[ Version française / English Version / Wersja polska ]
Szanowni Państwo,
teoretycznie to czas dla lewicy. Odrodzenie politycznych ekstremizmów, kryzys strefy euro, imigracja i nowe nierówności – lista wyzwań, przed którymi znaleźli się europejscy politycy, sprawiła, że wiele mówiło się o potrzebie silnych partii odwołujących się do ideałów sprawiedliwości społecznej i równości. Tymczasem… nic. Tylko rozczarowania.
Już wielki kryzys gospodarczy, który rozpoczął się w 2008 roku, miał przyczynić się – zdaniem niektórych komentatorów – do zwycięstwa lewicowych ugrupowań na Starym Kontynencie. Długo nie słyszeliśmy jednak o żadnych większych sukcesach europejskiego odłamu tej ideologii. Lewicowy duch nie zniknął, ciągle nie mógł jednak odnaleźć swojego nowego wcielenia. Aż nadszedł maj 2012 roku i w wyborach prezydenckich we Francji zwyciężył kandydat socjalistów, François Hollande. Odżyły wtedy wielkie nadzieje na odrodzenie lewicy, na Europę bardziej socjalną, równościową i sprawiedliwą. Kibicowali temu szczególnie ci zwolennicy lewicy, którym nie w smak były wyraźnie liberalne reformy socjaldemokratycznego rządu Gerharda Schroedera (jak np. uelastycznienie form zatrudnienia, obniżenie podatków dla najbogatszych).
Niestety, sukces Hollande’a po raz kolejny potwierdził jedynie, w jak wielkim kryzysie pogrążone są europejskie partie po lewej stronie politycznej sceny. Rozdarte między starym programem socjaldemokracji a postulatami ruchów społecznych, nie mają pomysłu na odbudowę dawnych wspólnot i realizację aspiracji jednostek. Szukają nowych dróg – walczą o prawa człowieka i o lepsze środowisko – lecz ciągle pozostają niewolnikami starych założeń.
Próbując pozyskać nowe grupy społeczne – środowiska LGBT i kobiety – lewica często traci też poparcie swojego żelaznego elektoratu. Na przykład we Francji głosy robotników i pracowników sektora usług coraz częściej przepływają w stronę skrajnie prawicowego Frontu Narodowego. Złośliwi twierdzą nawet, że lewica – zwłaszcza ta francuska – powoli staje się partią urzędników, pragnących jedynie zachować status quo, partią w duchu konserwatywną.
Kryzys praktyki politycznej nie przekłada się jednak na brak refleksji nad stanem lewicowej polityki. We Francji i w innych krajach Europy co roku ukazują się wartościowe książki i opracowania, których głównym celem jest próba odrodzenia lewicy, tchnięcia w nią nowej energii i opracowania skutecznego programu. Jedną z takich publikacji jest wydane niedawno i szeroko omawiane dzieło Jacques’a Julliarda „Francuskie lewice 1762–2012” („Les gauches françaises 1762–2012”, Flammarion 2012). Co ciekawe, w tej historii lewicy francuskiej autor, znany publicysta, poza wnikliwą analizą materiału historycznego, szkicuje program jej odnowy.
Zdaniem Julliarda lewica francuska, ale również szerzej, europejska – bo przemiany przez niego opisywane mają charakter ponadnarodowy – stoi dziś przed nie lada wyzwaniami. Doszło bowiem do znaczącej zmiany zarówno w teorii, jak i praktyce politycznej. Lewica nie może już jego zdaniem ani wierzyć w ideę postępu, ani myśleć w kategoriach klas społecznych. Musi stać się partią jednostek, a nie kolektywów, partią stawiającą na ekologię i prawa człowieka, a dopiero w drugiej kolejności na redystrybucję i problemy gospodarcze. Winna promować politykę partycypacji, walcząc w ten sposób z problemem malejącego udziału obywateli w życiu publicznym, i dążyć do gruntownej zmiany zasad funkcjonowania polityki międzynarodowej, kończącej z koncertem mocarstw na rzecz polityki umacniania znaczenia ONZ.
