Szanowni Państwo,

amerykańsko-meksykańskie pogranicze pochłonęło 80 tys. ludzkich istnień, a kolejne 20 tys. uważa się za zaginione – tak Ed Vulliamy, autor głośnego reportażu „Ameksyka” podsumowuje bilans regularnej wojny, która toczy się w tym rejonie. Walczące ze sobą i z państwem kartele biorą udział w grze, w której stawką jest zdominowanie narkotykowego rynku. Ofiary schodzą na plan dalszy. Problem jednak w tym, że brytyjski dziennikarz współodpowiedzialnością za ten stan rzeczy obarcza nas: mieszkańców społeczeństw zachodnich, które 1generując popyt na heroinę i inne mocne narkotyki, eskalują przemoc w miejscach takich jak Meksyk. Członkowie Global Commision on Drug Policy przestrzegają, że obecna polityka już wkrótce przyczynić może się do światowej epidemii groźnego wirusa, zapalenia wątroby typu C . Wyzwań, które stawiają przed nami narkotyki, nie da się zatem postrzegać wyłącznie w lokalnym kontekście.

Światowe organizacje alarmują, że liczba użytkowników nielegalnych substancji może stale rosnąć. Nakręcona spirala polityki prohibicyjnej i restrykcyjnego prawa nie tylko razi swoją nieskutecznością, ale wiąże się z całym szeregiem szkodliwych konsekwencji. Wymienić można choćby przemoc związaną z niebezpieczną afiliacją narkotyków i świata przestępczego, czy masowym umieszczaniem ludzi w więzieniach za przestępstwa związane z narkotykami.

Na całą sprawę można popatrzyć jeszcze z innej strony, bo narkotyki to także potężne wyzwanie dla liberalnej demokracji. Jak pogodzić wolność jednostki do zarządzania własnym ciałem z troską o dobro całej wspólnoty? Wszak narkotyki pokazują nam paternalistyczne zabiegi państwa, dla których w klasycznym liberalizmie nie może być miejsca.

Być może wszystkie te czynniki powodują, że w ostatnich latach polityczni liderzy uzmysławiają sobie konieczność szukania nowej drogi. Nie sprowadza się to do postulatu legalizacji wszelkich substancji psychoaktywnych. Tzw. polityka redukowania szkód (ang. harm reduction) to raczej pewien sposób myślenia o problemie narkotyków, który do osiągnięcia celu może używać zupełnie różnych narzędzi. W przeciągu ostatnich lat, niczym kostki domina, kolejne państwa dokonywały wolty, liberalizując prawo. Wachlarz dostępnych rozwiązań jest szeroki: zaczynając od dekryminalizacji, przez depenalizację, na regulowanym dostępie do części narkotyków kończąc. Zmianom tym na ogół przyświeca przekonanie, że problemem narkotyków powinny zajmować się instytucje zdrowotne, a nie organy ścigania. Obecny rok jest pod tym względem szczególnie intensywny. Do grona państw wprowadzających zmiany dołączyły dopiero co Urugwaj i Ukraina.

Jak w tym świetle wyglądają sprawy nad Wisłą? Choć Aleksander Kwaśniewski sam przyznaje się do błędu, jakim było podpisanie skrajnie restrykcyjnej ustawy z 2000 r. , w kwestii narkotyków niewiele się u nas zmieniło. Pomimo intensywnej debaty jedyną poważną zmianą jest nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii podpisana przez prezydenta Komorowskiego w 2011 r. Pozwala ona prokuratorowi na odstąpienie od ścigania osoby zatrzymanej za posiadanie nielegalnych substancji w przypadku, gdy osoba posiada małą ilość na własny użytek i nie była wcześniej karana. To jednak tylko mały krok i wszystko wskazuje na to, że w najbliższej przyszłości trudno liczyć na kolejne.

