O aktywizacji kobiet z małymi dziećmi, zmianach w polityce prorodzinnej i przewijakach w Sejmie z Agnieszką Pomaską rozmawia Jakub Stańczyk.

Jakub Stańczyk: Swego czasu fascynowano się zdjęciami Licii Ronzulli, która brała udział w obradach Parlamentu Europejskiego z córeczką. Pani wizerunek w polskim Sejmie jest podobny. Jaki jest pani cel takich działań – symboliczny, pragmatyczny, a może to rodzaj manifestu?

Agnieszka Pomaska: Chciałam pokazać, że dziecko nie musi przeszkadzać w życiu zawodowym. Praca posła jest oczywiście specyficzna, nie mamy w niej na przykład urlopów macierzyńskich, ale to nie oznacza, że nie można być matką i posłanką. Urodziłam (w czasie swojej kadencji w Sejmie) w bardzo krótkim odstępie czasu dwójkę dzieci i mam wręcz poczucie, że to mobilizuje w pracy. Chcę pokazać zwłaszcza tym kobietom, które są aktywne zawodowo i wahają się z podjęciem decyzji o rodzicielstwie, że pogodzenie roli matki i np. businesswoman jest możliwe.

W Polsce jednak bardzo trudno jest poruszać się swobodnie z dzieckiem w przestrzeni publicznej. Na jakie przeszkody natrafiła pani, zabierając córki na Wiejską? 

Miałam duże poparcie ze strony kolegów – zwłaszcza młodych ojców, którzy wręcz namawiali mnie do przyprowadzenia dziecka do naszego miejsca pracy. Ale wiele innych osób często mówiło mi wprost, że powinnam siedzieć w domu. Jeszcze inni wiedzieli lepiej ode mnie, że powinnam odpocząć. Dla mnie to podwójnie trudne, bo jako posłanka zostałam wybrana na 4 lata do wykonania konkretnych zadań i nie mogę zniknąć na ileś miesięcy.

A infrastruktura? Są przewijaki, pokój matki i dziecka? 

Rzeczywiście nie było w sejmie przewijaka. Teraz już jest. Nadal nie ma też żłobka, choć ten pomysł cały czas wisi w powietrzu.

Interweniowała pani w sprawie braku tej infrastruktury?

Wraz z kolegami zwróciliśmy uwagę chociażby na brak przewijaka. O żłobek walczą głównie pracownicy Sejmu, bo posłowie i posłanki, nawet jeśli przyprowadzają dziecko na Wiejską, to nieregularnie. Ale w Sejmie pracuje poza nami ponad tysiąc osób i dla nich żłobek warto by otworzyć. Poza tym przychodzą tutaj goście, są dni otwarte, dlatego Wiejska musi być miejscem przyjaznym dzieciom. Tutaj są też kamery telewizyjne, dziennikarze. Oczekuje się od nas, że będziemy dawać dobry przykład.

Więcej dzieci na sali sejmowej to lepszy przykład?

Nie oczekiwałabym od posłów, że będą te dzieci przyprowadzać. Nie pracujemy tutaj od poniedziałku do piątku, od 8.00 do 16.00, tylko bywamy na posiedzeniach sejmowych od środy do piątku, nierzadko od 9 rano do 2 w nocy. Choć dziś, kiedy rozmawiamy, jest na posiedzeniu poseł Borys Budka ze swoją półroczną córeczką.

Czego, oprócz zabierania dzieci do Sejmu, które dla wielu miało znaczenie symboliczne, podjęła się pani podczas obecnej kadencji jako posłanka, żeby ułatwić życie rodzicom w Polsce? 

Zwracam dużą uwagę na nieprzystosowanie różnych miejsc do przebywania w nich razem z dziećmi. Niekoniecznie robię to w Sejmie, ale w Gdańsku, gdzie mieszkam, często mi się zdarza interweniować, mimo że tu wiele się już zmieniło na plus w ostatnich latach. To są często dość banalne kwestie, jak zbyt wysokie krawężniki, nierówne chodniki, place zabaw, którym wiele brakuje do doskonałości, czy brak wyobraźni urzędników, kiedy jest przeprowadzany jakiś remont i zapomina się o rodzicach z wózkami. Interpeluję w takich kwestiach do prezydenta Gdańska czy proszę o pomoc rajców, bo mam 7-letnie doświadczenie pracy jako radna. Żadne miasto w Polsce nie wypromowało się jeszcze jako prorodzinne, choć są to takie banalne i niekoniecznie kosztowne rzeczy. Chciałabym widzieć w takiej roli mój rodzinny Gdańsk.

