Dokument przedstawia losy Marokanki, Hind, żyjącej w urągających ludzkiej godności warunkach. W wieku 22 lat dziewczyna jest już matką dwójki dzieci, z którymi nie mieszka, ma na koncie co najmniej jedną odsiadkę za prostytucję, jest uzależnienia od haszyszu oraz społecznie wykluczona i trwale bezrobotna. Od czasu do czasu dorabia jako tancerka – zajęcie to niemal równie upokarzające jak prostytucja. Mimo wszystko za namową tymczasowego ukochanego postanawia stawić czoło rodzinie oraz światu i sama wyciągnąć się ze społecznych dołów.
Położenie bohaterki jest beznadziejne: Hind jest bezrobotna i nie istnieje dla marokańskiego społeczeństwa, bo nie ma dowodu. Nie ma dowodu, bo nie mogła go wyrobić z braku aktu urodzenia. Nie ma aktu urodzenia, bo wszystkie jej dokumenty spalili bracia. Bracia spalili jej papiery, gdy zabrała swoje rzeczy w wieku 15 lat i poszła w świat. Zabrała swoje rzeczy, bo wcześniej z domu wyrzucił ją ojciec. Ojciec wyrzucił ją, gdy okazało się, że nie jest już dziewicą. Straciła dziewictwo, bo została zgwałcona. Zgwałcił ją człowiek, do którego wysłała ją matka. Matka wysłała ją do niego, bo zapłacił jej za dziewictwo córki. I tak krąg hipokryzji rodziny funkcjonującej w głęboko religijnym społeczeństwie marokańskim się zamyka. Dziewczyna nie może zdobyć dokumentów, ponieważ boi się odwiedzić rodzinę, która 7 lat temu skazała ją na banicję i życie na ulicy, a która dziś grozi jej śmiercią, gdy pojawi się w wiosce – bo przynosi wstyd.
Dokument nie należy do wybitnych, ma swoje braki, ale reżyserowi udało się pokazać kilka rzeczy. Po pierwsze zaklęty krąg obyczajowego zacofania, biedy, braku szacunku do kobiet w patriarchalnym społeczeństwie i wynikające z tego tragiczne dla nich konsekwencje. Piszę w liczbie mnogiej, bo los Hind podzielają dziesiątki tysięcy kobiet w Maroku – w tym pięknym, turystycznym Maroku, gdzie za parawanem przyjaznej rzeczywistości stworzonym dla turystów połowa społeczeństwa przeżywa piekło istnienia. Gdy Hind urodziła chłopca, jego ojciec szybko go zabrał – dziś matka nie wie nawet, gdzie go szukać. Dziewczynek jednak nikt nie chce, dziewczynki trafiają z rąk do rąk kolejnych zastępczych samotnych matek i ciotek, by w końcu podzielić ich los. W Maroku przemoc ma płeć, w dodatku to przemoc systemowa. Gdy rodzinie uda się wydać dziewczynę za mąż, ludzie podczas wesela śpiewają: „jest dziewicą, nie okryła swojego ojca hańbą”. Dziewictwo – symbol czystości – jest w społeczeństwach patriarchalnych kartą przetargową kobiet do nieco lepszego świata. Nie brakuje jednak chętnych, by je siłą lub podstępem odebrać.
W Maroku kobieta może być albo świętą, albo dziwką. To wbrew pozorom bardzo bliskie także polskiej mentalności. Albo dziewczyna dobrze się prowadzi – niczym Maryja zawsze Dziewica, najbardziej aseksualna postać w ikonografii religijnej, kobieta, która nawet dziecko poczęła bez stosunku płciowego – albo prowadzi się źle. I wówczas nawet ofiara gwałtu postrzegana jest jako ta, która na gwałt zasłużyła – „sama się o to prosiła”, „nie chodzi się po zmroku”, „nic dziwnego, że ją to spotkało, skoro tak się ubiera” itd. Zmianie takiego myślenia ma służyć zaplanowany na 18 maja „Marsz Szmat” (Slut Walk). Pierwszy z marszów, ten w Toronto z 2011 roku, głosił hasła takie jak: „Nie znaczy nie”, „Nie mów mi, jak mam się ubierać, powiedz im, żeby nie gwałcili”, „To gwałciciele gwałcą, nie ubrania”. Te hasła nie dotrą nigdy do Maroka, ale może wstrząsną kimś w Polsce. Przemoc ma płeć, zarówno tam, jak i u nas. Ale my mamy szansę szybciej to zmienić. Zróbmy to.