Zaczynamy zatem mocno. Co do tego, że polskie prawo nie potrafi sprostać powyższym wyzwaniom, nie ma wątpliwości Monika Płatek, która w rozmowie z Anną Piekarską bezlitośnie pokazuje błędy naszego prawodawcy. Polskie władze nie tylko nie przywiązują wagi do kształtowania świadomych obywateli, lecz także używają prawa karnego jako mechanizmu rozszerzenia społecznej kontroli.

W myśl rozumowania zgodnie z którym niebezpieczne jest to, co jest nam obce i nieznane – Jerzy Vetulani w rozmowie z Jakubem Stańczykiem próbuje następnie oswoić narkotyki, pokazując co nauka de facto rozumie pod tym pojęciem. Rozwiewając obiegowe mity stwierdza, że to, co naprawdę groźne w substancjach psychoaktywnych, to nieadekwatna często do konkretnej sytuacji panika, będącą reakcją na ich społeczną obecność.

Kontekst dla polskich realiów tworzy Artur Domosławski, odsłaniając kulisy eksperymentu, jakim była na samym początku XXI wieku dekryminalizacja narkotyków w Portugalii. Choć wprowadzenie zmian wiązało się z obawami dużej części opinii publicznej, po 10 latach widać, iż nowatorskość rozwiązań przyniosła oczekiwany skutek.

Niniejszemu Tematowi tygodnia towarzyszą dwa Komentarze nadzwyczajne. Kazimierz Frieske jako podłoże światowej tendencji do poszukiwania alternatywnych rozwiązań wobec niedostatków polityki prohibicyjnej widzi uświadomienie sobie upadku pewnego oświeceniowego mitu. „Człowiek nie potrafi siłą rozumu rozwiązywać rozmaitych problemów społecznych, a państwu idzie to szczególnie marnie”, przekonuje. Natomiast Andrzej Szahaj, mierzy się z paradoksalnym stosunkiem państwa liberalnego do narkotyków.

Zapraszamy do lektury!

Jakub Krzeski


1.MONIKA PŁATEK: Państwo jest największym dilerem

2.JERZY VETULANI: Bonnie, Clyde i inni kokainiści

3. ARTUR DOMOSŁAWSKI: Portugalska odwaga i narkotykowy eksperyment


Państwo jest największym dilerem

Z Moniką Płatek o skuteczności polskiego prawa antynarkotykowego, granicach paternalizmu państwa i sposobach walki z uzależnieniami rozmawia Anna Piekarska.

Anna Piekarska: Gdy mowa o tworzeniu spójnej polityki wobec narkotyków i uzależnień, pojawia się niechybnie pytanie: jak dalece państwo powinno ingerować w swobodę jednostki do decydowania o własnym ciele? Z jednej strony mamy konieczność poszanowania indywidualnej wolności, z drugiej – paternalistyczne dążenie do zapobiegania krzywdzie obywateli.

Monika Płatek: Regulacje antynarkotykowe wcale nie są aż tak wielkim wyzwaniem dla prawodawcy. Przykładem może być tu polska ustawa z 1982 r. o wychowaniu w trzeźwości. Skupiono się w niej nie na represji, ale na przepisach, które mówiły o przeciwdziałaniu i zapobieganiu. Tak też powinno być i w przypadku innych narkotyków niż alkohol. Współcześnie istnieje wiele programów edukacyjnych przynoszących duże sukcesy w zakresie przeciwdziałania narkomanii. Ich celem jest dostarczenie młodzieży poczucia własnej wartości, godności, a przede wszystkim wiedzy umożliwiającej świadomy wybór, co stanowi najskuteczniejszą broń w walce z narkomanią. Miałam okazję zapoznać się ze sposobem kształcenia młodych ludzi w Niemczech. Nie chodzi tu oczywiście o umoralniające kazania o zagrożeniu śmiercią, bo to abstrakcja, która na młodych ludzi nie działa. Rzecz raczej w uświadomieniu, że na narkotykach zarabiają przede wszystkim ci, przeciwko którym się młodzież się buntuje, że zażywanie wpływa ujemnie na ich sprawność seksualną i dokuczliwie utrudnia wypróżnianie się. Po roku takiej nauki wychodzą z wiedzą na temat używek. To oczywiście nie oznacza, że potem nie będą sięgać po alkohol czy skręty. Jednak ich wybór jest wyborem odpowiedzialnym, bo znają jego konsekwencje. Jeżeli nie zdajemy sobie sprawy z tak prozaicznej rzeczy, jak potrzeba odpowiedniej edukacji, to tylko podtrzymujemy istniejący stan rzeczy.

