Szanowni Państwo,
„niemal zupełnie nieregulowany, niepewny biznes” – tak dziennikarze „The New Republic” opisują w jednym z ostatnich numerów bynajmniej nie kapitalizm późnych lat 2000., ale… podejście do polityki prorodzinnej w Stanach Zjednoczonych. W artykule o sugestywnym tytule „The Hell of American Day Care” piszą o sposobie podejścia za oceanem do małych podopiecznych i ich rodziców jako o jednej z najgorzej przygotowanych, najniżej opłacanych i zaniedbanych przez państwo sfer.
A jak jest w Polsce Anno Domini 2013? Jeszcze kilka miesięcy temu premier Donald Tusk deklarował: „przyjęliśmy propozycje, które składają się na najbardziej rozbudowany w polskiej historii program opieki nad rodziną”. W „Prorodzinnym pakiecie dla mamy, taty i dziecka” złożono obietnice pomocy młodym rodzicom w Polsce w kilku dziedzinach. Zapowiedziano program „Mieszkanie dla Młodych”, refundację in vitro, roczny płatny urlop rodzicielski, dofinansowanie budowy i utrzymania żłobków, dotację rządową obniżającą opłaty za pobyt dzieci w przedszkolach powyżej 5 godziny.
Koordynatorki odbywającego się co roku podczas Kongresu Kobiet panelu o macierzyństwie, Agnieszka Graff i Elżbieta Korolczuk, pochwaliły wówczas pakiet jako „krok w dobrym kierunku”, zwracały jednak uwagę, że nie zawiera on choćby narzędzi skłaniających mężczyzn do większego zaangażowania w opiekę nad dziećmi, a także, że nieobecne są w nim elementy, związane z faktem, że rodzina to nie tylko „mama, tata i dziecko”. Opieka nie dotyczy przecież jedynie małych dzieci, ale również osób niepełnosprawnych i starszych.
Z roku 2013, który został przez gabinet Donalda Tuska nazwany rokiem rodziny, upłynęła już niemal połowa. Dzień dziecka za pasem. Jaki jest bilans tych miesięcy? Wprowadzono roczne urlopy rodzicielskie, ale od razu wybuchł spór o tzw. matki pierwszego kwartału, albowiem reforma miała dotyczyć tylko rodziców dzieci urodzonych po 17 marca 2013. Premier ostatecznie przyznał roczne urlopy do podziału między rodziców wszystkich dzieci urodzonych od 1 stycznia 2013 r. Jednak przedłużony urlop macierzyński może wypychać kobiety z rynku wobec braku alternatyw dla opieki domowej nad dziećmi. Ustawa żłobkowa wciąż nie działa w zadowalający sposób. Poza tym rząd wycofał się z obietnicy dofinansowania przedszkoli.
Sprawa jest poważna. Państwo obiecuje, samorządy próbują, ale z jakichś powodów Polki chętnie rodzą i wychowują dzieci poza krajem. Na coraz większą liczbę podróżujących po Europie – nie tylko turystycznie, ale i zarobkowo – Polaków czeka gorzkie rozczarowanie, gdy wracają do rodzinnego miasta. To rozczarowanie może skłaniać do myśli, aby nie mieć kolejnych dzieci lub… do ponownego wyjazdu za granicę. Ma ono wiele wspólnego z jeszcze jednym elementem układanki polityki prorodzinnej, o której w Polsce zbyt mało się mówi: po prostu nieprzyjazne rodzicom z małymi dziećmi są nasze miasta. Zwłaszcza w porównaniu z zachodnimi sąsiadami, gdzie jednocześnie myśli się o ułatwieniu życia osobom niepełnosprawnym i starszym.
Prześwietlamy dziś zatem polską politykę prorodzinną z naciskiem właśnie na tę często przemilczaną sferę publiczną. Jakub Stańczyk pyta Agnieszkę Pomaskę, najbardziej rozpoznawalną wśród polskich polityczek matkę, jakie konkretne działania przedsiębierze ona w Sejmie, aby uczynić życie rodziców w Polsce łatwiejszym. Pomaska wyraża entuzjazm, jeśli chodzi o prorodzinne plany rządu. Przekonuje, że wprowadzenie dobrych rozwiązań jest wyłącznie kwestią czasu.
