Gromadzenie tych informacji w sposób, jak się okazuje, nie w pełni kontrolowany przez organy państwowe USA i naruszający prawo do prywatności korespondencji odbywało się na masową skalę od wielu lat. System obejmował także urzędników UE, rejestrował rozmowy obywateli Niemiec i innych 30 krajów sklasyfikowanych jako „partnerów trzeciej klasy” oraz ich placówek dyplomatycznych w USA i przy ONZ-ecie. Jest to prawdopodobnie jedna z największych, po aferze Watergate, wpadek wywiadu – tym razem amerykańskiej National Security Agency (NSA).

Choć prasa rozpisuje się o whistleblowerach i naruszeniu reguł demokracji, to warto się również zastanowić, jakie konsekwencje w relacjach między UE i USA w dalszej perspektywie będzie miało ujawnienie szpiegowania unijnych instytucji w Brukseli. Jak wiemy, początkowo przedstawiciele Unii oraz jej najbardziej wpływowych państw ostro zareagowali. Barroso, Catherine Ashton, szefowa unijnej dyplomacji czy Van Rompuy zgodnie żądają wyjaśnień od prezydenta Obamy w sprawie gromadzenia informacji o UE przez amerykański wywiad. Grożą też wstrzymaniem rozmów o wolnym handlu między USA i UE. Po pierwszych gwałtownych reakcjach, zwłaszcza w Niemczech i Francji, głosy liderów politycznych odnośnie do działalności szpiegowskiej USA znacznie złagodniały. Kanclerz Angela Merkel na przykład już 19 czerwca mówiła jedynie o konieczności pozyskiwania metadanych z zachowaniem tzw. zasady proporcjonalności oraz że parlament ma  kontrolę nad pracą wywiadu. Urzędnicy Unii nie są już tak wstrzemięźliwi, a ich reakcja ciągle oscyluje na pograniczu niedowierzania i złości.

Analizując różnice w reakcjach, można dojść do kilku prawdopodobnych konkluzji. Po pierwsze, takie kraje jak Niemcy – choć reagują pełną oburzenia retoryką w sferze publicznej odwołującą się nawet do czasów zimnej wojny – to w zasadzie nic poza tym nie robią. Nie grożą wstrzymaniem współpracy międzynarodowej czy innymi sankcjami. Dlaczego? Dziecinnie prostej odpowiedzi udzielają od wieków pisarze zaliczani do realizmu politycznego, tacy jak Machiavelli czy Hobbes. Otóż jedną z działalności państwa w sferze międzynarodowej jest szpiegowanie, podsłuchiwanie i zdobywanie różnego typu informacji niejawnych. Państwa parają się tego typu aktywnością po to, by zyskać przewagę nad innymi państwami. Chodzi oczywiście o posiadanie ważnych danych, których będzie można użyć w odpowiednim czasie: albo niejawnie w rozmowach dyplomatycznych, albo jawnie, ale za pośrednictwem osób trzecich, by kontrolować sytuację i osiągnąć pożądany efekt.

W przypadku Niemiec historia nabiera smaczku, ponieważ z doniesień prasowych wynika, że NSA i niemiecki wywiad (BND) współpracowały przy wymienianiu się danymi. Konstytucja Niemiec wyklucza możliwość śledzenia obywateli przez BDN, która mogła jednak pozyskiwać potrzebne jej dane od zaprzyjaźnionego wywiadu amerykańskiego i angielskiego, udostępniając w zamian swoje. Wniosek jest dość oczywisty. Nie jest tak, że USA szpieguje resztę świata, a reszta świata biernie się temu przygląda. Politycy mają tego pełną świadomość . Stąd też złagodzenie stanowiska przez kanclerz Merkel.

Poza tym, choć jako zwykli obywatele nie mamy zbyt dużo informacji na temat pracy wywiadów, to samo ich istnienie we wszystkich krajach europejskich pozwala zakładać, że ludzie tam pracujący nie biorą pieniędzy za bezczynność. Oczywiście zbieranie danych o państwach zaprzyjaźnionych jest bardziej kontrowersyjne i w razie wykrycia dyplomatyczne faux pas jest większe. Tak, jak to ma teraz miejsce w przypadku USA. Nie jest to jednak coś niezwykłego, wyjątkowego czy niestandardowego. Gra między państwami o dominację, w sferze ekonomicznej i politycznej, toczy się równie intensywnie, jak w trakcie zimniej wojny. Nie wyklucza to oczywiście oficjalnej i nieoficjalnej współpracy. Nawet współpracy wywiadowczej między krajami Europy a Stanami Zjednoczonymi, która ma miejsce choćby w ramach walki z terroryzmem.