Czy te propozycje mogą rzeczywiście odnowić lewicę? Czy na trwałe umocnią jej wizerunek jako elitarystycznej i oderwanej od rzeczywistości? W dzisiejszym numerze „Kultury Liberalnej” próbujemy przyjrzeć się trzem inspirowanym propozycjami Julliarda kwestiom: czy w polityce rzeczywiście nie ma już miejsca na postępowość? Czy politykę mogą dziś zmienić wielkie grupy społeczne, nauczyciele lub pracownicy budżetówki, organizujący strajki czy też zawiązywane ad hoc zrzeszenia, jak to było przy okazji protestów przeciw ACTA lub ruchu Occupy? I wreszcie, czy lewica będzie coraz bardziej awangardowa i skupi się jedynie na zmianach obyczajowych i ekologii, czy też zwróci się ku swojemu tradycyjnemu, bardziej konserwatywnemu elektoratowi, w imię równości ekonomicznej i sprawiedliwości społecznej?
Do numeru zaprosiliśmy cztery wybitne postaci lewicy europejskiej – polskiej, francuskiej i amerykańskiej: Zygmunta Baumana, znanego w świecie socjologa, który kreśli pesymistyczny obraz przyszłości lewicy; Krzysztofa Pomiana, legendy polskiego Października, który jeszcze ostrzej ocenia lewicę francuską; Marcela Gaucheta, znakomitego francuskiego filozofa i historyka, redaktora naczelnego pisma „Le Débat”, który wierzy w odnowienie lewicy socjalistycznej, i Michaela Kazina, redaktora naczelnego znanego amerykańskiego lewicowego kwartalnika „Dissent”, który z nadzieją patrzy na przyszłość ruchów lewicowych, realistycznie dostrzegając przy tym przeszkody, jakie lewica musi pokonać.
Zapraszamy do lektury!
Adam Puchejda, Jarosław Kuisz
***
Prezentowany Temat Tygodnia inauguruje francusko-polski cykl numerów „Kultury Liberalnej”, przygotowany we współpracy z Ośrodkiem Kultury Francuskiej i Studiów Frankofońskich UW oraz Warszawskim Biurem European Council on Foreign Relations.
1. ZYGMUNT BAUMAN: Przyszłość lewicy?
2. MARCEL GAUCHET: Odnowa lewicy!
3. MICHAEL KAZIN: Ideały lewicy wciąż są żywe
4. KRZYSZTOF POMIAN: Lewica wynaturzona
Przyszłość lewicy?
Z Zygmuntem Baumanem rozmawia Adam Puchejda
Jaka pańskim zdaniem będzie lewica przyszłości? Obyczajowo konserwatywna, kładąca duży nacisk na redystrybucję dochodów, niechętna Europie czy awangardowa, radykalnie ekologiczna, walcząca o prawa człowieka?
Żadna z tych. Przedstawione przez pana charakterystyki nie obejmują złożoności zagadnienia współczesnej lewicy. Od dawna mamy do czynienia z dwoma sposobami na budowanie lewicy, z których każdy jest niestety błędny. Wciąż wpływowy pozostaje pomysł na tworzenie lewicy przez upodobnienie się do prawicy, z dołączeniem, rzecz jasna, obietnicy, że my to samo, co robi prawica, zrobimy po prostu lepiej, sprawniej. Zważmy, że najdrastyczniejsze posunięcia rozmontowywania państwa socjalnego były dziełem rządów socjaldemokratycznych. O ile prorokinią i misjonarzem religii neoliberalnej była Margaret Thatcher, to religię tę uczynił państwową laburzysta Tony Blair.