Czy na pewno? Poważne zastrzeżenia zgłasza dwoje pozostałych dzisiejszych Autorów. Aleksandra Sołtysiak, rysując mapę poznańskich barier dla rodziców i niepełnosprawnych, zarzuca polskim politykom szczebla centralnego oraz radnym, że po pierwsze, eksperymentują na dzieciach, wprowadzając ustawy niegotowe i reformując je dopiero po zdecydowanym sprzeciwie obywateli. A po drugie – że jedni na drugich zrzucają odpowiedzialność, zaś koszty ostatecznie ponoszą rodzice i opiekunowie. Adam Piotr Zając natomiast, rysując mapę barier warszawskich, zwraca uwagę, że nieprzyjazność polskiej przestrzeni publicznej dla rodziców spowodowana jest często niewiedzą urzędników o tym, z jakimi problemami borykają się na co dzień rodzice (sic!). Brakuje szerokich konsultacji społecznych, standardów architektonicznych, a często również po prostu dobrej woli – przekonuje.
Zapraszamy do lektury!
Karolina Wigura
1. AGNIESZKA POMASKA: Ustawą nie obniżymy krawężników
2. ALEKSANDRA SOŁTYSIAK: Szlachetne intencje czy polityczny PR? Bariery dla rodziców w Poznaniu
3. ADAM PIOTR ZAJĄC: Warszawa a przestrzeń przyjazna rodzicom
Ustawą nie obniżymy krawężników
O aktywizacji kobiet z małymi dziećmi, zmianach w polityce prorodzinnej i przewijakach w Sejmie z Agnieszką Pomaską rozmawia Jakub Stańczyk.
Całość: CZYTAJ TU
Jakub Stańczyk: Swego czasu fascynowano się zdjęciami Licii Ronzulli, która brała udział w obradach Parlamentu Europejskiego z córeczką. Pani wizerunek w polskim Sejmie jest podobny. Jaki jest pani cel takich działań – symboliczny, pragmatyczny, a może to rodzaj manifestu?
Agnieszka Pomaska: Chciałam pokazać, że dziecko nie musi przeszkadzać w życiu zawodowym. Praca posła jest oczywiście specyficzna, nie mamy w niej na przykład urlopów macierzyńskich, ale to nie oznacza, że nie można być matką i posłanką. Urodziłam (w czasie swojej kadencji w Sejmie) w bardzo krótkim odstępie czasu dwójkę dzieci i mam wręcz poczucie, że to mobilizuje w pracy. Chcę pokazać zwłaszcza tym kobietom, które są aktywne zawodowo i wahają się z podjęciem decyzji o rodzicielstwie, że pogodzenie roli matki i np. businesswoman jest możliwe.
W Polsce jednak bardzo trudno jest poruszać się swobodnie z dzieckiem w przestrzeni publicznej. Na jakie przeszkody natrafiła pani, zabierając córki na Wiejską?
Miałam duże poparcie ze strony kolegów – zwłaszcza młodych ojców, którzy wręcz namawiali mnie do przyprowadzenia dziecka do naszego miejsca pracy. Ale wiele innych osób często mówiło mi wprost, że powinnam siedzieć w domu. Jeszcze inni wiedzieli lepiej ode mnie, że powinnam odpocząć. Dla mnie to podwójnie trudne, bo jako posłanka zostałam wybrana na 4 lata do wykonania konkretnych zadań i nie mogę zniknąć na ileś miesięcy.
A infrastruktura? Są przewijaki, pokój matki i dziecka?
Rzeczywiście nie było w sejmie przewijaka. Teraz już jest. Nadal nie ma też żłobka, choć ten pomysł cały czas wisi w powietrzu.
Interweniowała pani w sprawie braku tej infrastruktury?
