To mój młody sąsiad, który przyszedł do mnie rano, żeby podzielić się swoim smutkiem i z nadzieją, że pomogę mu rozwikłać zagadkę. Dziewczyna zniknęła, zabrała walizkę, zostawiła książki. Biurko wyczyszczone, na środku tylko list i weekendowe wydanie „Wyborczej”. Przyniósł do mnie ten liścik i gazetę z prośbą, żeby coś poradzić. – Pan na pewno będzie miał jakiś pomysł. Co to wszystko znaczy? – powiedział z drżeniem, acz dobitnie. Trochę mi nie w smak była ta rozmowa, ale przyjąłem go, pocieszyłem, myśląc, że to nie pierwsza ani nie ostatnia. Tak to już jest – miłość. Siedział godzinę, pomarudził i wyszedł, a ja wróciłem do własnej roboty.

Nie wiem czemu, ale po południu sprawa znów do mnie wróciła. To rzeczywiście dziwne – pomyślałem sobie – że na biurku tylko list i „Wyborcza”. Takie rzeczy dzieją się chyba tylko w literaturze? Choć może to po prostu przypadek? – próbowałem sam siebie opanować. Nie dawało mi to jednak spokoju, a że nie czytałem jeszcze weekendowej prasy, sięgnąłem do gazety, trochę z ciekawości, co tam się na świecie wyczynia, a trochę i z nadzieją, że znajdę lekarstwo na własną paranoję.

Gazeta rozpoczynała się nieźle, bo od artykułu „Ojciec Rydzyk na multipleksie”, potem też niczego sobie, z humorem, „Tacy sami i Elbląg między nami”. Ale to na pewno nie mogło mieć nic wspólnego z dziewczyną. Przewróciłem jeszcze szybko kolejne strony – „Mandat zagraniczny płać!”, „Jestem liderem, nie kilerem” (to o Tusku), „Piekło w raju” z brodatym Żiżkiem. Nic, nic nie ma, przecież nie uciekła z kraju przez Tuska?! Jeszcze przez moment myślałem, że to może z winy Wielkiego Brata („Rozhulał się [nam wszakże] Wielki Brat”), ale szybko doszedłem do wniosku, że naprawdę szaleję i powinienem już przestać się tym zajmować.

Wróciłem zatem do lektury – jak to mówią – bezinteresownej i chciałem czegoś lekkiego. Może wywiad? To zerkam. Jest – „Ile kosztuje zwariowany świat”– rozmowa z Piotrem Kuczyńskim, bankierem klasy średniej. Mówi – „Polska to ideowy grajdoł” – pełna zgoda, jak to dobrze, że są jeszcze na świecie normalni ludzie. Jest też o współczesnych kasynach, gdzie można grać bez forsy! To się nazywa Forex. Dla mnie jak znalazł. Ciągle jednak widzę, że moje detektywistyczne podniecenie nie mija, skaczę więc po tematach. Mówi dalej Kuczyński, że prezesi w Ameryce kiedyś zarabiali tylko 40 razy więcej niż przeciętny pracownik firmy, dziś aż 440 razy. Skandal, znów się zgadzam, choć z drugiej strony z chęcią bym sobie poprezesował. Jak się ma odpowiednią pensyjkę, to można ze spokojem patrzeć jak świat wariuje. Sam Kuczyński mówi, że on to ma sporo więcej niż 10 tysięcy miesięcznie, a z żoną na samych zmianach podatkowych oszczędzają jeszcze 2 tysiące ekstra. Emerytura zaś tuż tuż…

Rozmarzyłem się na tę perspektywę. Ale idę dalej. Mówi w końcu Kuczyński: „Zmiany nastąpią dopiero wtedy, kiedy ja i pan wyciągniemy kopyta. Trzeba przeczekać dwa pokolenia. Przeczekać tę zepsutą elitę. Wszystkich, których wychowały miraże zwariowanych zysków i nieograniczonego wzrostu. Wszystkich, którzy nauczyli się, że chciwość popłaca. Wyznawców przenoszenia zasad wolnego rynku i konkurencji nawet do szpitali i szkół. Obecne elity już się nie zmieniają.” Brr… zmroziło mnie nie na żarty. Potrzeba aż dwóch pokoleń? Mam 50 lat czekać na dobrą pensyjkę i emeryturę?! Nie da się wcześniej tych neo-wszystkich tam przepędzić, gdzie pieprz rośnie? Wcześniej nie mogą nam zrobić porządnej służby zdrowia, kolei, bibliotek? Dwa pokolenia?! Panie, tak nie można. Nie wytrzymamy… Trzeba coś zrobić. Ruszyłem z fotela, zatoczyłem się prawie, spojrzałem przez okno i trochę z łezką w oku pomyślałem – Przykro mi, ale koniec z nami. Przybiegłem do żony i wołam: – Kochanie, wyjeżdżamy, nie mogę czekać tak długo!

Zagadka rozwiązana.