Drugi sposób konstruowania lewicy to koncepcja tak zwanej „tęczowej koalicji”. Zakłada się w niej, że jeśli zgromadzi się pod jednym parasolem wszystkich niezadowolonych, bez względu na to, co im doskwiera, powstanie potężna siła polityczna. Tyle że wśród rozczarowanych i sfrustrowanych istnieją bardzo ostre konflikty interesów i postulatów. Wyobrażanie sobie lewicy, która np. składałaby się z jednej strony z dyskryminowanych promotorów małżeństw jednopłciowych, a z drugiej – z prześladowanej mniejszości pakistańskiej, jest receptą na rozpad i bezsiłę, a nie na integrację i moc efektywnego działania. Koncepcja „tęczowej koalicji” musi owocować rozmywaniem lewicowej tożsamości, rozmazaniem jej programu, a i obezwładnieniem postulowanej „siły politycznej” już w momencie jej narodzin.
Na czym jednak lewica może budować swój program? Jacques Julliard, który w swojej najnowszej książce, „Les gauches françaises 1762–2012”, krytycznie przeanalizował dziedzictwo francuskiej lewicy, twierdzi, że lewica może dziś odwoływać się co najwyżej do idei sprawiedliwości. Nie może już mówić nawet o postępie, ponieważ z niepokojem spogląda na technikę, będącą jego ucieleśnieniem, z sympatią zaś na ekologię, która ex definitione dąży do konserwowania, a nie zmiany.
Z pewnością na potencjale lewicy odbił się znacząco upadek komunizmu. Przez długie dziesięciolecia „porządek dnia” dla reszty świata ustalany był już przez sam fakt istnienia komunizmu z jego programem społecznej alternatywy. Z entuzjazmem czy bez, idąc za instynktem samozachowawczym, owa reszta imała się zadań zaczerpniętych z tego programu – takich jak walka z niedolą, upokorzeniem i upośledzeniem ludzkim, odpowiednia rekompensata za rolę klasy robotniczej w procesie tworzenia bogactwa, walki z nierównością, a o sprawiedliwość społeczną, dostępną dla wszystkich edukację i opiekę zdrowotną, bezpieczną starość czy ubezpieczenie na wypadek poniesionej indywidualnie życiowej klęski. Tak więc socjaldemokracji, mającej paradoksalnie potężnego sojusznika w swym zaciekłym wrogu, łatwiej przychodziło forsowanie jej programu socjalnego. Trzeba też przyznać, że „reszta świata” realizowała zadania narzucone jej przez komunistyczne zagrożenie z o ileż większym powodzeniem niż komunizm sam! Dziś nie ma już komunistycznego straszaka, więc programy polepszanie ludzkiego bytu są w odwrocie…
W sferze praktyki tyleż lakonicznie, co celnie ujął to Gerhard Schröder, mówiąc: „Nie ma niczego takiego jak gospodarka kapitalistyczna i socjalistyczna. Jest tylko gospodarka dobra i zła”. W tym sensie rządy centroprawicy i centrolewicy rywalizują o godność najwierniejszej kongregacji w Kościele PKB. Obie strony politycznego wachlarza u steru państwa zgodne są co do statusu wzrostu gospodarczego jako lekarstwa na wszystkie bolączki społeczne i co do wzrostu konsumpcji jako miary dobrych rządów. Reszta jest wyborczą propagandą. Innymi słowy, lewica na dobrą sprawę nie ma programu poza licytowaniem się z prawicą o to, kto proces odchodzenia od programów polepszania życia przyspieszy i kto wygra najbliższe wybory. O tworzeniu alternatywy dla schorzałych i nieprzyjaznych ludziom urządzeń społecznych nie ma w ogóle mowy.
Lewicę składamy zatem do grobu?
* Zygmunt Bauman, socjolog, filozof, teoretyk postmodernizmu, emerytowany profesor University of Leeds i Uniwersytetu Warszawskiego. Jest autorem ponad 40 książek. Za pracę „Nowoczesność i zagłada” (1989) otrzymał Europejską Nagrodę Amalfi w dziedzinie nauk społecznych. W 1998 r. przyznano mu Nagrodę im. Theodora W. Adorna, a w 2010 Nagrodę Księcia Austrii, zwaną „hiszpańskim Noblem”.
