Szanowni Państwo,

kolakowski_portret_poprawiony_większy„samoubóstwienie człowieka, któremu marksizm dał filozoficzny wyraz, kończy się tak samo, jak wszystkie (…) próby samoubóstwienia: ukazuje się jako farsowa strona ludzkiej niedoli”. Tak kończą się „Główne nurty marksizmu”, jedna z najsmutniejszych książek filozoficznych, jakie powstały w ubiegłym wieku. Leszek Kołakowski rozwiewa nadzieje, pozbawia złudzeń, przez 1212 pasjonujących, napisanych eleganckim językiem stron nieustannie sprowadza nas na ziemię. Depcząc własne dawne złudzenia, niszczy być może wszystkie pokusy składania obietnic zrealizowania utopii.

Podszyte smutkiem osobistych doświadczeń rozprawianie się z aberracjami w polityce stało się znakiem firmowym Kołakowskiego. Podobnie jak jasny i przejrzysty styl. Uprzedzony wobec mętnych wywodów, dzielił się z nami najwyższej jakości prozą, która szanuje swojego czytelnika. Tak właśnie napisał też „Główne nurty marksizmu”, dzięki którym zapisał się w historii filozofii. Chciałoby się powiedzieć, niestety.

Olbrzymia książka, wraz z „Archipelagiem Gułag”, należy bowiem do najbardziej znanych i, jak można sądzić, najmniej czytanych dziś dzieł współczesnych filozofów polityki (np. John Gray, dziś zajmujący przyjemne miejsce publicznego intelektualisty, w książce „Czarna msza” redukuje dzieło Kołakowskiego do kurtuazyjnego, lecz niewiele znaczącego przypisu). Dziś można dodać: właśnie dlatego, że walnie przyczyniła się do rozkładu komunizmu. W istocie Kołakowski i Sołżenicyn, choć opowiadali o problemach uniwersalnych, odchodzą wraz z poważnym zainteresowaniem komunizmem.

W numerze, który pewien czas temu poświęciliśmy filozofowi w „Kulturze Liberalnej” , Marta Bucholc pisała tak: „W czasie moich długotrwałych studiów nigdy nie kazano mi czytać jakiegokolwiek tekstu Kołakowskiego, nigdy nie słyszałam, by któryś z moich Nauczycieli opowiadał o nim tak, jak opowiadało się o Habermasie, Millsie, Rortym, Feyerabendzie, Dahrendorfie czy Baumanie. Nigdy żaden student nie przyszedł do mnie z intencją pisania o Kołakowskim czy choćby posłużenia się jakimkolwiek tekstem Kołakowskiego w swojej pracy i – przyznaję – ja sama nigdy nie umieściłam Kołakowskiego w sylabusie żadnych moich zajęć”.

Czyżby Kołakowski – jeden z najważniejszych polskich intelektualistów – był pisarzem ważnym tylko dla starszych pokoleń? Jakie miałoby to konsekwencje? Szukając odpowiedzi na te pytania publikujemy zapis debaty „Czy Kołakowski może być zbawiony”, zorganizowanej przez Wydział Filozofii i Socjologii UW oraz Instytut Filozofii i Socjologii PAN w ramach tworzenia Archiwum Warszawskiej Szkoły Historii Idei, nad którą „Kultura Liberalna” oraz „Przegląd Filozoficzno-Literacki” objęły patronat medialny.

W rozmowie wzięli udział: Jerzy Szacki, Andrzej Mencwel, Jerzy Niecikowski i Maciej Gdula, a prowadziła ją Katarzyna Kasia. Kontrowersyjną debatę komentują dla nas Aleksander Smolar i Stanisław Gromadzki. W komentarzu nadzwyczajnym zaś ukaże się tekst Adama Puchejdy.