A gdy chodzi o pani pracę już teraz, w Sejmie? Czy nie jest tak, że posłowie wolą chować się za mówieniem o dofinansowaniach, a najważniejsze dla rodziców kwestie pozostawiają poziomowi samorządowemu? 

Sejm ma narzędzia, ale tylko w skali makro. Nie obniżymy ustawą krawężników. Oczywiście bardzo dobrze, że ten temat się na Wiejskiej pojawia, nawet w kontekście zjawisk negatywnych, bo dzięki temu kwestia rodzicielstwa przechodzi do sfery publicznej, co wpływa pośrednio na mentalność społeczną. Działając na poziomie kraju, pracujemy nad ułatwieniem otwierania nowych żłobków dzięki ustawie żłobkowej. W tym roku działamy, by zmniejszyć opłaty za przedszkola i objąć opieką większą liczbę dzieci. Pomysł, żeby poza pięcioma darmowymi godzinami kolejne kosztowały przysłowiową złotówkę ma właśnie na celu zdjęcie z samorządów decyzji o opłatach. Nie ma w Sejmie podejścia, że te sprawy są nieistotne, to raczej kwestia niewiedzy, że jakiś problem jest.

Liczymy, że w kwestii żłobków i przedszkoli będzie można liczyć wkrótce na coś więcej niż zapowiedzi. Przedstawia pani swoje własne inicjatywy na posiedzeniach Sejmu?

Do ubiegłego roku paszporty dla dzieci do lat pięciu były ważne rok. Ktoś z rodziców zauważył, że to absurd. Kiedyś to nie był problem, bo się tyle nie podróżowało. Natomiast teraz, kiedy trzeba wystąpić o wizę, i mieć ileś lat ważny paszport, to takie roczne dokumenty często uniemożliwiały jej zdobycie. Moja starsza córka ma dwa lata, a już ma trzy paszporty. Sejm ostatecznie uchwalił tę zmianę i teraz paszporty małych dzieci są ważne pięć lat.

Do strategicznej polityki prorodzinnej jednak jeszcze daleko. W chwili kiedy rozmawiamy, wielu młodych ludzi z Polski widzi za granicą lepszą przyszłość dla swoich dzieci, łatwiejsze rodzicielstwo, gdzie przyjaźniejsi ludzie i lepiej zaprojektowane instytucje ułatwią im życie z dzieckiem na co dzień.

Nie zgadzam się z tym w pełni. W ciągu ostatnich pięciu, a nawet trzech lat bardzo dużo się zmieniło w polskim podejściu do polityki prorodzinnej. Ta pomoc jest nadal często niewystarczająca, ale wykonaliśmy duży krok do przodu. W końcu na Zachodzie też nie jest pod tym względem idealnie. Nigdy nie chciałabym mieszkać z dzieckiem w Paryżu. Z kolei w Barcelonie, która jest dla mnie pod względem infrastruktury idealnym miastem dla rodzica, miałabym problemy z dostępem do opieki dla córek. Jeśli miałabym wymienić najważniejsze rzeczy dla rodzica, to na pewno są nimi dostęp do opieki nad dziećmi do lat trzech i do przedszkoli. W Polsce powinniśmy przede wszystkim myśleć o instytucjach opieki.

Jeśli opłata za dodatkowe godziny pobytu dziecka w przedszkolach wyniesie przysłowiową złotówkę, jeśli będzie większy dostęp do opieki nad najmłodszym dzieckiem do lat trzech, a rodzic będzie mógł zostać w domu na płatnym urlopie rodzicielskim, to uważam to już za swego rodzaju rewolucję. Gdybym urodziła moje dziecko rok wcześniej i chciała legalnie zatrudnić nianię, musiałabym opłacać kilkaset złotych na ZUS. Dziś te koszty są po stronie państwa, ono płaci za mnie te pieniądze. Zbyt mało ludzi o tym dzisiaj wie, a to jednak duża zmiana. Warto to promować.

* Agnieszka Pomaska, posłanka Platformy Obywatelskiej.

** Jakub Stańczyk, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 227 (20/2013) z 14 maja 2013 r.