** Adam Puchejda – historyk idei. Zajmuje się historią intelektualistów, badaniem przekształceń współczesnej sfery publicznej i filozofią polityki. Ostatnio pracował na paryskiej Sciences Po razem z prof. Danielem Dayanem. Stały współpracownik „Kultury Liberalnej”.
***
Odnowa lewicy!
Adam Puchejda rozmawia z Marcelem Gauchetem
Adam Puchejda: Jaka pańskim zdaniem będzie lewica przyszłości? Awangardowa, ekologiczna, nastawiona bardziej na prawa człowieka niż na redystrybucję – jak to sugeruje Jacques Julliard – czy też raczej obyczajowo konserwatywna, o wiele bardziej skoncentrowana na gospodarce i antyeuropejska?
Marcel Gauchet: Siłą rzeczy każdego ze wszystkich tych elementów opisywanych przez Julliarda będzie tu po trosze. Dzisiaj żadna partia nie może się obejść bez ekologii. Oczywiście lewica nadal – chociaż w mniejszej mierze – mieć będzie zapędy redystrybucyjne. Dalej, oczywiście, ożywiać ją będzie pewna troska o równość czy sprawiedliwość społeczną. Tego wszystkiego nie da się osiągnąć w jakiś cudowny sposób. Nie będzie nowej lewicy, która byłaby całkiem różna od tej dawnej. Sądzę, że lewica kłaść będzie głównie nacisk na zmianę orientacji, jeśli chodzi o zmniejszenie wzrostu gospodarczego, na fetysz wzrostu. Po osiągnięciu pewnego poziomu bogactwa i konsumpcji naszych społeczeństw, staje się on absurdem, gdyż dobrze widać, że bogactwo nie jest celem samym w sobie. Jeżeli lewica robić będzie to, co robić powinna, myślę, że posiada ona wiele zalet, które odzwierciedla po prostu idea społeczeństwa.
Co pan rozumie przez „ideę społeczeństwa”?!
Chodzi po prostu o społeczeństwo godne tego słowa! Jako że obecnie zmierzamy w kierunku społeczeństwa – niezależnie od tego, czy rząd jest lewicowy, czy nie – dogłębnie w swej istocie zdeformowanego. Atomizacja stosunków społecznych, poddanie ich regułom konkurencji sprawiają, że stosunki te są niesłychanie nieprzyjemne, wręcz odrażające. Tendencją jest tutaj walka wszystkich ze wszystkimi, a to nie jest normalna forma, jakiej mamy prawo oczekiwać od międzyludzkiej koegzystencji. Oto prawdziwy temat dla lewicy. Tak bardzo zajmowała się ona głębokimi przyczynami, że zapomniała po drodze o rzeczywistym życiu ludzi. W praktyce oznacza to mniej technokracji i więcej przywiązywania uwagi do rzeczywistych warunków bytowania ludzi. Można by sobie wyobrazić społeczeństwo zielone, które byłoby okropne z ludzkiego punktu widzenia. Doświadczyliśmy tego: kolektywizacja środków produkcji nic nie mówi o tym, co się potem dzieje z edukacją, rodziną, dziećmi, cyklem życia, młodzieżą, miastem, wymiarem sprawiedliwości, więziennictwem, ochroną zdrowia, ludźmi starymi. A to są właśnie te kwestie, które tworzą społeczeństwo i które lewica będzie musiała sobie przemyśleć.
Co będzie mogło stać się podstawą tego nowego programu ? Jakie idee ?
* Marcel Gauchet, historyk i filozof, dyrektor ds. badań w EHESS (Wyższa Szkoła Nauk Społecznych) i redaktor naczelny przeglądu „Le Débat”. Autor licznych publikacji, m.in: „Le Désenchantement du monde. Une histoire politique de la religion” (Odczarowanie świata. Historia polityczna religii; 1985); „L’Avènement de la démocratie”(Nadejście demokracji, t. 1–3; 2007, 2010).
** Adam Puchejda – historyk idei. Zajmuje się historią intelektualistów, badaniem przekształceń współczesnej sfery publicznej i filozofią polityki. Ostatnio pracował na paryskiej Sciences Po razem z prof. Danielem Dayanem. Stały współpracownik „Kultury Liberalnej”.