Wojciech Sadurski, pisząc o paternalizmie państwowym, odwoływał się do J. S. Milla jako obrońcy indywidualnej wolności. Granicę powinna wyznaczać krzywda innego, a nie samej jednostki, twierdził autor „O wolności”. Ten sam Mill pisał jednak także o dojrzałości do wolności jako warunku koniecznym funkcjonowania we wspólnocie ludzi wolnych. Obowiązująca dziś w Polsce ustawa idzie tym samym tropem: sąd może skazać przestępcę na nawet dwuletni pobyt w zakładzie leczniczym. Czy to właśnie sądy i biegli powinni decydować o tym, czy udźwigniemy ciężar wolności?

Bardzo łatwo przychodzi nam decydować za innych, włącznie z pozbawieniem ich wolności. W Polsce przestępczość jest relatywnie niewielka, a mimo to więzienia są przeludnione i notorycznie dochodzi do naruszania praw przysługujących pozbawionym wolności. Można przecież kogoś na tydzień zatrzymać choćby w zakładzie psychiatrycznym, by sprawdzić, czy nadaje się do funkcjonowania w społeczeństwie. Nie wiemy, czy dana osoba nie została bezsensownie pozbawiona wolności – nie ze złej woli, lecz z powodu powszechnej znieczulicy i urzędniczej nadgorliwości. Trudno ocenić intencje i prawidłowość regulacji, gdy nie stoją za nimi odpowiednie mechanizmy kontroli. Waham się jednak z jednoznaczną oceną, gdyż odpowiednia opieka psychiatryczna jest czasami niezbędna. Ludzie nie przepadają na zawsze w ośrodkach zamkniętych, lecz często wychodzą z nich wyleczeni – chociażby właśnie z narkomanii. Dlatego też decyzja o podjęciu leczenia powinna przede wszystkim uwzględniać decyzję samego zainteresowanego. To oczywiście rodzi pytanie: czy uzależniony jest zdolny do podejmowania racjonalnych wyborów? Wiemy, że niekiedy nie. Tyle tylko że całej masie alkoholików, którzy są uzależnieni równie silnie jak narkomani, możliwości podejmowania odpowiedzialnych decyzji się nie odmawia. Powinniśmy więc tu zastosować rozważną zasadę proporcjonalności i nie traktować uzależnionych od substancji narkotycznych innych niż alkohol gorzej niż uzależnionych od alkoholu.

Władze, opowiadając się przeciwko legalizacji narkotyków, często posługują się argumentem, że państwo nie może być dilerem. Z drugiej strony jednak, handel alkoholem, który również jest substancją psychoaktywną, jest objęty państwowym monopolem. Czy możemy mówić tu o racjonalnym i uzasadnionym wyborze? A może raczej o arbitralnej decyzji?

