie się pomylił.

Wiele nauk musi radzić sobie z bardzo trudną materią, ale ekonomia radzi sobie z materią wyjątkowo trudną – ludźmi i ich działaniami. Ekonomia naprawdę stara się robić co może, żeby zrozumieć ludzkie zachowanie, ale zawsze będzie popełniać błędy. I tak na przykład do tej pory zakładano, że pojedynczy bankowcy mogą podejmować pochopne decyzje inwestycyjne, ale jako grupa nie będą prowadzili polityki samobójczej dla banków, czyli takiej, która może doprowadzić do bankructwa. Okazało się, że jednak mogą to zrobić. Czy to jednak dowód na nieracjonalność ich zachowania, podważający model człowieka zdolnego do racjonalnej kalkulacji? A może przeciwnie – w warunkach, w jakich działali, maksymalizacja krótkotrwałych zysków była najbardziej racjonalnym działaniem?

Z jakiegoś powodu ludzie wykazują się gigantyczną cierpliwością w odniesieniu do meteorologii. Widzą, że podana prognoza raz po raz się nie sprawdza, ale kolejnego dnia znów siadają przed telewizorem i z wypiekami czekają na następną. W przypadku ekonomistów również domagają się prognoz, bo są one potrzebne, ale jednocześnie mają pretensję, kiedy ekonomiści dając te prognozy uczciwie ostrzegają, że mogą się one nie sprawdzić i faktycznie się nie sprawdzają. Trzeba sobie zdać sprawę z ograniczoności naszej wiedzy o społeczeństwie, o ludziach, o gospodarce.

Ekonomia nie powstała dlatego, że paru mędrków nagle odkryło ukryte mechanizmy rządzące życiem gospodarczym. Powstała w odpowiedzi na społeczne zapotrzebowanie, ludzi, którzy nie rozumieli, jak działa rynek, a chcieli to zrozumieć. Nie jesteśmy w stanie w pełni wyjaśnić mechanizmów rządzących gospodarką, musimy żyć z taką wiedzą, jaką mamy, ale staramy się ją rozwijać.

Witold Orłowski, profesor ekonomii, główny doradca ekonomiczny firmy PricewaterhouseCoopers, dyrektor Szkoły Biznesu Politechniki Warszawskiej.

Do góry

***

Łukasz Pawłowski

Nędza ekonomii?

Kilkanaście dni temu na styku świata ekonomii i polityki doszło do trzęsienia ziemi. Okazało się, że jedna z najczęściej cytowanych ekonomicznych prac naukowych ostatnich lat – wykorzystywana przez polityków po obu stronach Atlantyku do uzasadnienia radykalnych cięć wydatków publicznych – zawiera fundamentalne błędy!

Na autorów felernej analizy – Kennetha Rogoffa i Carmen Reinhart z Uniwersytetu Harvarda – spadły gromy. Zwolennicy odgórnej stymulacji gospodarki mówią o ideowym bankructwie polityki oszczędności i ogłaszają wielki triumf keynesizmu. Sami autorzy i inni adwokaci zaciskania pasa bronią się, twierdząc, że mimo usterek ogólne wnioski płynące z analizy pozostają w mocy. Choć te dwie strony sporu dzieli niemal wszystko, łączy je jedno – przekonanie, że ekonomia potrafi dostarczyć „prawdziwej” odpowiedzi na pytanie o sposób wyjścia z kryzysu. Tymczasem błąd Rogoffa i Reinhart nie powinien być traktowany wyłącznie jako wypadek przy pracy, który rzetelnym naukowcom nie mógłby się przytrafić. To raczej kolejny dowód na to, że ekonomia nie jest nauką w sensie ścisłym i nie dostarcza nam obiektywnej wiedzy o świecie. Znacznie częściej jest narzędziem określonych ideologii. Im szybciej to zrozumiemy, tym lepiej dla nas.

