Zbigniew Mikołejko

Rothko: bliźni, bardzo daleki

C’est l’Ennui! – l’oeil chargé d’un pleur involontaire,
Il rêve d’échafauds en fumant son houka.
Tu le connais, lecteur, ce monstre délicat,
Hypocrite lecteur, – mon semblable, – mon frère!
(Charles Baudelaire, „Au lecteur”)

Wiatr jest podstępny w Warszawie i trochę zimnego słońca, kiedy idę już z tej wystawy, aby gdzieś tam, w miejscu zupełnie przygodnym i bez znaczenia, napić się kawy: dotknięty widzeniami, dotknięty przywidzeniami, dotknięty pustką – niczym dłonią odległego, ciemnego Boga.

A ciągle, jakby radośnie i tanatycznie zarazem, dotyka mnie też i chłód tych sal klimatyzowanych w Narodowym, kędy wiszą obrazy i fotografie (kędy będą one wisiały kilka dni jeszcze). I nęka ich jakby kliniczna nagość, ich laboratoryjny jakby bezwstyd – z prostokątami ikon Rothki na białych ścianach, jak znakami jakichś bezużytecznych kultów, już bezużytecznych: całej tej ars magica, całej tej ars hermetica, całej tej ars moriendi!

1

„Fantazja w metrze”, ok. 1940, olej, płótno, 87,3 × 118,2 cm, National Gallery of Art, Waszyngton, dar The Mark Rothko Foundation, Inc. 1986.43.130. Copyright © 1998 Kate Rothko Prizel i Christopher Rothko. Fot. dzięki uprzejmości National Gallery of Art, Waszyngton

Bo nie ma już tajemnicy, są tylko sprzeczności, splątane drogi, kwiaty pustki i nudy – nie zła, nie dobra.

Więc: tak – i amen!

Więc: nie – i amen!

Albo też w kolejności odwrotnej.

Nie wiadomo przecież, jak pracuje, jak przetwarza i tworzy wynicowanie, wielka pustka bez dna, bez horyzontu. I czy wypada ją zaludnić takim albo też innym aktem. Czy wypada, by w niej zamieszkać i się zadomowić, zainstalować swój byt daremny, rozpinając go na stelażach? A jeśli tak, to jak bardzo, jak dosadnie? A jeśli nie…

Więc Marcus Rothko: mon semblamble, mon frère, mój obcy pasażer. Znawca i ofiara „tego delikatnego monstrum”, o jakim mówi Baudelaire w swym otwarciu Kwiatów zła, majster ziemi jałowej – ostatni ze starych mistrzów. I pierwszy.

Kończy się ta jego wystawa. Za dni kilka przyjdą robotnicy, spakują obrazy do wielkich skrzyń, które powędrują za ocean. Pozostaną zimne i smętne ściany, gotowe do nowego otwarcia, nowego aktu. Nagie i wyczekujące.

Nuda będzie znowu zabijać Warszawę, miasto żalu i popkulturowe śmietnisko, oddane w pacht sprzedawcom monideł, afrykańskim szamanom oraz politycznym domokrążcom. Zanim – a może? – zdarzy się podobna (co do znaczenia) wystawa.

2

 Bez tytułu, 1940–1941, olej, płótno, 91,6 × 71,3 cm, National Gallery of Art, Waszyngton, dar The Mark Rothko Foundation, Inc. 1986.43.36. Copyright © 1998 Kate Rothko Prizel i Christopher Rothko. Fot. dzięki uprzejmości National Gallery of Art, Waszyngton

Nie zniknie jednak Rothko – dzieło jego – spod naszych powiek, ze znękanych, samą niepowabną sztuką istnienia, umysłów (także chwila, kiedy u końca lutego, przed tylu a tylu laty, przykłada on w nowojorskiej pracowni mroźne, bolesne ostrze do żył w zgięciach przedramion, niczego nie skończyła, niczego doprawdy nie zamknęła; i trwa ciągle jeszcze, będzie trwała przez wieczność, jak chciał ten diaboliczny radca Goethe).

I nie ustaną wydarzenia, zawsze przecież mityczne i zawsze w mit zanurzone, czerpiące z jego wód gorzkich i upojnych, zawsze też wymykające się poza logos, w miejsce, w którym nie ma miejsca na wysłowienie, na apolliński ład i „wyschniętą aleksandryjską cywilizację” rozumu. Dionizyjski „duch mitu” – przywołany przez Rothkę w jednym z autokomentarzy, otwarcie manifestowany w gromadce dzieł (nieobecnych na wystawie) z początku lat czterdziestych, ewokujących tematy greckie i biblijne – będzie tu duchem nieustannym, chociaż nie objawianym z czytelnością bezczelną i łatwą.

A wydarzenie przecież ma swój czas osobny, Kairós, czas nieustający i wyjątkowy, rozgrywany poza czasem liniowym, poza Chrónos, poza zwyczajnym biegiem dni z ich jałową powtarzalnością. Wydarzenie jest jak brzytwa. I przydaje objawień, przydaje cierpienia i natchnienia. I opowiada, wciąż opowiada – jak chciał Fryderyk Nietzsche, a za nim także i Rothko – w nagłym metafizycznym prześwicie, w cięciu i przejaśnieniu, o „niewczesności”, o odsuwającym się stale horyzoncie.