W dzisiejszym numerze opinie są wyraźnie podzielone. Z jednej strony Jerzy Szacki i Aleksander Smolar, wypowiadając się o Leszku Kołakowskim, podkreślają jego sceptycyzm i ostrożność, a także powagę etycznego wyzwania, zawartego w jego filozofii. Przesłanie autora „Głównych nurtów marksizmu” łączy ich zdaniem trudne do pogodzenia i trudne do przyjęcia dla dzisiejszego pokolenia nakazy: „bezwzględny nakaz dążenia do prawdy i szukania niewzruszonych fundamentów w rodzaju tych, które obiecuje religia, oraz nakaz bezlitosnego wątpienia”. Z drugiej strony, zdecydowanie krytycznie o Kołakowskim wypowiadają się Maciej Gdula i Stanisław Gromadzki, z których pierwszy krytykuje postawę publiczną nestora filozofii, oskarżając go o rodzaj wampiryzmu, wysysającego wszelką krytykę i neutralizując spory, zaś drugi sugeruje, że autor „Głównych nurtów marksizmu” był raczej świetnym eseistą niż wybitnym filozofem. Kto z nich ma rację?

Zapraszamy do lektury!

Aby wspólnie poszukiwać odpowiedzi na powyższe pytania, zachęcamy gorąco do przybycia na konferencję „Warszawska Szkoła Historyków Idei: Tożsamość, tradycja, obecność”, która odbędzie się 10 i 11 maja na Uniwersytecie Warszawskim (więcej informacji).

Jarosław Kuisz

Drukowanie


1. Czy Kołakowski może być zbawiony?
2. ALEKSANDER SMOLAR: Kołakowski, ojcowie i dzieci
3. STANISŁAW GROMADZKI: Kołakowski w ziemskim czyśćcu



Czy Kołakowski może być zbawiony?

Całość debaty: CZYTAJ TUTAJ

Katarzyna Kasia: Tytuł dzisiejszej debaty nawiązuje oczywiście do jednej z książek Leszka Kołakowskiego, „Czy diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań”. Refleksji na tematy eschatologiczne najprawdopodobniej jednak zabraknie. Zamiast tego spróbujemy odpowiedzieć na pytanie o aktualność myśli autora „Głównych nurtów marksizmu”. Jak pisał Nicola Abbagnano, wybitny historyk filozofii, „filozofia jest w ogromnej mierze ciągłym i nieustannie ponawianym wypytywaniem filozofów przeszłości” – i w ten sposób warto „wypytywać” także Kołakowskiego. Choć może wcale nie mamy tu do czynienia z filozofią przeszłości, lecz właśnie teraźniejszości, może dopiero: przyszłości? Które wątki z jego spuścizny należy zachować, a którym należy się krytycznie i bacznie przyjrzeć?

Jerzy Szacki: Jeśli słowo „zbawienie” rozumieć tutaj przenośnie, to może się za nim kryć pytanie o czyściec, do którego trafia w zasadzie każdy twórca, czasem jeszcze za życia. Dzieje się tak, kiedy jego słowa, na które dotąd – zdawałoby się – odbiorcy niecierpliwie czekali, wraz z przyjściem następnych pokoleń, zmianą mód i nastrojów, wymyśleniem iluś tam nowych „izmów”, okazują się skierowane w próżnię. Leszka Kołakowskiego szczęśliwie to ominęło. Z pewnością o nim nie zapomniano; jego książki są raz po raz wydawane, daje się je do czytania studentom i nie brak też czytelników, którzy sięgają po nie z własnej inicjatywy. Niemało z tego, co napisał, weszło do potocznego języka naszej filozofii – i nie tylko filozofii. Kołakowski znajduje się więc, jeżeli nie w gronie zbawionych, to wśród najpoważniejszych kandydatów do świeckiego zbawienia.

Katarzyna Kasia: Nie ma pańskim zdaniem żadnych powodów do niepokoju o to zbawienie?

Jerzy Szacki: Pewnego niepokoju wyzbyć się nie mogę. Jego źródłem nie jest bynajmniej to, że nie wszyscy kochają Leszka Kołakowskiego; zresztą krytyka jest jak najlepszym świadectwem pamięci o myślicielu. Niepokoi mnie raczej dający się dostrzec rozziew między jego filozoficznym nauczaniem a stanem ducha dużej części Polaków. I nie chodzi mi tutaj o poszczególne fragmenty twórczości Kołakowskiego, w których poniekąd każdy – dokonawszy uprzednio abstrakcji z kontekstu – mógłby znaleźć coś dla siebie. Raczej o całość jego przesłania, która łączy ze sobą dwa trudne do pogodzenia nakazy: bezwzględny nakaz dążenia do prawdy i szukania niewzruszonych fundamentów w rodzaju tych, które obiecuje religia, oraz nakaz bezlitosnego wątpienia. Nam wszakże, zwykłym ludziom, którzy nie czytali „Sic et non” Abelarda, łatwiej jest być albo fundamentalistami, albo nihilistami. Nie zwykliśmy zastanawiać się, czy diabeł może być zbawiony; wolimy już to zawołać egzorcystę, już to z góry założyć, że żadnego diabła ani Boga nie ma. Natomiast to pytanie jest istotne tak długo, jak długo myślenie jest w cenie, tolerancja zaś pozostaje możliwa nie tylko jako rezultat całkowitego zobojętnienia. Dlatego trochę obawiam się o przyszłe oddziaływanie Kołakowskiego, a jednocześnie to połączenie dążenia do pewności i skłonności do wątpienia wydaje mi się jego najbardziej charakterystyczną i godną naśladowania cechą.