Ekonomiczne sławy i dociekliwy doktorant

Zacznijmy jednak od początku. W 2010 roku, dwa lata po upadku banku Lehman Brothers, gdy kryzys trwał już w najlepsze, Rogoff i Reinhart opublikowali studium „Wzrost gospodarczy w okresie zadłużenia”. Analizując relację pomiędzy wzrostem gospodarczym a zadłużeniem państwa, doszli do wniosku, że kiedy wartość długu przekracza 90 proc. PKB, gospodarka gwałtownie wyhamowuje. Autorzy porównali ze sobą wiele krajów w różnych okresach historycznych i wyliczyli, że średni wzrost w przypadku państw z ponad 90-procentowym długiem w stosunku do PKB wynosi –0,1 proc. I choć nie napisali, że między tymi zmiennymi zachodzi związek przyczynowy, a jedynie korelacja – a zatem nie wykluczyli, że to słaby wzrost gospodarczy może powodować wzrost długu, nie zaś odwrotnie lub że na oba czynniki wpływa jakiś inny, którego nie uwzględnili w swojej analizie – z ich późniejszych wypowiedzi wynikało jasno, że o takim związku przyczynowym byli przekonani. Wzrost długu powyżej pewnego poziomu powoduje kurczenie się gospodarki, twierdzili Rogoff i Reinhart, a przynajmniej tak ich tezę zinterpretowano.

Artykuł z miejsca zyskał ogromną popularność wśród polityków opowiadających się za jak najszybszą redukcją zadłużenia państwowego i cięciem wydatków publicznych. To nie kwestia sympatii ideowych, ale naukowo dowiedziona konieczność – mówili. Na tekst powoływali się m.in. Olli Rehn, komisarz europejski ds. gospodarczych i walutowych, Paul Ryan, kongresman USA i kandydat na wiceprezydenta USA w 2012 roku, oraz Tim Geithner, były sekretarz skarbu w administracji Baracka Obamy. Autorzy artykułu zostali również zaproszeni do amerykańskiego Kongresu w charakterze ekspertów.

Mimo to nie wszyscy ekonomiści zgadzali się z tezami zawartymi w tekście, a replikując badanie, uzyskiwali inne, lepsze z perspektywy krajów zadłużonych wyniki. Rogoff i Reinhart ponoć odmawiali innym badaczom wydania surowych danych, na których oparli się w swoich analizach. Zrobili to dopiero niedawno na prośbę Thomasa Herndona, doktoranta z University of Massachusetts, który na jednym z kursów otrzymał polecenie powtórzenia dowolnie wybranego badania ekonomicznego. Doktorant i jego promotor szybko odkryli, że na skutek błędu w kodowaniu autorzy w ogóle nie wzięli pod uwagę części danych. Tym zaś, które uwzględnili, przypisali kontrowersyjne wagi sprawiające, że słabe wyniki gospodarcze krajów zadłużonych miały większy wpływ na ostateczny rezultat niż wyniki dobre. Po korekcie błędów okazało się, że średni wzrost gospodarczy dla krajów z długiem przekraczającym 90 proc. PKB wyniósł nie –0,1 proc. jak twierdzili autorzy, ale 2,2!

Keynesiści w natarciu

Rozpętała się burza, a każdy szanujący się keynesista przypuścił na Rogoffa i Reinhart atak spod znaku „A nie mówiłem?”. Teoria cięć wydatków w czasie kryzysu w celu ożywienia gospodarki ma tak słabe oparcie w rzeczywistości, że jej zwolennicy muszą uciekać się do manipulowania danymi, twierdzą szarżujący zwolennicy stymulowania gospodarki odgórnymi wydatkami. Wniosek? Racja jest po naszej stronie. Kłopot w tym, że i ta grupa wcale nie ma monopolu na prawdę. Ogromny pakiet stymulacyjny wpompowany w amerykańską gospodarkę przyniósł rezultaty gorsze od spodziewanych, a spór o poszukiwanie przyczyn tego stanu rzeczy podzielił liberalnych ekonomistów amerykańskich.