Język, którego używamy, rozmawiając o narkotykach i innych używkach, jest sztuczny. Część narkotyków od wieków była wykorzystywana w medycynie. Inne znów stały się na tyle powszechne, że nawet nie myślimy o nich w tych kategoriach: kieliszek wina do obiadu czy piwo ze znajomymi postrzegamy, słusznie, jako zupełnie naturalne. Dodatkowo, ludzie, którzy są za narkotyki wsadzani do więzienia, często podczas odsiadki są szprycowani najróżniejszymi substancjami, które już wówczas nazywamy lekami, choć uzależniają równie silnie co narkotyki. Prawda jest taka, że nie ma żadnego miejsca, które jest wolne od narkotyków i żaden zakaz tu nie pomoże. Ich branie lub niebranie zależy tylko od tego, czy ludzie świadomie z nich rezygnują, a żeby można było podjąć taką decyzję, potrzeba odpowiedniej wiedzy. Dlatego też za niewątpliwy sukces władzy możemy uznać, że wszyscy są święcie przekonani, że alkohol to nie narkotyk i jak ognia wystrzegają się innych, nielegalnych używek. Mamy tu do czynienia z podziałem na substancje, które są dozwolone – bo przynoszą państwu bezpośrednie, finansowe korzyści – i takie, które stają się dogodnym wrogiem. Pośrednia korzyść to między innymi różne formy intensyfikacji kontroli i nadzoru nad społeczeństwem pod pretekstem zwalczania narkomanii.

Gdzie w takim razie powinna przebiegać granica między używkami szkodliwymi a uznawanymi za dozwolone?

Nie proponuję, żebyśmy zrezygnowali ze sprzedaży alkoholu i państwo przestało czerpać z tego korzyści – zapewne wielu z nas lubi wypić kieliszek dobrego wina do kolacji. Musimy jednak zdać sobie sprawę, że naszym podstawowym problemem nie jest marihuana, lecz alkoholizm. I w tym sensie władza, czerpiąca korzyści ze sprzedaży alkoholu, jest najpotężniejszym dilerem narkotykowym w państwie. Polityka, którą prowadzi dziś nasze państwo, jest dwulicowa i z tą obłudą powinniśmy skończyć. Dychotomia nieszkodliwe-groźne pozwala wykorzystywać środki na cele, które rzekomo są związane ze zwalczaniem szkodliwych substancji, lecz pozostają nie do końca jasne, określone, precyzyjnie rozliczone – w końcu twierdzi się, że różne akcje, także prowokacje słono kosztują. Jeżeli udajemy, że nie jesteśmy świadomi tej swoistej hipokryzji, to w gruncie rzeczy napędzamy tę polityczną grę, pozwalającą rządzącym po pierwsze sprawować większą władzę, po drugie udawać efektywność w eliminowaniu patologii, a po trzecie – dysponować środkami, które znajdują się w rubryce: zwalczanie przestępczości narkotycznej.

Porozmawiajmy teraz o samej ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii. Często podkreślanym w niej celem jest wychowywanie i odpowiednia edukacja. Reguluje ona jednak również odpowiedzialność karną za przestępstwa narkotykowe. Wraz z jej nowelizacją w 2010 r. pojawiła się furtka, dzięki której można zrezygnować ze ścigania osób posiadających niewielką ilość narkotyków na własny użytek. Dane Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka  wskazują jednak, że od 2001 r. liczba skazanych za posiadanie narkotyków systematycznie rośnie – w 2001 wynosiła tylko 1412, a w 2012 r. – już 13 595. Z czego to, pani zdaniem, wynika?

Tak, jak pani słusznie zauważyła – to tylko furtka. Owszem, daje pewną możliwość, ale nie tworzy nowego standardu postępowania. Stosowaniu tego przepisu powinna przyświecać zasada, by przede wszystkim nie karać, a tylko wyjątkowo obstawać przy ściganiu. Tymczasem praktyka jest inna – policja wciąż może przecież osiągać wysokie wyniki wykrywalności przestępstw, podtrzymywać pocieszające statystyki i dobre oceny pracy. Skoro istnieje możliwość zyskania nowych, gotowych do odhaczenia spraw, to trudno z niej nie skorzystać. Chociażby tylko po to, by potem móc chwalić się oszałamiającą skutecznością. Mówiąc dobitniej – w 2000 r., zmieniając ustawę o przeciwdziałaniu narkomanii, odrzuciliśmy ducha praw, które rzeczywiście miały służyć ściganiu dilerów, a chronić nieszkodliwych użytkowników. Stało się to zresztą nie bez powodu – ściganie handlarzy narkotyków z prawdziwego zdarzenia to zadanie trudne i niebezpieczne. Dlatego też kosmetyczna zmiana, jaką jest wprowadzenie możliwości odstąpienia od ścigania, nie zmieni utrwalonej już praktyki polowania na płotki. Brakuje motywacji, która spowodowałaby zwrócenie się ku samej istocie walki z przestępczością narkotykową, czyli przeciwdziałaniu szkodzie wywoływanej przez dilerów.