Maciej Gdula: Chciałbym skupić się na Kołakowskim jako osobie publicznej. W przeciwieństwie choćby do Marksa, którego wczesne i późne pisma można ze sobą zestawiać, bo jest to do pewnego stopnia jeden i ten sam Marks, wczesny i późny Kołakowski to dwie zupełnie różne postaci. Późny Kołakowski odgrywał rolę niesłychanie ważną publicznie i można go uznać za jednego z intelektualnych ojców założycieli III RP. Był rzadko kwestionowanym autorytetem, co miało związek nie tylko z jego myślą, lecz także z wizerunkiem, stylizowanym na mędrca. Rola Kołakowskiego w debacie publicznej polegała przede wszystkim na rozbrajaniu ewentualnej krytyki nowego porządku i neutralizowaniu zaangażowania, które mogłoby przerodzić się w działanie na rzecz zmiany logiki transformacji. Kołakowski świetnie sprawdzał się jako ktoś, kto rozładowuje napięcie i niejako „wysysa” krytykę. Pamiętam mój stan, gdy wyszedłem z wykładu Kołakowskiego „Nasza wesoła apokalipsa” w 1997 roku. Czułem się, jakbym został pozbawiony jakiejkolwiek energii, która mogłaby się stać źródłem zaangażowania. Nic nie warto robić. Jest jak jest i najlepiej przysłużymy się światu, jeśli nie będziemy starali się go zmieniać. Publiczna aktywność Kołakowskiego po 1989 roku to rodzaj wampiryzmu.

Katarzyna Kasia: A pan to krytykuje?

Czytaj dalej TUTAJ

* Maciej Gdula, doktor socjologii, członek redakcji „Krytyki Politycznej”.
** Katarzyna Kasia, doktor filozofii, członkini zespołu „Kultury Liberalnej”.
*** Andrzej Mencwel, historyk i krytyk literatury.
**** Jerzy Niecikowski, filozof.
***** Jerzy Szacki, historyk idei, socjolog.

Drukowanie

Do góry

***

Aleksander Smolar 

Kołakowski, ojcowie i dzieci

W dyskusji o zbawieniu Leszka Kołakowskiego wypowiedziano wiele ważnych i interesujących słów. Jednakże, paradoksalnie, to Maciej Gdula – jeden z animatorów „Krytyki Politycznej” – przez swój radykalizm i charakter formułowanych tez, nadał ton debacie i określił jej oś centralną.  

Gdulę Kołakowski jako myśliciel nie interesuje. Jest natomiast ważny dla niego jako postać publiczna, ze względu na wpływ na myślenie i postawy ludzi mu współczesnych, zwłaszcza w okresie ustrojowej transformacji. Gdula w procesie o zbawienie Leszka Kołakowskiego przedstawił prawdziwy akt oskarżenia. Negatywna rola filozofa miała polegać „na rozbrajaniu ewentualnej krytyki (…) i neutralizowaniu zaangażowania (…), bo Kołakowski świetnie sprawdzał się jako ktoś, kto rozładowuje napięcie i niejako «wysysa» krytykę”.