Całość wywiadu: CZYTAJ TU
* Agnieszka Pomaska, posłanka Platformy Obywatelskiej.
** Jakub Stańczyk, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
***
Szlachetne intencje czy polityczny PR? Bariery dla rodziców w Poznaniu
Rząd Donalda Tuska ogłosił rok 2013 rokiem rodziny. Niestety w Poznaniu tego nie widać, choć powinno, w końcu w tej aglomeracji większość radnych jest z Platformy Obywatelskiej, a i prezydent miasta jest bliski tej partii…
Zacznijmy od ustawy żłobkowej, wprowadzonej właśnie przez rząd Donalda Tuska, która została opacznie zrozumiana przez samorządy – pisałam już o tym w „Kulturze Liberalnej”. Trudno uwierzyć i zrozumieć, że komunikacja wewnętrzna w PO jest na tak niskim poziomie, że piękne intencje pozostają niezrozumiane przez lokalnych polityków partyjnych. Gdyby nie opór społeczny, prawdopodobnie większość żłobków w Poznaniu byłaby już sprywatyzowana, bo właśnie tak samorządowcy zrozumieli ustawę żłobkową. Takie przekształcenie w żaden sposób nie gwarantuje osobom gorzej sytuowanym korzystania z tych instytucji. Jak powiedział mi pewien radny, „ja to mogę wszystko sprywatyzować to znaczy skomercjalizować. Skomercjalizowałem szpitale, to mogę skomercjalizować żłobki”. Przypominam te słowa nie dlatego, by pokazać, jaką władzę ma radny (nie sądzę, by ją miał), ale dlatego, że w ten sposób rozumiał on właściwy kierunek zarządzania miastem. Dziś radni z Platformy chętnie znaleźliby jakąś sensację związaną ze żłobkami po to, aby móc wrócić do planów komercjalizacji czy też – jak to jest nazwane w „Programie opieki nad dziećmi do lat 3”– uspołecznienia pracowniczego. Zdanie nie tylko mieszkańców i mieszkanek Poznania, ale także pracowników żłobkowych nie jest przedmiotem ich zainteresowania.
Działania prorodzinne na papierze
Politycy testują zmiany na dzieciach – naszych dzieciach. Może wychodzą z założenia, „że dzieci i ryby głosu nie mają”. A przecież rok Korczaka szumnie ogłaszają i świętują. Bo na działania PR pomysłów nie brakuje. Przykładem może być próba stworzenia w Poznaniu „Karty Rodziny Dużej”. Zaraz po żłobkowym szumie i buncie społeczności lokalnej partia rządząca musiała podjąć działania naprawcze w mieście. Takie, które pokażą partię jako ugrupowanie, dla którego problemy rodzinne są priorytetowe. Dlatego wymyślono wprowadzenie w mieście „Karty”, umożliwiającej zniżki dla rodzin na sport, rekreację, w mniejszym stopniu także na kulturę. Jednak żeby koszty tych działań nie były za duże, postanowiono, że dużą rodziną w Poznaniu będzie rodzina 4+2 , czyli czwórka i więcej dzieci plus opiekunowie.
Skutki? Jak podaje GUS, do programu zakwalifikowało się raptem 1250 rodzin w Poznaniu. Kwalifikowałoby się 6000, gdyby „Karta”, jak jest to we wszystkich państwowych dokumentach, definiowała rodzinę wielodzietną jako model 3+2. Założywszy, że o takiej możliwości dowiedziało się około 30 proc. mieszkańców, miasto wyłożyło ostatecznie bardzo niewielkie pieniądze – a wydźwięk medialny był ogromny. Na szczęście i tu pojawił się opór ze strony mieszkańców i organizacji pozarządowych. Zmieniono model i teraz „Karta” obowiązuje zgodnie z modelem 3+2. Niestety również inne jej założenia są nieprzemyślane: nie pomyślano choćby o ofercie dla prywatnych przedsiębiorstw, które chciałyby uczestniczyć w tym programie. Wszystko zatem obraca się wokół publicznych instytucji – a te przecież, przy takiej działalności radnych, mogą zostać… sprywatyzowane! Tak działania prorodzinne pozostają na papierze. Warto dodać, że do niedawna jednym z wiceprezydentów miasta był Sławomir Hinc, polityk, który zasłynął stwierdzeniem, że należy zlikwidować ogródki jordanowskie, bo – gdy przejeżdża obok nich autem – nie widzi, by tam bawiły się dzieci (sic!).