Po drugie, różnic w reakcjach między przedstawicielami UE a politykami rządzącymi w poszczególnych krajach wspólnoty można między innymi upatrywać w tym, że UE nie jest państwem, a jedynie organizacją międzyrządową i nie ma tajnego budżetu na cele inwigilacji innych państw. Odmienność strukturalna powoduje, że jej przedstawiciele są oburzeni i zdziwieni całą sytuacją. Za amerykańskim politologiem, Robertem Kaganem moglibyśmy powiedzieć, że ich zdziwienie wypływa z wiary w to, że Europejczycy (tu: reprezentujący urzędników Unii) naprawdę są z Wenus a nie tak jak Amerykanie – z Marsa. Miłują pokój, a nie wojnę, prowadzą politykę multilateralną, opartą na wartościach takich jak prawa człowieka, opartą na negocjacjach i dialogu, a nie pragmatyczną, unilateralną politykę „kija i marchewki” USA. Paradoksalnie powinno to nobilitować klasę eurourzędników, ponieważ Amerykanie uznali widocznie, że Unia jako organizm ekonomiczno-polityczny jest na tyle istotna, że powinna być inwigilowana.

Po trzecie wreszcie, należy wyraźnie powiedzieć, że UE raczej straszy zerwaniem rozmów w sprawie paktu o wolnym handlu z USA. Jest to sprawa ważniejsza niż wymiana danych między agencjami bezpieczeństwa i „towarzyskie” wpadki wywiadów. Oczywiście jest istotniejsza dla biznesu, silnie lobbującego w tej sprawie po obu stronach oceanu i dla polityków, których ten biznes utrzymuje. W konsekwencji może to być też korzystne ekonomicznie dla obywateli państw Unii. Poprawa warunków ekonomicznych w sferze Euro to w dużym stopniu być albo nie być niektórych polityków krajowych, ale również być albo nie być w strefie Euro wielu państw. Zwłaszcza jeśli pomyślimy o wciąż niezażegnanym kryzysie i protestach w Grecji, Portugalii czy Hiszpanii. Zarówno na poziomie międzynarodowym, jak i wewnątrzunijnym silna gospodarczo Unia to Unia silna politycznie. Zerwanie rozmów o sferze wolnego handlu może być zatem odbierane jako pusta groźba. Zresztą nie mogą sobie na to pozwolić zwłaszcza Niemcy czy Francuzi, od których zależy ekonomicznie reszta Europy.

Można przewidywać, że poprawa warunków ekonomicznych obywateli krajów Unii, po stworzeniu strefy wolnego handlu ze Stanami, sprawi, że będą oni narzekać jeszcze mniej niż dotychczas na ograniczenia ich podstawowych praw obywatelskich. Na dodatek niepokojące dla organizacji pozarządowych, paru publicystów oraz oczywiście posłów opozycji są kwestie ograniczenia demokracji i ochrony praw człowieka, możliwego wycieku danych, braku kontroli zewnętrznej etc., ale nie są to wcale kwestie odbierane zbyt emocjonalnie przez zwykłych obywateli Unii. Na razie ludzie w krajach europejskich nie występują masowo na ulice z powodu zbierania metadanych o ich rozmowach telefonicznych, tak jak występowali w Grecji, Hiszpanii, na Węgrzech czy w Bułgarii w protestach przeciwko podwyżkom, inflacji, cięciom budżetowym czy bezrobociu. Znów można na tej podstawie wnioskować, że ludzie  prawdopodobnie przyzwyczaili się po 11 września 2001 do stanu wyjątkowego walki z terroryzmem, która usprawiedliwia coraz więcej ograniczeń praw obywatelskich w imię bezpieczeństwa. Inną przyczyną braku gwałtownych protestów ze strony obywateli może być ich przekonanie, że USA we współpracy z innymi wywiadami wcale ich nie szpieguje, ale jedynie chroni, a także powszechne przekonanie, że przecież żyjemy już prawie w świecie wirtualnym, w świecie mediów społecznościowych, ciągłego podglądania i bycia podglądanym, w czasach, gdy brak konta na FB wyklucza nas towarzysko, a o hobby sąsiada możemy dowiedzieć się, wpisując jego nazwisko w wyszukiwarkę. Jednym słowem żyjemy w świecie, gdzie upublicznianie prywatnego życia i jego tabloidyzacja stały się normą. Jak moglibyśmy się jeszcze przejmować taką drobnostką jak zbieranie metadanych i to w tak szlachetnym celu jak zapobieganie aktom terroryzmu?

K.B. Aleksander, szef NSA chwalił się ostatnio, broniąc słuszności działania systemu PRISM, że dzięki niemu wykryto 50 spisków terrorystycznych. Słysząc to, człowiek zadaje sobie całkiem naiwne pytanie: a dlaczego tylko 50, jeśli dziennie NSA gromadzi pół miliarda danych z samych Niemiec? Może stopień inwigilacji nie jest wystarczający jak na taką skuteczność? A może to jedynie terroryści są tak opieszali w swoich działaniach?

Wolność i prawa, które w świecie Zachodnim wywalczyliśmy sobie krwawą i długą drogą – od Rewolucji Francuskiej poprzez Wiosnę Ludów aż do I i II wojny światowej – mogą dziś szybko zostać zaprzepaszczone w imię idei niekończącej się „wojny” z terroryzmem. Krok po kroku, a PRISM jest jednym z takich kroków.