Gdula, co nie może dziwić, ma niechętny stosunek do konserwatyzmu, przypisując Kołakowskiemu jego szczególny rodzaj, który sam opisuje – słusznie czy nie – jako antytotalitarny reformizm. Mówi wiele innych ekstrawaganckich rzeczy, które pozostali uczestnicy dyskusji częściowo odnotowują. Twierdzi, że dla Kołakowskiego religia, jeżeli chodzi o kształtowanie młodych, ma służyć temu, by „nie pobłądzili i wiedzieli, jak się prowadzić”. Mniejsza, że nie ma to nic wspólnego z poglądami Kołakowskiego na temat religii i jej roli. Kołakowski pisał bardzo krytycznie o tych intelektualistach, którzy chcą uczynić z religii narzędzie kontroli społecznej.

Obietnice utopii 

Gdula nie potrafi odróżnić filozofii politycznej od pisarstwa politycznego, a tego ostatniego z kolei – od politycznego zaangażowania filozofa. Zarzuca Kołakowskiemu brak wrażliwości społecznej, zaś konserwatyzm filozofa Gdula uważa za „wyższościowy” i „antydemokratyczny”, bowiem „nie ma w nim prawdziwego zainteresowania tym wszystkim, co znajdujących się «na dole» ludzi naprawdę porusza”. Kołakowski to dla niego „mistrz uników, który zawsze będzie chciał wykazać – zresztą posługując się nietrafionym schematem – że skoro świata idealnego dotąd nie zbudowano, a dotychczasowe próby kończyły się na pysze i zbrodni, to tak będzie już zawsze”. Myśl Gduli godna odnotowania, bowiem zdaje się zawierać obietnicę zbudowania świata idealnego.

W debacie dominuje, jak się wydaje, opinia o konserwatywnej ewolucji Leszka Kołakowskiego. Pod wieloma względami jest to uzasadnione – jeżeli chodzi o rolę religii, wrogość do utopijnych idei, do lewaków, pacyfistów itd. Ale trzeba też widzieć granice prawdziwości tego sądu. Myślę, że Kołakowski nigdy nie odrzucił na wpół żartobliwej formuły z 1978 roku o „konserwatywno-liberalnym socjalizmie”, dowodząc, całkiem poważnie, że nie ma sprzeczności miedzy tymi trzema nurtami myśli, że wręcz doskonale się one uzupełniają. I jeżeli konserwatywno-liberalno-socjalistyczna Międzynarodówka nigdy istnieć nie będzie, to dlatego, że „nie może obiecać ludziom, że będą szczęśliwi”. Są poważniejsze powody, dla których idea takiej antypolitycznej syntezy nie może się ziścić i sam Kołakowski o tym pisał. Odnotował choćby, że „nigdy nie będziemy żyli w społeczeństwie bezkonfliktowym; jest to założone w samej wolności naszych działań i w tym że pragnienia nasze i potrzeby są nieograniczone, a stąd muszą się wzajem zderzać”. W każdym razie, w tym tekście była zawarta zwięzła prezentacja poglądów politycznych Leszka Kołakowskiego, ich złożonej natury pod koniec lat siedemdziesiątych.

„Ludzie na dole”

A co do wrażliwości społecznej, owego odwracania się od „ludzi na dole”, to warto choćby zajrzeć do eseju w tomie poświęconym Jackowi Kuroniowi z 1995 r: „Po co nam pojęcie sprawiedliwości społecznej?”. Kołakowski pisał w nim m.in. tak: „Jako projekt «alternatywnego społeczeństwa» idea socjalistyczna jest martwa, albo może się urzeczywistnić tylko w postaci własnej karykatury, nie jest jednak martwa jako wola, jako preferencyjna solidarność z upośledzonymi i pokrzywdzonymi, jako opozycja względem socjal-darwinizmu, jako światełko, które dobrze jest mieć przed oczyma, by przynajmniej chroniło nas przed wiarą, że najlepszym modelem zbiorowego życia jest mechaniczna eliminacja słabych”.

Jerzy Szacki, który nie ma wątpliwości co do intelektualnego znaczenia dorobku Leszka Kołakowskiego, przyznaje, że nie może się wyzbyć pewnego niepokoju. Jego źródłem jest to, że przesłanie Kołakowskiego łączy trudne do pogodzenia i trudne do przyjęcia dla dzisiejszego pokolenia nakazy: „bezwzględny nakaz dążenia do prawdy i szukania niewzruszonych fundamentów w rodzaju tych, które obiecuje religia, oraz nakaz bezlitosnego wątpienia”. To niezwykle wymagające, trudne do spełnienia połączenie dążenia do pewności i intelektualnego obowiązku wątpienia Szacki uznaje – jakżeż bliskie jest to temu, co myślę! – za „najbardziej charakterystyczną i godną naśladowania cechę” twórczości Kołakowskiego.

