Choć regulaminowy czas złożenia list z podpisami upływa 22 lipca, Warszawska Wspólnota Samorządowa zapowiadała, że wymagane 133,6 tysięcy głosów, zbierze do 16 czerwca. Jednocześnie Piotr Guział oznajmił, że planuje zbierać głosy dalej, nawet po przekroczeniu wymaganego limitu. Tylko po to, by pokazać niechęć warszawiaków do obecnej prezydent. Ta niechęć jest, moim zdaniem, w dużej mierze projektowana.

To prawda, że prezydent Warszawy nie miała ostatnio najlepszej passy. Kilka zbiegów okoliczności, kilka nieprzemyślanych wypowiedzi w mediach i zaczęły się kłopoty. Do tego chaos w związku z ustawą śmieciową i problem urósł do dużych rozmiarów. Niektórzy mówią nawet, że zmierzch Hanny Gronkiewicz-Waltz w stołecznym Ratuszu to tylko początek całkowitego upadku Platformy Obywatelskiej. Być może. Warto jednak zadać sobie pytanie: jeśli tak, to co dalej? Wyobraźmy sobie, że rozreklamowane przez media i zwolenników burmistrza Ursynowa referendum w końcu dochodzi do skutku. Możliwe są trzy scenariusze.

W pierwszym frekwencja przekracza 30 procent uprawnionych do głosowania, ale głosujący są przeciwko odwołaniu pani prezydent. To scenariusz mało prawdopodobny, gdyż jeśli ludzie już decydują się pójść na referendum odwoławcze, to raczej by je poprzeć, a nie by zażarcie bronić polityka, którego dotyczy.

W drugim wypadku frekwencja także przekracza 30 procent i prezydent zostaje odwołana. Na jej miejsce decyzją premiera powołany zostaje komisarz, który od tego momentu aż do następnych wyborów będzie pełnił obowiązki prezydenta. Poza tym nic się nie zmieni. Trzeba przyznać, że nawet jeśli Warszawa nie ma szczęścia do dobrych prezydentów, to jeszcze mniej ma go do urzędników „pełniących obowiązki” tychże. Pamiętają Państwo Mirosława Kochalskiego, człowieka, który powiedział, że nie ma sensu odśnieżać Śródmieścia, bo śnieg się sam roztopi? Pamiętają Państwo, jak wspaniale w tej roli spisywał się Kazimierz Marcinkiewicz? Nikt z nas tego chyba już nie pamięta, bo i nie ma czego. Tymczasem może właśnie teraz, przed podjęciem decyzji o odwołaniu obecnej prezydent, warto sobie o tych faktach przypomnieć?

W trzecim scenariuszu referendum się odbywa, ale nie ma mocy wiążącej, bo frekwencja nie przekracza wymaganych 30 procent. Pani prezydent zostaje, a 3 miliony złotych ląduje w błocie. Ten scenariusz, podobnie zresztą jak i wcześniejszy, jest bardzo prawdopodobny. Wszystkie trzy łączy z kolei inna cecha – niezależnie od wyniku, referendum nie przyniesie nam nic pozytywnego.

Powiedzmy sobie otwarcie – nawet jeśli Hanna Gronkiewicz-Waltz zostanie odwołana, niewiele to zmieni. Nie zmieni urzędników z niższych szczebli, nie zmieni sposobu funkcjonowania biur i urzędów Ratusza. Narobi się tylko trochę dymu. Co więcej, nie wyłoni też żadnego pozytywnego rozwiązania, poza tym, że da szanse na triumf burmistrzowi Ursynowa. I chociaż zastrzega on, że samo referendum nie jest po to, by on obejmował władzę, nie ulega wątpliwości, iż ten projekt to tuba, poprzez którą zyskał sobie uwagę mediów. Ile osób w Polsce, nawet w samej Warszawie, jeszcze pół roku temu wiedziało, kim jest Piotr Guział? No właśnie. Teraz już każdy wie i z pewnością w przyszłorocznych wyborach na prezydenta miasta zobaczymy go ponownie.

Niezależnie od tego, jak bardzo nie podoba nam się obecna prezydentura Hanny Gronkiewicz-Waltz, musimy pamiętać, że odwołanie niewiele zmieni, a wprowadzi tylko chaos w i tak chaotyczny w ostatnich miesiącach Ratusz, na rok przed normalnymi wyborami, które pokazałyby, co mieszkańcy myślą o zarządzaniu Warszawą. Zmiana jest potrzebna, ale prawdziwe zmiany dokonują się powoli. Gdy Hanna Gronkiewicz-Waltz obejmowała swoje stanowisko, Warszawa była zupełnie innym miastem. Nie łudźmy się, że jeśli zostanie odwołana, następnego dnia obudzimy się w jakiejś nowej Warszawie. Jeśli chcemy zmian, znajdźmy najpierw nowego lidera. Godnego zaufania.