Głosy rozczarowania pojawiały się już w zeszłym roku, gdy zaczęto je kłaść [1]. Czy jednak w przypadku Złotej 44 to aż tak razi? Być może lepiej by było, gdyby budynek miał bardziej jednolitą powierzchnię i był bardziej błękitny. Ale to chyba tylko kwestia gustu. Poza tym należy pamiętać, że wieżowiec posiada charakterystyczne wzory, ponieważ… ma je większość projektów Libeskinda. To swoisty znak rozpoznawczy jego prac. To sygnał dla każdego, kto się zna, żeby skojarzyć – „o, mają libeskinda w Warszawie”. I właśnie na tych chyba polega największy problem z tym budynkiem – jest w nim więcej Libeskinda niż Warszawy.
Złota44 to dość kapryśny wieżowiec. Ma nietypową bryłę (co jest skądinąd ciekawe), jest cofnięta względem ulicy, przez co nie tworzy pierzei z pozostałymi budynkami, no i ma ten dziwny „libeskindowski” kostium. Nie prowadzi ponadto żadnego dialogu z Pałacem Kultury (no, chyba tylko wtedy, gdy Pałac odbija się w jej elewacji), a względem pozostałych drapaczy chmur wydaje się jak gdyby odstawać. Jest całością sama w sobie. A to dlatego, że stanowi przykład tzw. starachitektury, architektury gwiazdorskiej. Mogłoby się zdawać, że posiadanie budynków architektów o renomie światowej jest powodem do dumy dla miasta i jego mieszkańców oraz ważnym elementem kreowania wizerunku. Jednak zapraszanie stararchitektów często prowadzi do tworzenia budynków zupełnie niezwiązanych z kontekstem lokalnym, architektonicznie niespójnych z otaczającą zabudową. Doskonałym przykładem tego, jak daleko można się w tym posunąć, jest Zaha Hadid, którą kilka lat temu zapraszano gorąco do Warszawy, żeby zrealizowała tutaj kilka swoich projektów. Słynna architektka zaprezentowała nawet jakiś pomysł, ale na pytanie o to, dlaczego budynek ten zupełnie nie odpowiada okolicznej architekturze, odparła nonszalancko „dziś kontekst architektoniczny nie ma znaczenia”. Na szczęście cała ta historia również nie ma już znaczenia, ponieważ ostatecznie budynek nie powstał. O dziwo jednak, w świadomości przynajmniej części warszawiaków żyje nadal i ma się dobrze. „Telewizyjny kurier warszawski” emitowany na TVP Warszawa do dziś w swojej czołówce ma go w wśród warszawskich „niebotyków”. Jest tam eksponowany bardziej nawet niż sam Pałac Kultury!
Wróćmy jednak do projektu Daniela Libeskinda. Możliwe, że moja krytyka jest nieuzasadniona, bo przecież sam autor mówił, że to wygięcie, ten specyficzny kształt Złotej 44 ma alegoryczne odniesienie do historii Warszawy, że wzniosła się ona z upadku, tak jak wznosi się ten budynek. Szkoda tylko, że ten jej wzlot i tak jest niższy, niż piętrzący się tuż obok PKiN. Zresztą, przy całym obecnym chaosie architektonicznym w stolicy, jeszcze jeden niepasujący budynek ma naprawdę małe znaczenie. Problemem nie jest jednak kolejny klocek do chaotycznej układanki zabudowy Śródmieścia. Problemem jest to, że ten klocek w żaden sposób nie ożywia przestrzeni wokół, a wręcz ją zabija. Dobra architektura powinna wzbogacać miasto na jego poziomie parterowym. Deweloper Złotej 44 wprawdzie zastrzegał, że budynek będzie otwarty na parterze dla wszystkich warszawiaków, to jednak było dawno temu. Oto na naszych oczach kolejna śródmiejska przestrzeń zostaje nam więc odebrana, a wszystko to… zgodnie z logiką stararchitektury. Nie dba ona bowiem ani o kontekst architektoniczny, ani też o to, co może się znaleźć na poziomie chodnika. Ona jest do podziwiania. Biorąc to pod uwagę sądzę, że nie tak odległy „Cosmopolitan” na Placu Grzybowskim prezentuje się o wiele lepiej – ma bardziej wyważoną architekturę, a w przyziemiu tworzone jest coś na wzór pasażu dla przechodniów. Będzie drogo, rzecz jasna, ale przynajmniej będzie to blisko ulicy. Ale Helut Jahn – autor projektu tego wieżowca – to przecież nie ta sama klasa, co Gehry, Hadid, Foster, czy Libeskind właśnie.
Obecna stararchitektura przypomina trochę amerykańskie kino akcji – zachwyca swoim rozmachem, a jednocześnie jest pusta w środku. Być może dzieje się tak dlatego, że stararchitekci przestali być w gruncie rzeczy architektami. Jak zwraca uwagę Robert Kwolek w artykule dla „Sustainalbe Cities Collective”: „Dziś większość ich pracy pochłaniają aktywności właściwe biznesmenom, zajmowanie się przychodami i wydatkami ich firm, łagodzenie stosunków z partnerami, a także osiąganie finansowych celów” [2]. Umówmy się, nie ma tutaj miejsca na sztukę. Dlatego też – jak przestrzega nas Jeff Speck, autor książki „Walkable City: How Downtown Can Save America, One Step at a Time” – uważajmy na stararchitektów, bo niosą oni ze sobą powtarzalność [3]. Nie jest to może myśl szczególnie nowa, bo wyrażenie „stararchitektura” zaczęło pobrzmiewać pejoratywnie już od jakiegoś czasu (w rewelacyjnej skądinąd książce „Lukier i mięso” [4] jest ona jednoznacznie krytykowana). Dobrze by jednak było, żeby ta myśl upowszechniła się jeszcze bardziej.
* Na pierwszym zdjęciu użyto fotografii ze źródeł:
http://www.archdaily.com/118092/the-ascent-at-roebling%E2%80%99s-bridge-daniel-libeskind/the-ascents-symbolic-upward-sweep-cmichele-nastasi/ http://artboom.info/architecture/daniel-libeskind-run-run-shaw-creative-media-centre.html/attachment/daniel-libeskind-run-run-shaw-creative-media-centre-13 http://instagram.com/p/bwFVPmLbKg/
** Na drugim zdjęciu użyto fotografii ze źródła: http://studioszo.com/?p=1482
Przypisy:
[1] http://www.bryla.pl/bryla/1,85301,12184264.html
[3] http://greatergreaterwashington.org/post/16692/beware-the-starchitects-beware-repetition/
[2] http://sustainablecitiescollective.com/recities/96706/starchitects-dont-know-best
[4] G. Piątek i J. Trybuś, „Lukier i Mięso. Wokół Architektury w Polsce po 1989. Rozmawia Marcin Kwietowicz”, 40000malarzy, Warszawa 2012.