Łukasz Jasina

Na Miodowej i nie tylko…

Ulicy Miodowej w Warszawie nikt specjalnie nie kojarzy z „ukraińskością”. Bo niby dlaczego? Odbudowane po powstańczych i postpowstańczych zniszczeniach budynki nawiązują raczej do stylu barokowego, czasem do klasycyzmu. Kościół Kapucynów z sercami Jana III Sobieskiego i Marysieńki to kwintesencja dawnych kościołów Rzeczypospolitej. Miodowa rozpoczynającą się pod kościołem św. Anny, a kończąca katedrą polową i pomnikiem Powstania Warszawskiego – przedzielona kanionem Trasy W-Z – to, parafrazując generała de Gaulle’a, najbardziej polska z polskich ulic.

Mniej więcej w jej połowie znajduje się jednak niepozorny budynek, którego nic właściwie nie wyróżnia spośród otaczających go kamienic. Jest nawet przesłonięty przez posępne gmaszysko Akademii Teatralnej – to kościół i klasztor oo. Bazylianów.

Bazylianie to stary zakon wywodzący się z tradycji św. Bazylego Wielkiego – ojca Kościoła wschodniego i jednego z twórców tamtejszego monastycyzmu. Jednak istniejąca w Polsce gałąź jest produktem reform metropolitów: Józefa Rutskiego oraz (późniejszego męczennika i świętego) Jozafata Kuncewicza. Warszawski klasztor powstał późno – na początku lat osiemdziesiątych XVIII wieku (choć Bazylianie byli w stolicy obecni już wcześniej) z fundacji samego Stanisława Augusta. Styl budowli odpowiada zresztą gustom monarchy – uproszczony klasycyzm jest wszak tym, co król Staś lubił najbardziej.

Klasztor i kościół ulegały potem kolejom losu charakterystycznym dla grekokatolików. W 1875 roku cerkiew trafiła w prawosławne ręce, a w dwudziestoleciu międzywojennym wróciła do prawowitych właścicieli. Zniszczona podczas powstania warszawskiego – została odbudowana. Przez kilka dziesięcioleci pozostała jedynym grekokatolickim klasztorem na obszarze krajów demokracji ludowej.

W cerkwi ulokowana jest warszawska parafia grekokatolicka – jedyna w stolicy, co zresztą nie dziwi. Grekokatolicy nigdy nie byli w tym mieście społecznością przesadnie liczną. Teraz jednak sytuacja zaczyna się zmieniać. Mała i niezbyt pojemna cerkiewka na Miodowej staje się ośrodkiem życia kulturalnego i duchowego tutejszej ukraińskiej diaspory. Do Ukraińców z Warszawy i całej Polski dołączają emigranci ekonomiczni oraz mieszkający w Warszawie studenci. Niedzielne msze przypominają te z polskich kościołów u schyłku lat osiemdziesiątych. Wypełniony jest nie tylko sam budynek, ale i jego przedsionek, a także schodki biegnące w dół, w kierunku Miodowej. Rzut oka wystarczy, aby zrozumieć jak różna to społeczność. Są tu młodzi Ukraińcy prosto z kraju, ubrani zgodnie z wyszukaną „modą podróbkową” z ulic Lwowa czy Kijowa, wiele pań w średnim wieku o zmęczonych twarzach, a gdzieniegdzie dostrzec można wychudłe i zszarzałe oblicza intelektualistów.

Cerkiew na Miodowej przypomina polskie kościoły z Anglii czy Stanów Zjednoczonych. I tu, i tam tęskniący za domem emigranci – nawet jeśli bywają czasem na bakier z wiarą – mogą usłyszeć rodzinny język, spotkać się ze „swoimi”, a w przedsionku poczytać ogłoszenia o pracę. Po mszy czeka na nich herbata, kawa i domowe ciasto.

Na Miodową warto zajrzeć, by dowiedzieć się tego i owego o nowej emigracji ukraińskiej, jaka pojawia się w Polsce. Są to ludzie inni od Ukraińców zasiedziałych w naszym kraju. Dopiero poznają Polskę i polską kulturę. To nie tylko społeczność sprzątaczek, jak twierdzili swego czasu dwaj radiowi gadacze o imionach Kuba i Michał, czy jak przekonuje pisarka Barbara Kosmowska w skandalizującej z założenia książeczce pt. „Ukrainka” (WAB, Warszawa 2012) – gdzie usiłuje wczuć się w psychikę „dzikiej” Ukrainki.

Polska staje się krajem atrakcyjnym dla imigrantów. Wielu z nich pochodzi z krajów bliższych niż Wietnam czy Nigeria. Może pora, by się nimi w rozsądny sposób zainteresować.

* dr Łukasz Jasina, członek redakcji „Kultury Liberalnej”, historyk i publicysta, pracownik naukowy KUL. 

Kultura Liberalna” nr 239 (32/2013) z 6 sierpnia 2013 r.