Wózkiem przez torowisko
W ramach przygotowań do Euro 2012 w Poznaniu został wybudowany nowy dworzec PKP. Teraz trwa dobudowywanie galerii handlowej oraz dworca PKS. Niestety władze miasta nie uczą się na błędach. Do starego dworca PKS rodzic z wózkiem nie mógł łatwo się przedostać, bowiem przejście podziemne było niedostosowane – trzeba było nadkładać drogi, by móc skorzystać z tej formy transportu. Do nowego dworca znów ma prowadzić przejście podziemne, ale takie, które – zamiast prowadzić od razu do pociągów – będzie przechodziło przez galerię. Zarząd Dróg Miejskich nie planuje zrobić zwykłego przejścia przez ulicę z pasami, które prowadziłoby bezpośrednio na dworzec, ponieważ obawia się o bezpieczeństwo pieszych (sic!). Mimo oporu mieszkańców (walka trwa od roku) instytucja ta upiera się przy swoim zdaniu. Jak to rozumieć w kontekście przymusowego przechodzenia pieszych przez sklepy?
Poznań ma kilka długich ulic: Grunwaldzką, Głogowską i Dąbrowskiego. W przypadku tej ostatniej na dwukilometrowym odcinku, aby móc przejść na druga stronę, miasto oferuje pięć podziemnych przejść, bez bezpiecznych podjazdów. ZDM wyremontował ostatnio podziemia. Pozostawiono schody z jednej strony, a zamiast drugich zaplanowano wyłącznie pochylnię. Były plany, by remont wykonać w rozsądniejszy sposób i, pomimo przeprowadzonych analiz, które świadczyły o bezpieczeństwie alternatywnego rozwiązania, ZDM tego nie robi.
Wobec tego proponowałabym radnym próbę przemieszczania się po mieście nawet nie z wózkiem dziecięcym, ale na wózku inwalidzkim. Najgorsze jest centrum: wysokie krawężniki i stare torowiska, które w miejscu przejścia dla pieszych stanowią ogromne wyzwanie dla opiekuna – osoba na wózku sama im nie podoła. Tramwaje i autobusy zapisane jako niskopodłogowe często nie jeżdżą zgodnie z rozkładem. I pomimo świetnie rozplanowanej trasy umówienie się na spotkanie z osobą niepełnosprawną może się nie odbyć, bo transport dostosowany nie przyjedzie.
Oczywiście dostosowanie infrastruktury to najczęściej kwestia czasu i pieniędzy, ale w przypadku niektórych działań wystarczyłaby odrobina strategicznego planowania. Remontowane chodniki na osiedlach wykłada się kostką brukową i niestety często już po pierwszym okresie deszczowym są one pełne wybojów. Najbardziej zadziwiają jednak przepiękne kwietniki, które uniemożliwiają wjazd na chodnik autom, ustawione tak, że matka z wózkiem może przejedzie, ale osoba na wózku inwalidzkim już nie, bo jest za wąsko. Problemem są również podjazdy pod przychodnie i sklepy. W miejscu, gdzie kończy się pochylnia, leży wycieraczka z grubymi dziurami, która bardzo utrudnia dostanie się do lekarza czy po zakupy. A już trudnym do opisania upokorzeniem dla ludzi niepełnosprawnych jest moment przejechania w miejscu przeznaczonym na koszyki zakupowe.