3

 „Nr 2”, 1947, olej, płótno, 145,4 × 112,2 cm, National Gallery of Art, Waszyngton, dar The Mark Rothko Foundation, Inc. 1986.43.131. Copyright © 1998 Kate Rothko Prizel i Christopher Rothko. Fot. dzięki uprzejmości National Gallery of Art, Waszyngton

Pojęcie „przemiany” (bo nie „ewolucji”) wydaje się w obliczu owych siedemnastu sprowadzonych na wystawę obrazów w tej perspektywie właściwe, a przynajmniej nie karygodne, nie naganne. Tak właśnie, chyba tak: i Owidiusz, objawiający nam kolejne, spazmatyczne inkarnacje cierpienia i tworzenia, jest jeszcze jednym bliźnim Rothki. Ten Owidiusz, który spoziera na ból, zatrzymany w rzeźbionym kamieniu, spętany w nim, aż do ostatecznej granicy – iż zdaje się, że kamień lada chwila eksploduje bólem, lada chwila wybuchnie krzykiem, lada chwila będzie parować krwią. Ten oto Owidiusz, który mówi o Niobe: „Wewnątrz także jest z kamienia. A jednak płacze. […] Do dzisiaj, teraz jeszcze, marmur płynie łzami”.

I ten oto Rothko: jego wielki teatr zamalowanych płócien, coraz bardziej regularnych prostokątów w obramieniach coraz bardziej regularnych prostokątów – jako przedproże (?) wstąpienia-w-śmierć i jeszcze jedna aktualizacja, pozornie niespazmatyczna, pozornie poddana geometrycznej dyktaturze, w procesie przemian, w dramatycznym przeciągu metamorfoz: od realizmu/ekspresjonizmu, przez nadrealizm, po „wieloformy”. A wszędzie ta sama nieostateczność, zwiastująca (obnażająca) wciąż samo, ten czarny rdzeń tej sztuki – poszukującej jakiejś racji dla nicości, która tak nikczemnie nas wymyśliła i tak skwapliwie, tak bezpardonowo, powołała do bólu. Do samotności i obcości, coraz głębszej, coraz bardziej drastycznej – z każdym kęsem istnienia. Wszak jesteśmy, a jakby nas nie było… Wszak stajemy się – wprost ku śmierci.

To najgłębsza opowieść tego malarstwa.

Bardzo, w istocie – jeśli szukać prostego nazwania – „średniowieczna”. Moralitet więc bez moralitetu, bo inaczej być w końcu nie może po przechadzkach, pod rękę, z autorem jeszcze jednej „Przemiany”, Franzem K. z Pragi, też Żydem Wiecznym Tułaczem, też Żydem (doprawdy, nie sposób tego nie zauważyć) bezimiennym. I boleśnie stroniącym od nadania ostatecznej postaci swym dziełom – aż do nakazu ich spopielenia po śmierci, jakby w wieszczym przeczuciu spopielenia narodu.

Dla Marcusa Rothki – imigranta, wygnańca z idącego ku spopieleniu świata – jest to już rzeczywistość post mortem. A zatem taka, której nie można dać odpowiedniego świadectwa – żadnego właściwego wyrazu. I tak musi ona pozostać: wyrażona w akcie niemożliwego wyrażenia, poza najgłębszym dnem ciemności. Wpisana w czarny i niemy prostokąt, który sam z kolei wpisany został w czarny i głuchy prostokąt, lekko podszyty tylko – bo to jakby ostatni cień życia – stężałym i mrocznym brązem. Albo też wpisana w prostokąt inny, czerwony jak stygnąca posoka, krzyczący – ciągle jeszcze krzyczący – z wielkiego, ciemnego płótna, nawiedzonego przez kalekie, odległe duchy jakichś geometrycznych figur (proste linie, jakby powidok zamurowanego okna).

4

 Bez tytułu, 1953, technika mieszana, płótno, 195 × 172,1 cm, National Gallery of Art, Waszyngton, dar The Mark Rothko Foundation, Inc. 1986.43.135. Copyright © 1998 Kate Rothko Prizel i Christopher Rothko. Fot. dzięki uprzejmości National Gallery of Art, Waszyngton

Ale to opowieść także i o wolności, nie tylko o śmierci niechybnej i bawiącej się strasznie nami, ludźmi i narodami. I buncie, który – jeśli ma być rzeczywisty i fundamentalny – nigdy nie może się uskutecznić, nigdy nie może się przeobrazić ani w nieprzytomną dziką anarchię, ani w rewolucyjną doktrynę. W jakąkolwiek doktrynę. Dżuma naszego wieku zżarła wszystkie ideologie, wydarłszy się wprzódy z ich łona. Wiara wspólnoty (także wiara artystyczna) może więc się budować tylko w gorzkim, ironicznym dystansie wobec siebie samej. Solidarność musi być przeszyta (więcej: wciąż przeszywana) ościeniem samotności. Zamki trzeba wznosić na piasku, który wymywa coraz to nowy morski przybój.

PS. Serdecznie dziękuję Pani Marcie Dziewulskiej z Muzeum Narodowego w Warszawie, a także Panu Iwonowi Zmyślonemu oraz Panu Grzegorzowi Brzozowskiemu.

Wystawa:
Mark Rothko. Obrazy z National Gallery of Art w Waszyngtonie, Muzeum Narodowe w Warszawie, 7 czerwca – 1 września 2013.

* Zbigniew Mikołejko, filozof religii, kierownik Zakładu Badań nad Religią Instytutu Filozofii i Socjologii PAN.

„Kultura Liberalna” nr 244 (37/2013) z 10 września 2013 r.