Kilka dni temu nagłówki światowych mediów epatowały wysokością kary, jaką Narodowa Komisja Rozwoju i Reform (NDRC) narzuciła sześciu międzynarodowym koncernom produkującym mleko w proszku i sprzedającym je w Chinach po zawyżonych cenach. Prawie 110 milionów USD łącznej kary dla wszystkich winowajców musiało zaboleć, nawet Dumex, Abbott czy Mead Johnson Nutrition. Koncernom nikt nie współczuje, a końcowi zmowy cenowej można jedynie przyklasnąć i mieć nadzieję, że mleko w proszku przestanie chińskie matki kosztować fortunę. Puszka 800 gramów importowanego mleka kosztuje od 100 juanów w górę (ok. 50 zł), przy średniej zbliżonej do kwoty 200 juanów, a organiczne prosto spod Alp potrafi kosztować nawet 300–400 juanów. Dla niezorientowanych – niemowlę o przeciętnym apetycie z taką puszką radzi sobie w tydzień, te o dużych żołądkach potrafią rozprawić się i z sześcioma, ośmioma opakowaniami w miesiącu.
Można wzruszyć ramionami – jak komuś drogo, to niech karmi piersią albo karmi mlekiem krajowej produkcji. Druga opcja jest automatycznie odrzucana przez każdego chińskiego rodzica z odrobiną gotówki. Wszyscy doskonale pamiętają aferę z zatrutym melaminą mlekiem w 2008 roku, w wyniku której zmarło sześcioro dzieci, a ponad 300 tysięcy miało problemy ze zdrowiem. Mimo gromkich zapowiedzi władz mechanizmy kontroli nadzoru nad produkcją właściwie się nie zmieniły, mleczne afery, choć na mniejszą skalę, wybuchają co jakiś czas, a zrezygnowany chiński konsument, mimo że sam pije mleko od chińskiej krowy, to dla swego jedynaka wybierze zawsze mleko zagranicznej firmy i na dodatek pakowane za granicą (czym poświadcza zerowe zaufanie wobec chińskich firm importowych). Chińscy turyści wracają z zagranicznych wojaży z walizami puszek (za granicą mleko jest dużo tańsze), a skala zakupów jest taka, że niektóre kraje nakładają ograniczenia ilościowe dla jednego kupującego, powstają gangi przemytników mleka, a chińscy studenci dorabiają sobie, odpłatnie wysyłając puszki z białym proszkiem do ojczyzny.
Zawsze pozostaje opcja numer jeden – karmienie piersią. Bezpieczne, za darmo, zawsze ciepłe – czemuż chińskie matki nie pójdą po rozum do głowy?! Tutaj sprawa się komplikuje, a względy kulturowo-prestiżowo-mentalne sprawiają, że ta opcja jest w Chinach stosowana zadziwiająco rzadko. Po pierwsze, Chińczycy są przekonani, że mleko w proszku jest po prostu lepsze, dostarcza wszystkich potrzebnych witamin i mikroelementów, a dziecko chowane na butelce rośnie szybciej i lepiej (bo grube dziecko, to zdrowe dziecko! zapytajcie się swoich polskich babć, one też to wiedzą!). Po drugie, zmasowany atak przedstawicieli służby zdrowia, którzy robią co mogą, aby młode matki namówić na konkretną markę mleka w proszku. Na porodówce na ścianie wisi plakat zachwalający korzyści karmienia piersią, ale cóż z tego, jak w godzinę po porodzie zjawia się pielęgniarka z butelką i tłumaczy, że dziecko zjeść musi i to teraz, natychmiast. A skoro w piersiach sucho, to nakarmić trzeba mieszanką. Gdy matka wyrazi sprzeciw, przez pokój przewinie się kawalkada lekarzy wzbudzających poczucie winy u wyrodnej, która chce zagłodzić noworodka. Przy wyjściu ze szpitala dostaje się próbkę mleka wraz z ulotką zaświadczającą, że regularne spożycie produktu konkretnej marki gwarantuje hiper lub mega wysokie IQ i rewelacyjne wyniki w przyszłej nauce, czyli wiedzie prosto do sukcesu i szczęśliwego życia. Przy szczepieniach, wizytach lekarskich i kontrolnych sytuacja się powtarza – mleko w proszku to gwarancja zdrowego i mądrego dziecka.
Nie każdy potrafi się oprzeć presji… Tym bardziej, że niedoświadczona matka (większość chińskich matek tak ma, bo rodzi zazwyczaj raz) nie zawsze dostanie wsparcie w domu. Starsze pokolenie jest nie dość że zafascynowane składem mieszanek, to samo wychowywało swoje dzieci na mleku w proszku, które upowszechniło się w Chinach w latach 80. ubiegłego wieku. Mądrości ludowe też robią swoje – mleko matki traci wartości odżywcze w chwili powrotu miesiączkowania, a już definitywnie jest niewskazane dla dziecka powyżej sześciu miesięcy. Do tego należy dodać krótkie urlopy macierzyńskie (zazwyczaj jeden miesiąc), brak przerw w pracy dla matek karmiących i całkowity brak miejsc do karmienia w przestrzeni publicznej. Dlatego statystyki WHO wyglądają tak a nie inaczej – w Chinach jedynie 28 proc. dzieci poniżej szóstego miesiąca jest karmionych wyłącznie pokarmem naturalnym, podczas gdy ogólnoświatowa średnia oscyluje w granicach 40 proc.
Z tendencją próbuje walczyć chiński UNICEF, który niedawno zapoczątkował akcję „10m² miłości”. Ma ona na celu stworzenie miejsc przyjaznych matkom z dziećmi, w których można spokojnie dziecko nakarmić, przewinąć czy chwilę odpocząć. Z pewnością się przydadzą, w Chinach bowiem nie jest przyjęte, by publicznie karmić. Robią to jedynie niewykształcone kobiety ze wsi, eleganckiej pracowniczce biurowej taka myśl nie przejdzie przez głowę, tym bardziej, że jej dzieckiem zajmuje się albo teściowa, albo matka, albo wynajęta opiekunka.
Władze chińskie chyba też doszły do wniosku, że takie statystyki Chinom nie przystoją i z właściwą sobie swadą postanowiły rozwiązać problem zapisując w „Zarysie polityki rozwoju dzieci w Chinach 2011–2020”, że do 2020 roku ponad 50 proc. chińskich niemowlaków będzie karmionych wyłącznie mlekiem matki. Co prawda w punkcie „sposób wdrożenia” ograniczono się do enigmatycznych stwierdzeń typu podnieść poziom wiedzy personelu medycznego czy propagować zasady prawidłowego odżywania wśród rodziców, ale można być pewnym, że skoro władza mówi, to tak będzie.
Nie da się zresztą ukryć, że wiedza o zaletach zdrowotnych mleka matki przebija się do świadomości Chińczyków. Powoli wzrasta liczba matek decydujących się na dłuższy urlop macierzyński, na odciąganie mleka w pracy i wożenie go taksówką do domu czy na wynajmowanie mamek. Te ostatnie mogą obecnie liczyć na wspaniałe wynagrodzenie i świetlane widoki na przyszłość, bowiem wśród przemęczonych wielkomiejskich pracoholików picie mleka kobiecego, odciąganego albo prosto z piersi (tu już dużo zależy od walorów estetycznych mamki), staje się top trendy. Ale skoro nastolatki mogą pić z butelek ze smoczkiem (też aktualna moda), to i dorośli mogą ssać mleko prosto ze źródła.