W Poznaniu – ale także w całej Polsce – bardzo potrzebne jest uniwersalistyczne projektowanie. To oznaczałoby, że budowa nie zostanie zaakceptowana do użytkowania, jeśli nie założono w niej wjazdów umożliwiających przejazd wózków, i to nie z boku, ale głównym wejściem – tak, aby dbać o poczucie godności osób, które z nich korzystają. Niestety problemem polskiej polityki prorodzinnej i prorównościowej jest przerzucanie odpowiedzialności. Rząd przerzuca ją na samorządy, a samorządy na mieszkańców. Rosnące koszty tak czy inaczej ponoszą rodzice i opiekunowie. Pełnomocniczka rządu Agnieszka Kozłowska-Rajewicz postuluje, by takie projektowanie wprowadzić. Warto mocno kibicować jej w tej sprawie.
* Aleksandra Sołtysiak, działaczka społeczna z Poznania zaangażowana między innymi w monitorowanie skutków tzw. ustawy żłobkowej. Członkini Rady Programowej Kongresu Kobiet. Prezeska Stowarzyszenia Kobiet „Konsola”.
***
Warszawa a przestrzeń przyjazna rodzicom
Psychologowie środowiskowi podkreślają, iż projektanci często postrzegają projektowane przez siebie rozwiązania jedynie przez pryzmat własnej osoby. Dlatego też tworzą przestrzeń przeznaczoną przede wszystkim dla osób zdrowych oraz pełnosprawnych, zapominając o ułatwieniach dla innych grup użytkowników.
Forma zagospodarowania przestrzeni publicznej miasta może zapewniać pełny dostęp wszystkim jej użytkownikom bądź też wykluczać z powodu występowania barier architektonicznych, których niektórzy użytkownicy nie są w stanie pokonać. Jedną z grup, która ma problemy z poruszaniem się po mieście są rodzice bądź opiekunowie podróżujący z małymi dziećmi. Trudności, na jakie napotkają można podzielić na dwie kategorie: wynikające z ograniczonej mobilności spowodowanej podróżowaniem z dzieckiem oraz związane ze specyficznymi potrzebami dzieci, które muszą zostać zaspokojone przez ich dorosłych.
Którędy jeździć, gdzie przewijać
Rozważmy prozaiczną sytuację podróży tramwajem przez Warszawę. Kłopoty zaczynają się już w drodze na przystanek. Nieprzyjazne przejścia podziemne i nieremontowane kładki ograniczają dostęp do peronów przystankowych. Rozwiązaniem nie są strome podjazdy przyschodowe. Wózki dziecięce posiadają różne rozstawy kół, a duże nachylenie podjazdów może skutkować poważnym wypadkiem, jeśli ciężki wózek wyślizgnie się z rąk opiekuna. Ponadto nie wszystkie przystanki zostały zaprojektowane we właściwy sposób: zdarzają się zarówno zbyt wąskie jak i zbyt niskie perony przystankowe, utrudniające wsiadanie. Kolejne utrudnienia dotyczą taboru. Wysokopodłogowe składy to wciąż zdecydowana większość tramwajów kursujących po polskich miastach. Niewiele wagonów posiada także wyraźnie oznaczone miejsca na wózki dziecięce. Po opuszczeniu tramwaju znowu aktualne stają się wszystkie kwestie wymienione na początku – schody, wąskie chodniki czy nieobniżone krawężniki. Manewrowanie ciężkim wózkiem, często obciążonym dodatkowo zakupami wymaga wiele wprawy i siły. Często zapominają o tym osoby, które nie są rodzicami.
Małe dzieci wymagają dodatkowej uwagi ze strony opiekunów, dlatego organizacje pozarządowe starające się reprezentować rodziców zabiegają o umieszczanie w miejscach publicznych, jak urzędy czy toalety, przewijaków dla niemowląt oraz o stworzenie odosobnionych miejsc do karmienia piersią. Pomocne są także punkty, w których można zostawić dziecko pod opieką na czas zakupów oraz nawet nieduże kąciki zabaw, które umilają dzieciom czas na przykład podczas oczekiwania na rodzica stojącego w kolejce.
