Piotr Mirski

Kilka nocy w Bangkoku

Bangkok – miasto grzechu. W neonowej poświacie, pośród barów, burdeli i klubów bokserskich jego mieszkańcy są gwałceni, torturowani i zabijani. W centrum tego wszystkiego stoi Julian (Ryan Gosling). Ten syn swojej matki (Kristin Scott Thomas) i brat swojego brata (Tom Burke) zajmuje się rodzinnym biznesem: handlem narkotykami i eliminowaniem konkurentów. Chociaż jest obdarzony muskularnym ciałem i nieogolonym obliczem bożyszcza nastolatek, to wydaje się kikutem mężczyzny. W każdym jego geście i spojrzeniu czuć rezygnację, ponurą pewność, że już niedługo dosięgnie go kara. Bóg może i wybacza, ale wyjechał w interesach i w Bangkoku zastępuje go bezwzględny policjant (Vithaya Pansringarm). Lubiący na równi broń białą i karaoke, pojawia się w halucynacjach Juliana, krąży wokół niego i jego rodziny. Ten wreszcie staje z nim twarzą w twarz i pięścią w pięść.

Geek

O tym wszystkim śni Nicolas Winding Refn. To jeden z wielu znanych współczesności reżyserów-geeków, którzy przez swoją twórczość przepracowywali młodzieńczą fascynację kinem klasy B. Porównywany często z Quentinem Tarantino, tak naprawdę wybrał inną drogę niż autor „Pulp Fiction”. Jeśli Tarantino zatrzymał się w pewnym momencie na poziomie zgrywy i pastiszu, to Refn poszedł dalej: w stronę filmowej Krainy Czarów, gdzie rozmywa się granica między żartem a powagą i gdzie wszystko, dosłownie wszystko, jest stylem. To właśnie tam urodzony w Danii reżyser pedantycznie poleruje swoje fetysze i rzeźbi w swoich koszmarach, coraz mniej przejmując się tym, czy zostanie zrozumiany i doceniony, czy wzbudzi raczej rozbawienie lub odrazę.

Jego wczesne filmy – „Bleeder” czy trylogia „Pusher” – były jeszcze szorstkimi i realistycznymi dramatami sensacyjnymi, ale już w lynchowskim z ducha „Fear X” Refn zaczął przejawiać bardziej artystowskie inklinacje. Obecne tam skrajne przestylizowanie, hipnotyczny rytm oraz nastrój sennego koszmaru powróciły w dojrzalszej formie w „Bronsonie” oraz „Valhalli: Mrocznym wojowniku”. Rzeczoną formułę ze standardowym kinem gatunkowym Refn idealnie zharmonizował w „Drive”, swoim najpopularniejszym dziele, dzięki któremu otrzymał na festiwalu w Cannes nagrodę dla najlepszego reżysera. Wygwizdany na tym samym festiwalu „Tylko Bóg wybacza” to wyprawa na bardziej grząskie terytorium. Ulepiony z idiosynkrazji, jest dziełem tak przejaskrawionym, że aż karykaturalnym. W podobnym stopniu drażniącym, co fascynującym.

Arthouse

„Tylko Bóg wybacza” – już sam tytuł stanowi miarę artystycznego ryzyka Refna. Brzmiący jak kwestia z trzecioligowej produkcji z Jeanem-Claudem Van Dammem, ma odsyłać widza do pierwszoligowych tematów: winy, odkupienia, metafizyki. Twórca „Bronsona” napina wszystkie mięśnie, aby przekuć pulpowy materiał w coś więcej, aby nadać mu arthouse’owy sznyt. Spowalnia akcję aż do poziomu katatonicznego bezruchu, wykoleja przyczynowo-skutkowe następstwo zdarzeń, amputuje suspens, bohaterów zmienia w manekiny wygłaszające swoje kwestie z zaangażowaniem syntezatora mowy. „Tylko Bóg wybacza” przypomina w wyniku tego rentgenowskie zdjęcie, które zrobiono pośledniemu azjatyckiemu mordobiciu; zdjęcie, na którym zanikła cienka fabularna tkanka, odsłaniając tym samym święcące bladym światłem kości.