Kiedy czytałem całą rozmowę, do głowy przychodził mi Iwan Turgieniew i jego powieść sprzed stu pięćdziesięciu laty „Ojcowie i dzieci”.

* Aleksander Smolar, publicysta, politolog, prezes Fundacji im. Stefana Batorego.

Drukowanie

Do góry

***

Stanisław Gromadzki

Kołakowski w ziemskim czyśćcu

Czy Kołakowski jest ważny dla pokolenia młodych? Trudno oczekiwać, by to pokolenie przeżywało całą dramaturgię, która jakoby rozgrywa się w jego myśleniu pomiędzy biegunami absolutu i nihilizmu. Że z jednakową siłą poruszać będzie je z jednej strony bezwzględny nakaz dążenia do prawdy, a z drugiej – bezlitosnego wątpienia. Że wstrząśnie nim antynomia bezwzględnej krytyki i potrzeby posiadania jakiegoś absolutu, który miałby tej krytyce się oprzeć. 

Nikogo zapewne nie zdziwi, jeśli orzeknę, że nie ma szans na takie zbawienie Kołakowskiego po śmierci, jakie miałoby stać się udziałem Szatana, gdyby raptem nawrócił się i prosił o wybaczenie. Z prostego powodu: Kołakowski to nie byt wyróżniony w mocnym, wręcz eschatologicznym, sensie. Nie zdobywa się – niczym upadli aniołowie – na radykalny wybór. Nie staje po stronie zła, by potem, gdy już wypełni swe zadanie, zdać się na boskie miłosierdzie. Ani też zło nie determinuje nieodwołalnie jego natury.

W debacie o zbawieniu Kołakowskiego horyzont transcendentny zatem umyka i trudno się temu dziwić. Uwagi dyskutantów nie zaprząta spór teologiczny o ideę apokatastazy (wiary w powszechne zbawienie). Metafora zbawienia skazuje bohatera debaty na ziemski czyściec. To do niego, jak zaznacza w dyskusji Jerzy Szacki, „trafia w zasadzie każdy twórca, czasem jeszcze za życia”. Dostanie się do takiego czyśćca oznacza groźbę mówienia w próżni.

Pytanie o wartość dzieła

W debacie wzięli udział przedstawiciele kilku pokoleń. Pokolenie najmłodsze nie miało wystarczającej reprezentacji. Tym bardziej cieszyć może jego krytyczny głos, bo też jest to krytycyzm cenny, choćby ze względu na tendencję brązowniczą, która uwidoczniła się w głosach starszych uczestników debaty. Dla starszego pokolenia zalety Kołakowskiego nie podlegają żadnej wątpliwości: nie jest to myśliciel, który by nie miał do kogo mówić, wciąż się go publikuje, daje się do lektury studentom, a i nie brak takich, którzy sięgają po jego pisma z własnej inicjatywy. To myśliciel wpisujący się w kulturę, zakorzeniony w niej, znakomity pisarz, autorytet, człowiek, który pozostawił po sobie wartości nie do zakwestionowania.

Tę charakterystykę myśliciela w minimalnym stopniu przejął Maciej Gdula, gdy jako reprezentant „młodych” nie omieszkał bezkrytycznie zauważyć, że Kołakowski był świetnym filozofem i o to nie ma się co spierać. W odróżnieniu jednak od „starszych” dostrzegł rysę na jego wizerunku i postawił mu zarzut rozbrajania ewentualnej krytyki i neutralizacji zaangażowania w rzeczywistości III RP. Tej rzeczywistości, której Kołakowski, zdaniem Gduli, był jednym z ojców założycieli.

Już samo postawienie takiego zarzutu pokazuje, że o Leszku Kołakowskim można mówić inaczej, bez brązowniczych zakusów. Pod adresem autora „Głównych nurtów marksizmu” można jednak wysunąć zarzut bardziej fundamentalny – o wartość jego dzieła. Jeśli nawet nie zrobił tego żaden z uczestników debaty, to wątek ten pojawił się w dyskusji radiowej, dzień po dyskusji na uniwersytecie, gdzie szansę wypowiedzenia się i komentowania mieli tylko „młodzi” [1].