O wadze problemów, które dotykają rodziców i opiekunów dzieci, świadczyć może duża liczba oddolnych inicjatyw, których celem jest realizacja wyżej wymienionych postulatów. W stolicy działa dobrze znana Fundacja Mama, realizująca między innymi kampanię „OMamma Mia! Tu wózkiem nie wjadę!”, poświęconą przeszkodom w przestrzeni publicznej. Podobny projekt działa także w Radomiu pod nazwą „Wózkiem po Radomiu”. Fundacja Mleko Mamy promuje z kolei w ramach akcji „Strefa Karmienia Piersią” miejsca z całej Polski, przyjazne karmiącym mamom. Warto wspomnieć także o projekcie Tankujesz – Przewijasz, prowadzonym przez grupę rodziców z Cieszyna, którzy starają się namawiać właścicieli stacji benzynowych do instalacji przewijaków w swoich obiektach.
Liderom tych projektów nie sposób odmówić zaangażowania, a ich działania pomogły z pewnością wielu osobom, także tym, które nie wiedzą nic o prowadzonych kampaniach. Z reguły inicjatywy rodziców spotykają się zresztą z pozytywnym odzewem. Nasuwa się zatem pytanie: skoro wszyscy zgadzają się z postulatem pełnej dostępności przestrzeni, to dlaczego tyle wysiłku trzeba włożyć w promowanie kwestii tak oczywistych jak obniżenie krawężników czy montaż stosunkowo tanich przewijaków?
Konsultacje, standardy, dobra wola
Psychologowie środowiskowi podkreślają, iż projektanci często postrzegają projektowane przez siebie rozwiązania jedynie przez pryzmat własnej osoby. Dlatego też tworzą przestrzeń przeznaczoną przede wszystkim dla osób zdrowych oraz pełnosprawnych, zapominając o ułatwieniach dla innych grup użytkowników. Rozwiązaniem mogłoby być szerokie konsultowanie planowanych zmian już na etapie koncepcyjnym, a także wprowadzenie precyzyjnych standardów projektowania, które będą zabezpieczały interesy grup narażonych na wykluczenie przestrzenne: osób z różnymi rodzajami niepełnosprawności, rodziców z dziećmi czy osób starszych. Obecnie przepisy prawne zabezpieczają, choć niestety tylko w części, interesy osób z niepełnosprawnością ruchową. Uwzględnienie przez projektantów innych grup użytkowników zależy tylko od ich dobrej woli.
Na naszych oczach bycie rodzicem bardzo się zmienia. Rodzice to obecnie ważna kategoria konsumentów, na której potrzeby stara się odpowiedzieć rynek, oferując na przykład „rodzinne samochody” czy też „rodzinne wczasy”. „Rodzinna przestrzeń”, to niestety wciąż jeszcze rzadkość, co czyni macierzyństwo i ojcostwo o wiele trudniejszym. Przy spadającej liczbie urodzeń i wzrastającym problemie zastępowalności pokoleń powinniśmy ułatwiać funkcjonowanie rodzicom w społeczeństwie, nie tylko poprzez miejsca w przedszkolach oraz becikowe. Dostępna przestrzeń publiczna niewątpliwe sprzyja także posiadaniu dzieci, gdyż czyni funkcjonowanie rodziców łatwiejszym.
* Adam Piotr Zając, student Instytutu Socjologii oraz Centrum Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych EUROEG na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2 lat działa w warszawskim stowarzyszeniu SISKOM. Koordynator projektu Warszawska Mapa Barier, którego celem jest mapowanie barier architektonicznych w stolicy, utrudniających poruszanie się po mieście różnym grupom użytkowników. Główny autor raportu „Dostępność warszawskich stacji i przystanków kolejowych”.
***
* Autorki koncepcji Tematu tygodnia: Karolina Wigura, Aleksandra Sołtysiak.
** Współpraca: Jakub Stańczyk, Wojciech Kacperski, Konrad Kamiński, Matylda Tamborska.
*** Autor zdjęć: Adam Rębacz.
„Kultura Liberalna” nr 227 (20/2013) z 14 maja 2013 r.