Szkielet filmu tworzy psychoanalityczna z ducha opowieść o genealogii przemocy. Kompleks Edypa, matka-kastratorka, rywalizacja braci, majacząca wciąż na horyzoncie ojcowska figura – Refn z ogromną dezynwolturą sięga po archetypy. Jest ordynarnie dosłowny. Kiedy próbuje zaznaczyć erotyczne napięcie między matką a synem, każe tej pierwszej tulić się do krocza tego drugiego i niby mimochodem obejmować jego pośladki. Kiedy chce wskazać impotencję jako źródło agresji bohatera, montuje scenę nieudanego seksu z bijatyką. Ta ostentacja może budzić czasami zażenowanie, ale zgrabnie współgra z onirycznym charakterem filmu. Motywacje i kompleksy Juliana materializują się tutaj trochę jak we śnie: nagie, wyolbrzymione, spotworniałe.

Porno

W tym filmie nie tylko one są nagie. Refn mówi, że pracuje jak pornograf, że skupia się na tym, co go podnieca i co ma podniecić również widzów. Z tego powodu „Tylko Bóg wybacza” eksploduje bogactwem audiowizualnych wrażeń. Widziany w obiektywie Larry’ego Smitha Bangkok zmienia się w diabelski lunapark. Miasto skąpane jest w kolorze czerwonym i niebieskim, ze światłem neonów miesza się przelewana co chwilę krew, na ścianach pogrążonych w półmroku korytarzy falują orientalne wzory. Nawet karaoke ma w sobie coś groteskowego i złowrogiego – w jednej ze scen piosenkę zastępuje posępny, industrialny zgrzyt. Okrucieństwo jest cudownie dosadne. Kiedy miecz rozcina ciało, z rany wynurzają się żebra; ciosy pięści zostawiają na twarzy paskudną opuchliznę; kamera nie odwraca wzroku nawet od odcinanych kończyn i wykłuwanych oczu. Kolejne kadry następują po sobie niczym leniwie zmieniane przez niewidzialny kursor windowsowe tapety – samowystarczalne, wypreparowane, dziwnie płaskie i martwe. Somnambuliczny rytm spektaklu podkreśla elektroniczny soundtrack autorstwa Cliffa Martineza. Oscylujące na granicy słyszalności pomruki przechodzą w lodowate ambientowe plamy, które z kolei tężeją w kilkutonowe, kakofoniczne ataki kościelnych organów; surrealistycznym kontrastem są dla tego wszystkiego rzewne azjatyckie piosenki o miłości i tęsknocie. Jest w „Tylko Bóg wybacza” zarówno stylistyczna finezja, jak i bezwstydny kicz, skrajne przeładowanie i manieryzm.

Swój najnowszy film Refn zadedykował Alejandrowi Jodorowsky’emu, autorowi psychodeliczno-mistycznych klasyków kina udergroundowego: „Kreta” i „Świętej góry”. Obu łączą podobne temperamenty. Kręcą piękne wizualnie i przeładowane symbolami kino; kino, które wyrusza z poziomu zwykłej eksploatacji w stronę artystycznego parnasu i zawisa gdzieś pomiędzy tymi dwoma sferami – w limbo popkultury, do którego trafiają twórcy równocześnie nienawidzeni i czczeni, w miejsce, gdzie ekstrawagancja jest największą cnotą.

Film:

„Tylko Bóg wybacza”, reż. Nicolas Winding Refn, Dania, Francja 2013.

* Piotr Mirski, doktorant na WZKiS UJ. Publicysta. Współpracuje lub współpracował m.in. z: Dwutygodnik.com, Interią.pl, śp. „Filmem”, Portalem Filmowym, „Kinem”, „EKRAN-ami”, „Nową Fantastyką” i „Polityką”. Współautor książki „Wunderkamera. Kino Terry’ego Gilliama”.

„Kultura Liberalna” nr 233 (26/2013) z 25 czerwca 2013 roku