Ustawa skrupulatnie wylicza kolejne przestępstwa i reguluje formy kontaktu z narkotykami. Przykładowy efekt to choćby interwencja policji i sądu wobec działkowców, w których ogródkach rosły maki samosiejki. Czy możemy więc mówić o tym, że system karny ma być wychowawcą, a kara pozbawienia wolności stosowną nauczką?

Nie sądzę, aby współcześnie ktokolwiek myślał o takim aspekcie prawa karnego. System represji to nasz ostatni bastion, do którego uciekamy się, ponieważ inne systemy kontroli społecznej – cywilnoprawny, mediacyjny, ale także rodzina, edukacja i opieka zdrowotna – zostały nadwątlone. Wszystkie te porządki stają się dysfunkcyjne, bo nikt nie raczy o nich pomyśleć, skoro do dyspozycji mamy tak sprawne narzędzie, jak prawo karne. Dzięki niemu władza może się skupić na tym, co się najbardziej dla niej liczy – sprawianiu wrażenia silnej i stabilnej oraz tworzeniu iluzji porządku społecznego pozostającego pod całkowitą kontrolą. Tak pojmowany system karny siłą rzeczy nie służy żadnemu wychowywaniu. Jest demonstracją potęgi władzy – to system twardego prawa i porządku, nic ponadto. Po drodze gubi się sens samego prawa, ideę, która miała przyświecać wprowadzanym regulacjom.

Czy tak również jest w przypadku polityki dotyczącej narkotyków?

Tak, i dzieje się to na życzenie samego ustawodawcy. Trudno sobie dzisiaj wyobrazić, aby ktoś na serio sądził, że wprowadzenie regulacji kryminalizujących posiadanie niewielkiej ilości narkotyków na własny użytek będzie miało pozytywny efekt. Mówię to, ponieważ wystarczyło zapoznać się z doświadczeniami innych państw. Od Stanów Zjednoczonych począwszy, na krajach europejskich skończywszy, wprowadzenie równie surowych regulacji nigdy nie dało spodziewanych, pozytywnych wyników. Nie przeciwdziałało używaniu narkotyków, przeciwnie – prowadziło do zwiększenia problemu i liczby użytkowników zakazanych substancji. Skutkiem była też większa liczba ludzi pozbawionych wolności, a co za tym idzie – więcej wyprodukowanych sztucznie przestępców i wyroków do odsiedzenia. Dilerów i producentów nie ubyło. Brak kontrolowanej produkcji może prowadzić do znacznie większej ilości nieszczęść niż zezwolenie na legalne wytwarzanie miękkich narkotyków w precyzyjnie określonej ilości. To ostatnie ma miejsce chociażby w Holandii czy w Czechach.

Sam język ustawy zdaje nas w pewnym sensie na łaskę bądź niełaskę prokuratury i policji. To one decydują o tym, co to właściwie znaczy „nieznaczna ilość” narkotyków. Czy w takim razie powinniśmy pomyśleć nad zmianą obecnie obowiązujących regulacji?

