Wszystko zaczęło się od ponownego wyciagnięcia na światło dzienne niejasności związanych z atakiem na amerykańską ambasadę w stolicy Libii, Benghazi. W szturmie, do którego doszło podczas masowych demonstracji 11 września, w 11. rocznicę ataku na World Trade Center i Pentagon, zginęło czterech pracowników placówki – w tym ambasador, Christopher Stevens. Przez kilka dni po tragedii administracja Obamy nie wykluczała, że atak mógł być reakcją na obraźliwy dla islamu film „Niewinność muzułmanów” zamieszczony na serwisie You Tube.

Opozycyjna Partia Republikańska zarzuciła prezydentowi, iż celowo wprowadził opinię publiczną w błąd, choć od początku wiedział, że wydarzenia w Benghazi były zaplanowanym atakiem terrorystycznym. We wrześniu na dobre trwała już kampania przed listopadowymi wyborami prezydenckimi. Zdaniem republikanów Obama miał się obawiać, że wiadomość o ataku terrorystycznym podważy wiarę w kompetencje rządu i jego zdolność do ochrony życia Amerykanów, co z kolei mogłoby zagrozić szansom samego Obamy na reelekcję. Po wygranej sprawa przycichła, ale teraz wróciła. Tym razem republikanie twierdzą, że lepsze wykorzystanie amerykańskich sił zbrojnych stacjonujących w regionie dawało szansę na uratowanie pracowników ambasady. Argumenty te nie znalazły jednak żadnego potwierdzenia i Obama mógłby spać spokojnie, gdyby nie kolejny skandal, tym razem dotyczący podatków.

Prawica pod lupą…

Internal Revenue Service (IRS) to agencja rządowa podlegająca Departamentowi Skarbu i zajmująca się nie tylko poborem podatków na poziomie federalnym, ale także rozpatrująca wnioski o ulgi podatkowe. Kilka dni temu okazało się, że w 2010 roku pracownicy IRS otrzymali polecenie, by podczas rozpatrywania wniosków o ulgi zwracać „szczególną uwagę” na te organizacje, których nazwy wskazywały na ich prawicowy charakter.

Tymczasem to właśnie w roku 2010 szczyt popularności osiągnął ruch Tea Party, sprzeciwiający się polityce Obamy i domagający się m.in. drastycznego ograniczenia wydatków rządowych. Jak dotychczas nie wiadomo, czy praktyki IRS prowadziły do faktycznej dyskryminacji ruchów prawicowych, ale w republikańskich mediach aż huczy od oskarżeń bieżącej administracji o wykorzystywanie nadmiernie rozbudowanych instytucji rządowych dla własnych politycznych celów politycznych. Prezydent natychmiast zdymisjonował szefa IRS, ale ataki politycznych przeciwników nie milkną. Na Amerykanach, bardzo przywiązanych do ideału małego rządu (nawet jeśli ów ideał od dawna nie ma pokrycia w rzeczywistości), oskarżenia o nadużycie władzy centralnej zawsze robią bardzo silne wrażenie.

… dziennikarze również

Wrażenie jest tym silniejsze, że wspiera je kolejny, trzeci już skandal, który wstrząsnął administracją w ostatnim tygodniu. Otóż okazało się, że Departament Sprawiedliwości na polecenie swojego szefa Erica Holdera rok temu uzyskał dostęp do billingów telefonicznych agencji informacyjnej Associated Press (AP). W tym czasie AP opublikowała materiał o udaremnieniu przez CIA w Jemenie próby dokonania zamachu terrorystycznego na pokładzie samolotu pasażerskiego. Zdaniem Holdera jak i samego Obamy przejęcie billingów było usprawiedliwione. Jak tłumaczą obaj politycy, celem rządu było odkrycie źródła przecieku, dzięki któremu AP uzyskała informacje o akcji CIA. Prezydent powiedział, że nie ma zamiaru przepraszać za podjętą decyzję, albowiem taki przeciek stanowił poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa amerykańskich żołnierzy i agentów wywiadu. Agencja twierdzi jednak, że na prośbę władz wstrzymała publikację artykułu aż do czasu, kiedy otrzymała informację, że zagrożenie minęło. Jeśli faktycznie tak było, dla działań rządu nie ma żadnego uzasadnienia.

Republikanie łapią oddech

Skandale spadające w minionym tygodniu na głowę prezydenta dodały wiatru w żagle Partii Republikańskiej, która natychmiast dostosowała retorykę do nowej sytuacji. O ile w przypadku tragedii w Benghazi republikanie zarzucali administracji Obamy słabość i niezdolność do obrony własnych obywateli, po ujawnieniu nieprawidłowości w sprawach IRS i AP oskarżyli Biały Dom o stworzenie potężnej machiny rządowej, nadużywającej swojej władzy.

To oskarżenie może być dla Partii Demokratycznej potężnym ciosem. W przypadku każdej kolejnej reformy poszerzającej kompetencje rządu, to na demokratach będzie spoczywał obowiązek udowodnienia, że rząd nie nadużyje nowo przyznanej władzy. Kilka tygodni temu Barack Obama przegrał w Senacie głosowanie nad ustawą wprowadzającą powszechną kontrolę osób dokonujących zakupów broni. Przeciwnicy nowego prawa argumentowali, że da ono zbyt duże kompetencje agencjom rządowym i zagrozi prywatności Amerykanów. Prezydent zbijał te argumenty, a po porażce powiedział, że była to dopiero pierwsza runda i że nie zrezygnuje z reformy prawa w tej dziedzinie.

Po wpadkach, jakie jego administracja zaliczyła w tym tygodniu, będzie o to bardzo trudno. Zwolennicy aktywnych i silnych władz centralnych nagle znaleźli się w defensywie. Przekonanie, że to sprawny rząd może pomóc Amerykanom w rozwiązaniu wielu ich problemów, zostało poważnie nadwyrężone. A właśnie to przekonanie było i jest jednym z fundamentów politycznej filozofii Obamy.