*** Oryginał w języku francuskim. Tłum. EUROTRAD Wojciech Gilewski.
***
Ideały lewicy wciąż są żywe
Lewica niezakorzeniona w ruchach społecznych – starych, nowych czy też takich, które mają dopiero powstać – nie będzie niczym innym jak „une gauche caviar”.
Sens tego, co tak naprawdę oznacza bycie po lewej stronie, ulega postępującemu rozdrobnieniu. W Stanach Zjednoczonych wielu z tych, którzy dają wyraz głębokiej troski o ekologię, prawa człowieka lub redystrybucję, nie postrzega siebie jako lewicowców. Wolą inne określenie. Wynika to częściowo z tego, że media często określają mianem „lewicy” główny nurt Partii Demokratycznej, która przez radykałów różnej maści jest postrzegana jako główny nurt establishmentu.
Z pewnością dopóki większość zdeklarowanych lewicowców będzie wykształcona i będzie wieść dostatnie życie, zaś ruchy społeczne i związane z nimi inne inicjatywy będą zanikać, dopóty redystrybucja nie będzie głównym przedmiotem troski dla lewicy. Ponadto – co oczywiste – polityka wzrostu w znacznym stopniu kłóci się z potrzebą przeciwdziałania zmianom klimatycznym.
Kiedy jednak zastanawiam się nad głównymi ideałami przyświecającymi lewicowcom, jestem zdania, tak jak Jacques Julliard, że ubrana w wiele definicji (rasowych, płciowych, seksualnych, środowiskowych, a nawet klasowych!) „sprawiedliwość” jest najpopularniejszym symbolem lewicy w Stanach Zjednoczonych i najprawdopodobniej w Europie. A gdy zastanawiam się nad „postępem”, nie powiedziałbym, że lewica jest bardziej przeciwna postępowi niż prawica, chyba że ktoś zrównuje „postęp” z wysypem dużych zakładów produkcyjnych bazujących na paliwie kopalnym. Możemy przyznać, że lewica obawia się nauki, ale może to dotyczyć tylko garstki anarchistów lub ludzi pokroju „zielonych”, którzy wbijają gwoździe w drzewa, by zapobiec, choćby tylko na pewien czas, ich wycinaniu. Ale przecież, przynajmniej w Stanach Zjednoczonych lub Kanadzie, nie brakuje młodych lewicowców, którzy praktycznie wykorzystują posiadaną przez siebie wiedzę w takich dziedzinach jak inżynieria środowiskowa, rozwój alternatywnych źródeł energii czy analiza danych.
Z drugiej strony często słyszę w Europie, że musimy wybrać pomiędzy bardziej „postępową”, liberalną moralnie i rozwiniętą kulturowo lewicą, a lewicą dawnej klasy robotniczej, która opowiada się, na przykład, za karą śmierci i przeciwko małżeństwom osób homoseksualnych. Że powinniśmy skłaniać się w stronę lewicy, która jest bardziej nastawiona na kwestie kulturowe i moralne, a nie na redystrybucję i ekonomię. Stanowczo się temu przeciwstawiam. Wybór jednej lub drugiej z tych opcji byłby historycznym i prawdopodobnie niewybaczalnym błędem lewicy! Kiedy lewica mogła oficjalnie zadeklarować się jako jedyna siła polityczna pragnąca rozwoju wolności i demokracji, ujęła ona w niej zarówno kulturowy modernizm/pluralizm, jak i gospodarczy egalitaryzm. A młodzi ludzie pracy – przynajmniej w Ameryce Północnej i w większości krajów Europy – są często bardziej otwarci na sprawy kultury niż na redystrybucję.
