Premier najpierw oświadczył, że zaleca warszawiakom zrezygnowanie ze swoich praw i wolności poprzez referendalną absencję. Później do tego grona dołączył prezydent Bronisław Komorowski, czym moim zdaniem w bezprecedensowy sposób podważył autorytet urzędu prezydenta RP jako strażnika konstytucji. Z ostatnich informacji dowiadujemy się, że Donald Tusk poszedł jeszcze o krok dalej. Jeśli warszawiacy odwołają panią prezydent to on i tak utrzyma ją u władzy. Tym samym szef największej partii dał do zrozumienia, że nie interesuje go zdanie mieszkańców miasta.

Wtórował mu lider mazowieckiej PO, Andrzej Halicki, który bardzo osobliwie interpretował słowa swojego zwierzchnika: „Taka wola premiera, który w sytuacji, gdyby miał być paraliż (Warszawy; przyp. red.) mówi o tym, iż drogą do tego, aby uniknąć zastopowania funkcjonowania miasta, jest przedłużenie pracy pani prezydent już jako komisarza, w warunkach skutecznego, na wniosek obywateli, zakończenia kadencji”.

Najwyraźniej Tusk i Halicki uważają, że Warszawie grozi los Mogadiszu albo targanego przez wojnę domową Damaszku. Jest to równie zabawne co przerażające. Ten czarny scenariusz ma przesłonić nam fakt, że „wola premiera” bardziej się liczy niż nasz głos. Wszystko w imię porządku na ulicach. Taka logika zawsze pojawia się w obozie władzy, gdy traci społeczną legitymizację.

Czy po zdobyciu mandatu politycy otrzymują od wyborców carte blanche? Czy demokracja w Polsce ogranicza się do kilkunastu minut w niedzielę raz na cztery lata, gdy mamy możliwość wrzucenia karty wyborczej do urny? Donald Tusk sądzi, że tak właśnie jest. Psuje demokrację, bo wpaja ludziom, że my jako wyborcy nie mamy żadnego wpływu na otaczającą nas rzeczywistość. Nie dajmy sobie wmówić, że referendum to wyłącznie polityczna hucpa. Od tego jest tylko krok, by uznać, że wybory parlamentarne też nią są. Niestety tak myśli już wielu Polaków. Jesteśmy na jednym z jednych ostatnich miejsc jeśli chodzi o frekwencję wyborczą w Europie. Słowa premiera mogą tylko ten wynik „poprawić”.

Referendum jak każdy akt wyborczy – chociaż brzmi to już jak frazes – jest świętem demokracji. Nie ma ich w naszym kalendarzu zbyt wiele. 13 października zaproszono nas do zabrania głosu w sprawie naszej społeczności. Niezależnie od tego, czy zgadzamy się z tymi, którzy to zaproszenie wystosowali, mamy obywatelski obowiązek wyrażenia naszej opinii dotyczącej sprawowania urzędu przez prezydenta miasta. Dobre przywództwo wymaga legitymizacji.

Po słowach premiera nie wystarczą same nawoływania do wzięcia udziału w referendum. Czas rozpocząć akcję profrekwencyjną. 13 października staw się w swojej komisji wyborczej i oddaj głos. Głosuj jak chcesz – ważne, że to zrobisz. Czas pokazać, że miasto jest nasze.

Warszawiaku, zakochaj się w referendum!