Nie tyle nad zmianą, ile odpowiednim ich stosowaniem. Kolejne ustawy i przepisy to za mało. Musimy precyzyjnie określić, co oznacza nieznaczna ilość, i nie pozostawiać decyzji w gestii policjanta, prokuratora czy sędziego. Powinniśmy też powrócić do stanu, w którym została wypracowana szeroka i spójna idea prowadzenia polityki antynarkotykowej w kraju. Obejmowała ona liczne placówki, w których ludzie uzależnieni od narkotyków mogli szukać pomocy. Wraz ze zmianą prawa zostały one zlikwidowane. Nie można poprzestać na grożeniu palcem i wsadzaniu do więzienia. Jedni mogą być leczeni w ośrodkach zamkniętych, inni prawdopodobnie powinni dostawać Metadon, jeszcze inni – brać udział w programie Anonimowych Narkomanów. Przekonanie, że wystarczy tylko jedna forma przeciwdziałania narkomanii innej niż alkoholizm, jest fałszywe.

* Monika Płatek, prawniczka i wykładowczyni akademicka, feministka. Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, pracuje w Zakładzie Kryminologii w Instytucie Prawa Karnego na Wydziale Prawa i Administracji.

** Anna Piekarska, członkini redakcji „Kultury Liberalnej”.

2

Do góry

***

Bonnie, Clyde i inni kokainiści

O narkotykach, uzależnieniach oraz biologicznych i społecznych zagrożeniach, które są z nimi związane, z neurobiologiem Jerzym Vetulanim rozmawia Jakub Stańczyk.

Jakub Stańczyk: Zacznijmy od pytania podstawowego. Co nauka rozumie pod pojęciem narkotyku?

Jerzy Vetulani: Nie lubię określenia narkotyk, bo jest to pojęcie pejoratywne i dwuznaczne. Nazywamy tak substancje uzależniające, ale też anestetyki wziewne używane przy narkozie, takie jak eter czy chloroform. Najchętniej wprowadziłbym na jego miejsce słowo adyktogen, oznaczające mogącą uzależniać substancję.

W takim razie zdefiniujmy mechanizm uzależnienia.

W mózgu istnieją różne układy funkcjonalne. Jednym z nich jest układ nagrody. To on pozwala nam odczuwać przyjemność. Gdy ten ośrodek działa normalnie, całość regulują wbudowane naturalne mechanizmy obronne. Sen jest przyjemny, ale kiedy za dużo śpimy, budzimy się. Seks jest fajny, ale po jakimś czasie się męczymy. Kiedy spożywamy substancje chemiczne takie jak morfina, odczucie przyjemności nie wymaga żadnego wysiłku. Uzależnienie działa w ten sposób, że zbyt łatwo dochodzi do osiągnięcia nagrody. Kiedy powtarza się to wiele razy, przestajemy odczuwać już przyjemności w inny sposób niż wtedy, gdy przyjmujemy daną substancję.

Czy w takim razie w narkotykach najbardziej należy obawiać się właśnie uzależnienia?

Uzależnienie wytwarza się u stosunkowo niewielkiej grupy osób. Wiemy, że niemal 100 proc. dorosłych osób spożywa w Polsce alkohol, ale alkoholików mamy według różnych szacunków około 15 proc. To znaczy, że około 85 proc. ludzi może spokojnie pić alkohol bez żadnych konsekwencji uzależnieniowych. Co ważniejsze, może nawet alkoholu nadużywać, nie uzależniając się. Palenie papierosów stwarza większe zagrożenie zdrowotne niż alkohol. Tu w nałóg wpada około 30 proc. palących. Dla heroiny i amfetaminy te wartości szacuje się na około 18 do 30 proc. uzależnionych spośród wszystkich użytkowników.

Aby rzetelnie mówić o narkotykach, warto przedyskutować najczęściej wymieniane zagrożenia, jakie są związane z ich spożywaniem. Pierwsze z nich to bezpośrednie powodowanie śmierci. W jakich przypadkach może do tego dojść?