Jako uczestnik tej radiowej dyskusji zwracałem uwagę na to, że wcielenie się Kołakowskiego w postać mędrca wyrokującego o tym, czego czynić nie należy, i rozbrajającego – jak to widział Gdula – krytykę, mogło uciąć debatę o jego dorobku. Tymczasem jest to temat, jak sądzę, wart uwagi.

Filozof czy świetny eseista? 

Własne stanowisko w tej sprawie przedstawić mogę następująco. Spośród wielu ról, w jakie wcielił się Kołakowski, rola filozofa nie jest przekonująca. Powiemy o nim, świetny eseista, historyk filozofii. Ale czy był on filozofem tej miary, co Platon czy Leibniz, których zresztą bardzo cenił? Bardziej widziałbym go w roli wybitnego intelektualisty, zaangażowanego społecznie czy politycznie. Trudno mi natomiast dostrzec w nim taką substancjalność, z jaką mamy do czynienia w wypadku klasyków. Nie można o nim powiedzieć, że jest autorem, któremu – tak jak Kantowi – możemy przypisać wybitne analizy dotyczące sądów syntetycznych a priori, że mówi, jak Kartezjusz, cogito ergo sum, że jest kimś, kto stworzył metaforę jaskini, jak Platon. To raczej ktoś, kto bardzo trafnie potrafił wyrazić świadomość swego pokolenia i dlatego był dla tego pokolenia niezwykle ważny.

Czy jest ważny dla pokolenia młodych? Trudno oczekiwać, by to pokolenie przeżywało całą dramaturgię, która jakoby rozgrywa się w jego myśleniu pomiędzy biegunami absolutu i nihilizmu. Że z jednakową siłą poruszać będzie je, jak jego ojców i dziadów, z jednej strony bezwzględny nakaz dążenia do prawdy, a z drugiej – bezlitosnego wątpienia. Że wstrząśnie nim antynomia bezwzględnej krytyki i potrzeby posiadania jakiegoś absolutu, który miałby tej krytyce się oprzeć.

Debata na uniwersytecie ostatecznej odpowiedzi w tej kwestii nie przyniosła. Zastanawia za to inny trop, uwidoczniony w dyskusji radiowej. Gdyby mianowicie skupić się na Kołakowskim jako mędrcu, który mówi z głębi własnego doświadczenia, to jego rozbrajanie krytyki i neutralizacja zaangażowania w określonej rzeczywistości byłyby przejawami troski o los wspólnoty, wyższą świadomością zagrożeń, które czyhają na ludzi czynu. Nie chcąc dopuścić do powrotu totalitaryzmu, angażowałby się w powstrzymywanie wszelkich zakusów na radykalną naprawę świata.

Być może w takiej praktyce nie podpadałby pod Jaspersowską kategorię „wielkiego filozofa”, którego myśl znaczyłaby niezależnie od jego biografii i po wsze czasy. Wymagałby jednak, byśmy skupili się na jego myślach i czynach, które by nas ocalały w ziemskim czyśćcu.

Przypisy: 

[1] Autor odwołuje się do audycji „Co nam zostało po Leszku Kołakowskim?” z cyklu „Naukowy zawrót głowy”, wyemitowanej przez Program Pierwszy Polskiego Radia 28.10.2012 o godz. 23:15. Gośćmi programu byli Katarzyna Kasia, Maciej Gdula oraz Stanisław Gromadzki, a poprowadziła go Katarzyna Jankowska.

* Stanisław Gromadzki, filolog, filozof, tłumacz i eseista. Redaktor naczelny „Przeglądu Filozoficzno-Literackiego”, od 2006 r. kieruje Wydawnictwem Wydziału Filozofii i Socjologii UW.

Drukowanie

Do góry

***


* Koncepcja Tematu tygodnia: Redakcja.
** Współpraca: Jakub Jakubaszek (redakcja debaty), Konrad Kamiński (transkrypcja).
*** Redakcja „Kultury Liberalnej” dziękuje Stanisławowi Gromadzkiemu za pomoc w redakcji debaty.
**** Autor ilustracji: Janek Żusin.

„Kultura Liberalna” nr 226 (19/2013) z 7 maja 2013 r.