Jak więc jest naprawdę? Prawda jest taka, że jednej prawdy w ekonomii nie ma i być nie może. Nie tylko ze względu na różnorodność krajów, typów gospodarek, stopnia ich rozwoju itd., ale także ze względu na szereg bardziej miękkich czynników – jak oczekiwania, mentalność, nastroje konsumentów i inwestorów – które dla kondycji gospodarki mają fundamentalne znaczenie, a których pretendujący do miana twardych naukowców ekonomiści nie chcą brać pod uwagę. Nie chcą, a właściwie nie mogą, bo wówczas każdy z ekspertów przekonujący nas w mediach o działaniu żelaznych praw ekonomii musiałby spokornieć, a na pytania dziennikarzy znacznie częściej odpowiadać: „Nie wiem”. Siłę każdego łańcucha mierzy się siłą jego najsłabszego ogniwa – w ekonomii, podobnie jak w innych naukach społecznych, jest nim niezwykłe zróżnicowanie, a w rezultacie nieprzewidywalność ludzkiego zachowania.

Nie ma alternatywy dla mojej alternatywy

Mimo to wiara ekonomistów we własne przewidywania i nasza wiara w ekonomię jako niezawodną naukę trwają w najlepsze, co ma ogromne konsekwencje dla codziennego życia nas wszystkich. Prawa ekonomiczne stawiamy na równi z prawami nauk przyrodniczych, a ekonomiści przekonują nas, że zarówno od tych pierwszych, jak i od drugich nie ma ucieczki. Przyjmując tę perspektywę, uznajemy rzeczywistość ekonomiczną za zastaną i podlegającą niezależnym od nas uniwersalnym regułom. O tego rodzaju prawach nie tylko nie można dyskutować z punktu widzenia moralności. Nie sposób ich także zmienić. Nie domagamy się przecież, by upuszczone przedmioty – zamiast spadać – nagle leciały do góry, bo to przeczyłoby elementarnemu prawu grawitacji. Nie twierdzimy również, że zniesienie prawa grawitacji byłoby sprawiedliwe lub dobre. To absurd – grawitacja istnieje niezależnie od naszej woli i musimy nauczyć się z nią żyć. Podobnie bezzasadne byłoby sprzeciwianie się prawom ekonomii, przekonują adepci tej nauki.

Kiedy więc politycy, powołując się na opinie ekspertów, zalecają taką lub inną politykę gospodarczą, obywatelom pozostaje jedynie zaakceptować to, co nieuchronne. Oszczędności budżetowe? – nie ma innego wyjścia. Większe bezrobocie? – to nieuniknione w recesji. Ogromne nierówności dochodowe? – to rezultat szerszych procesów gospodarczych, które musimy zaakceptować. Rosnące zadłużenie? – a jak inaczej ratować gospodarkę? Hasło „Nie ma alternatywy” często słyszymy z ust ekonomistów proponujących wzajemnie sprzeczne metody ratowania gospodarki.

I właśnie na tym polega główne zagrożenie związane z procesem urynkawiania kolejnych obszarów życia, o którym opowiada w wywiadzie dla „Kultury Liberalnej” Michael Sandel. Poddanie pewnej dziedziny logice rynkowej daje pozór jej zracjonalizowania, podporządkowania neutralnym i obiektywnie obowiązującym prawom. Nie musimy już o niej myśleć, a kategorie moralne nie mają do niej przystępu. Wyrwana spod wpływu dawnych przesądów może być zarządzana właściwie automatycznie. Oczywiście do czasu, gdy okaże się, że kolejny ekonomista jednak się pomylił.

* Łukasz Pawłowski, sekretarz redakcji „Kultury Liberalnej”.

Do góry

***

* Autor koncepcji numeru: Łukasz Pawłowski.
** Współpraca: Jakub Krzeski.
*** Autor ilustracji: Antek Sieczkowski.

„Kultura Liberalna” nr 225 (18/2013) z 30 kwietnia 2013 r.