Podczas gdy po ostatnim kryzysie, wywołanym aferą korupcyjną sięgającą od szczytów władzy aż do (jak spekuluje prasa) łożnicy ówczesnego szefa rządu, zarówno opozycja, jak i spora cześć obywateli domagała się rozpisania przedterminowych wyborów, prezydent spokojnie oddał misję tworzenia nowego rządu w ręce człowieka na pozór tylko z politycznego „nikąd”, Jiříego Rusnoka. Bo choć sam bohater najnowszych politycznych wydarzeń w Czechach nie był w ostatnim czasie postacią z pierwszych stron gazet, to doskonale wpisuje się w zemanowską politykę przesuwania władzy w ręce prezydenta.
Rusnok jest ekonomistą i jako taki na szefa, jak mówi się nad Wełtawą, technicznego lub eksperckiego rządu mógłby się w zasadzie nadawać. W latach 2001-2003 kolejno pełnił funkcję Ministra Gospodarki, a następnie Ministra Przemysłu i Handlu w wczesnym rządzie Socjaldemokracji. Mimo że trzy lata temu opuścił szeregi tej partii, to zapewne nadal podziela jej podstawowe poglądy, trudno bowiem byłoby aż tak dalece zmienić opcję polityczną. A skoro – jak można mniemać – choćby w sercu pozostał socjaldemokratą, to opozycja nie powinna krytykować wyboru prezydenta, mogąc liczyć na to, że kraj skręci teraz w jej stronę. Jednak królujący w sondażach socjaldemokraci nie spieszą się by dołączyć do drużyny Rusnoka. Nie będzie to z pewnością żaden dream team, bo o taki trudno człowiekowi, który praktycznie dobrowolnie pozbawił się zaplecza politycznego i najzwyczajniej w świecie próbuje teraz łatać swój ekspercki gabinet kim tylko się da. Mija właśnie tydzień z ustawowego miesiąca, danego Rusnokowi na sformułowanie rządu i uzyskanie dlań votum zaufania, a na pokładzie tylko czworo „marynarzy”.
Kłopot z obsadzeniem ministerstw – nawet przy założeniu, że rząd miałby dotrwać tylko do uchwalenia budżetu na rok 2014 – wydaje się coraz większy. Jak na razie udało mu się namówić do współpracy Martina Pecine (byłego szefa Urzędu Ochrony Konkurencji i byłego ministra spraw wewnętrznych z lat 2009-2010), proponowanego na stanowisko ministra spraw wewnętrznych; socjaldemokratkę Marię Benešovą (byłą prokurator generalną), która miałaby objąć tekę w ministerstwie sprawiedliwości; Miroslava Tomana Jr. (przedsiębiorcę w branży żywnościowej, przewodniczący Izby Żywności Republiki Czeskiej), który miałby zostać ministrem rolnictwa oraz byłego prezesa czeskiej telewizji publicznej Jiříego Balvína, który miałby zostać ministrem kultury. Trudno jednak wyobrazić sobie rząd bez dobrych kandydatów, mających szansę objąć choćby takie resorty jak finanse, gospodarka, szkolnictwo czy sprawy zagraniczne.
Zegar tyka, a zarówno opozycja, jak i dotychczasowa koalicja nie wita Rusoka z otwartymi ramionami. Obie opcje pozostają raczej krytyczne, przy czym jedna domaga się wcześniejszych wyborów, zaś druga przypomina, iż decyzją obywateli to właśnie jej przedstawicielowi, a nie (pozornie tylko) bezpartyjnemu kandydatowi należy się teka premiera. Jednak najbardziej kłopotliwa, a do pewnego stopnia i wątpliwa jest właśnie niezależność Jiříego Rusnoka. Można usłyszeć opinie, że twór, który miałby powstać pod jego kierownictwem, to nic innego, jak prywatne poletko samego Milosza Zemana, z którym od lat politycznie związany jest nowy premier Czech. Cokolwiek zatem będzie się działo, może otrzymać prezydenckie wsparcie, wzmacniając jednocześnie rolę głowy państwa, chcącej uchodzić za opatrznościowego męża narodu. Pytanie tylko czy ostatnie polityczne zamieszanie, utrzymująca się wysoka, mętna i wciąż niespokojna polityczna fala powodziowa nie potrzebują środków bardziej radykalnych. Wszak Czechom potrzeba spokoju, stabilizacji i decyzyjności. Polityczną powódź już niedawno mieli.