Jest to jedna ze spuścizn trwającej od ponad trzech dekad hegemonii neoliberalnej czy libertariańskiej. Aktywiści działający w dziś już praktycznie upadłym ruchu Occupy (który powinniśmy nazywać „powstaniem”, jako że nigdy nie przekształcił się w ruch społeczny) stanowczo zaprzeczali, jakoby istniała jakakolwiek sprzeczność pomiędzy tymi dwoma podejściami. Ale oni opierali się bardziej na utopijnych nadziejach i retoryce niż na politycznej strategii. Problem polega na tym, że tradycyjne instytucje lewicy zorientowanej na redystrybucję (związki zawodowe, partie lewicowe, różnego rodzaju nieformalne, a nierzadko lokalne stowarzyszenia ludzi pracy) niemal wszędzie słabną i znajdują się w defensywie. Jeśli nie będą potrafiły odświeżyć swojego wizerunku i credo, wówczas intelektualiści, którzy pragną skupiać się na równości ekonomicznej, będą przemawiali głównie do samych siebie.
Jednocześnie nie uważam, że stajemy przed wyborem pomiędzy społeczeństwem postrzeganym jako zespół klas o określonych interesach (nauczyciele, robotnicy i tym podobne grupy) a społeczeństwem jako grupą osób mających różne potrzeby kulturowe, społeczne i wyznaniowe. Moim zdaniem podstawą dla dobrego społeczeństwa pozostaje następujące założenie: „swobodny rozwój każdego jest warunkiem swobodnego rozwoju wszystkich”. Niemniej jednak pewien rodzaj świadomości klasowej w tej formie, w jakiej wyobrażali ją sobie i do jakiej przekonywali marksiści, w oczywisty sposób nie oddaje już rzeczywistości ani też nie porywa za sobą szerokich mas ludzi pracy, intelektualistów zrzeszonych w partiach lewicowych oraz aktywistów (z których niektórzy są oczywiście robotnikami). Ale mimo to wszyscy żyjemy dzisiaj, jak to kiedyś przewidział Marks, w prawie całkowicie kapitalistycznym systemie gospodarczo-politycznym i myślę, że trzeba byłoby wielkiej naiwności analitycznej, by twierdzić, że klasy, a przynajmniej odłamy klas już nie istnieją i nie bronią swoich interesów zarówno na scenie krajowej, jak i międzynarodowej. Lewica niezakorzeniona w ruchach społecznych – starych nowych czy też takich, które mają dopiero powstać – nie będzie niczym innym jak une gauche caviar.
* Michael Kazin jest redaktorem naczelnym kwartalnika „Dissent” i autorem książki „Amerykańscy marzyciele. Jak lewica zmieniła Amerykę” (wydanie polskie z 2012 roku). Wykłada historię na Georgetown University w Waszyngtonie.
** Oryginał w języku angielskim. Tłum. EUROTRAD Wojciech Gilewski.
***
Lewica wynaturzona
Po pięciu latach Hollande’a Francji grozi, że Front National stanie się jednym z głównych aktorów francuskiej sceny politycznej, a jego przewodnicząca, Marine Le Pen, wejdzie do drugiej tury wyborów prezydenckich, ale z wynikiem lepszym, niż miał jej ojciec.
Jaka jest lewica francuska? Jaka będzie? Zanim odpowiem, przypomnę, że uległa ona w latach 70. XX wieku zasadniczej przemianie: do tego czasu jej główną siłą była partia komunistyczna, odtąd – są nią socjaliści i to o nich będzie tu mowa.
Jacques Julliard, który opisał historię lewicy francuskiej od XVIII wieku do dziś, stwierdza, że wraz z upadkiem komunizmu i rewolucją obyczajową lewica przestała być robotnicza, kolektywistyczna, a stała się indywidualistyczna – współcześnie ważniejsze są dla niej prawa człowieka niż walka klas. To twierdzenie Julliarda w najlepszym przypadku ujmuje tylko jeden wymiar zmiany tak głębokiej, że stawia ona pod znakiem zapytania samą lewicowość francuskich socjalistów.
Po raz pierwszy w historii partia – która mieni się socjalistyczną – jest partią uprzywilejowanych społecznie i kulturowo: personelu administracji publicznej cieszącego się gwarancją zatrudnienia, mieszkańców wielkich i dużych miast, grup o wykształceniu i dochodach wyższych niż przeciętne, których członkowie są przygotowani psychicznie i z tytułu nabytych kompetencji do konkurencji na rynku jeśli nie światowym, to w znacznej mierze otwartym na świat. Robotnicy i ogólnie osoby zatrudnione w przedsiębiorstwach prywatnych, mieszkańcy okołomiejskich osiedli, ludzie o niskim wykształceniu interesują socjalistów tylko jako przedmiot retorycznych popisów. Sprawy życiowo ważne dla tych kategorii, takie jak bezpieczeństwo i imigracja, uznane za politycznie niepoprawne, są pozostawione prawicy i skrajnej prawicy. Jest to świat na opak.
W tych sprawach, jak zresztą we wszystkich innych, socjaliści francuscy są podzieleni. Ale tendencja dominująca jest taka właśnie. Charakteryzują ją: zachowany z socjalizmu etatyzm i zasadnicza nieufność wobec wszelkiej inicjatywy prywatnej, laicyzm rozumiany jako antychrześcijańskość, internacjonalizm sprowadzony do sympatii dla „ruchów antyimperialistycznych” i dążenie do stworzenia „nowego człowieka” w trybie forsowania zmian obyczajowych, choćby wbrew opinii większości. Może to mieć dramatyczne konsekwencje – nie tylko dla Francji. Po czterech latach rządów Jospina Jean-Marie Le Pen znalazł się w drugiej turze wyborów prezydenckich. Po pięciu latach Hollande’a Francji grozi, że Front National stanie się jednym z głównych aktorów francuskiej sceny politycznej, a jego przewodnicząca, Marine Le Pen, też wejdzie do drugiej tury wyborów prezydenckich, ale z wynikiem lepszym, niż miał jej ojciec.
Lewica francuska jest, jak wspomniałem, podzielona. W szczególności orientacja produktywistyczna w partii socjalistycznej jest w konflikcie z orientacją „ekologiczną”. To słowo trzeba zawsze brać w cudzysłów, kiedy mówimy o Francji, gdyż partia, która tak się określa i która jest obecnie w sojuszu z partią socjalistyczną, zajmuje się bardziej walką z kapitalizmem niż działaniem na rzecz ochrony środowiska. To bowiem interesuje ją tylko o tyle, o ile służy jej nadrzędnemu celowi. Usiłuje obalić kapitalizm, nie dokonując rewolucji i wywłaszczenia kapitalistów, ale za sprawą wstrzymania rozbudowy przemysłu, a przede wszystkim – ograniczenia produkcji energii. Nie jest to zatem partia konserwatywna, jak mogliby myśleć niektórzy. Jest to partia po prostu i zwyczajnie reakcyjna, której program, gdyby został wcielony w życie, doprowadziłby do znacznego, dalszego wzrostu bezrobocia i masowej nędzy. Sojusz z nią jest potrzebny socjalistom do wygrania wyborów w miejscowościach, gdzie partia ekologiczna ma za sobą część elektoratu. Zarazem jednak stawia obie strony w trudnej sytuacji, co już widać w sprawie energetyki jądrowej i w sprawie gazu łupkowego.
* Krzysztof Pomian, filozof, historyk, eseista, profesor emerytowany we francuskim Krajowym Ośrodku Badań Naukowych i profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu; doradca pisma „Le Débat”.
***
* Autor koncepcji tematu tygodnia: Adam Puchejda.
** Współpraca: Jarosław Kuisz, Piotr Kieżun.
*** Koordynacja projektu ze strony „Kultury Liberalnej”: Adam Puchejda, Łukasz Pawłowski, Karolina Wigura.
**** Koordynacja ze strony Ośrodka Kultury Francuskiej w Warszawie: Aneta Bassa.
***** Tłumaczenie z języków francuskiego i angielskiego: EUROTRAD Wojciech Gilewski.
****** Autor ilustracji: Rafał Kucharczuk
„Kultura Liberalna” nr 241 (34/2013) z 20 sierpnia 2013 r.