Słusznie pan zauważył, że to nie uzależnienie jest najgorszym skutkiem użycia adyktogenów. Alkoholem można upić się na śmierć przez zadławienie własnymi wymiocinami. Inną przyczyną śmierci po nadmiernym spożyciu alkoholu będzie porażenie ośrodka oddechowego. To samo dzieje się po przedawkowaniu morfiny i innych opiatów. Duża liczba substancji powoduje utratę świadomości i pewnych odruchów samozachowawczych. Nie dotyczy to nikotyny czy amfetaminy, ale alkoholu i ecstasy już owszem. Po zażyciu tego drugiego fantastycznie się bawimy, ale nie czujemy, że mamy podwyższoną temperaturę i jesteśmy odwodnieni. Potem nagle upadamy na ziemię nieprzytomni lub martwi.

Innym często wymienianym zagrożeniem jest wywoływana przez narkotyki zmiana osobowości. Powszechnie uważa się też, że większość narkotyków może budzić agresję. Czy to prawda?

Zmiany osobowości są związane przede wszystkim z przemożną chęcią zdobycia narkotyku. Alkoholik fantastycznie kłamie, ma mnóstwo usprawiedliwień na swoje picie. Jakby nie patrzeć, to zmiana osobowości. Istnieją substancje uzależniające, które silnie wzmagają agresywność: alkohol, ale też stymulanty jak kokaina czy amfetamina. Dobrym przykładem kokainistów są Bonnie i Clyde. Każdy narkoman musi zdobywać środki na podtrzymanie nałogu, niektórzy posuwają się do zbrodni. Jednak morfinista będzie próbował to zrobić w jak najmniej gwałtowny sposób. Natomiast kokainista, tak jak Bonnie i Clyde, strzela dla samej satysfakcji strzelania.

A jak mają się narkotyki do zaburzeń psychicznych, na przykład depresji?

Wróćmy do ecstasy. Ten bardzo sympatyczny środek powoduje pewne uszkodzenie neuronów serotoninowych. Serotonina jest neuroprzekaźnikiem, który między innymi reguluje pozytywnie nastrój, a także blokuje impulsywność i agresję. Wykazano, że obniżenie poziomu serotoniny w mózgu może być przyczyną depresji. Najskuteczniejsze obecnie leki przeciwdepresyjne to leki podnoszące stężenie serotoniny w otoczeniu punktów jej uchwytu w mózgu. Młody człowiek ma w mózgu około pół miliona neuronów serotoninowych i jeśli straci ich kilkadziesiąt tysięcy, nie dzieje się jeszcze nic strasznego. Jednak z wiekiem liczba tych neuronów spada. Osoby w wieku lat 35 mają tych neuronów mniej, więc jeśli będą brały ecstasy, w wieku lat 55 będą bardziej zagrożone depresją. Podobnie jest ze stosowaniem opioidów. Powodują one obumieranie neuronów odpowiedzialnych za funkcje kognitywne. W młodym wieku nie tworzy to żadnych objawów, ale na starość u osób, które zażywały te substancje, szansa, że rozwinie się choroba Alzheimera jest większa.

Do jakich jeszcze długotrwałych szkód może prowadzić spożycie tych substancji?

Przy długotrwałym stosowaniu wielu adyktogenów dochodzi do trwałych zmian w mózgu. W przypadku alkoholu degeneracja wiąże się tak ze zmianami wywołanymi przez sam adyktogen, jak i wpływem substancji powstałych przez nieprawidłowości w metabolizmie wątroby. Inne skutki widzimy przy stymulantach, które uszkadzają bezpośrednio komórki nerwowe związane z układem nagrody. U osoby, która bierze na przykład amfetaminę, czy metylofenidat, po stosunkowo niedługim czasie neurony dopaminowe tworzące ośrodek przyjemności zaczynają albo degenerować się albo produkują mniej substancji przekaźnikowej. Te same dawki narkotyku, które wcześniej powodowały uwalnianie dopaminy i wywoływały uczucie przyjemności, przestają wystarczać. Wobec tego uzależniony zwiększa ilość przyjmowanej substancji, ta z kolei jeszcze silniej uszkadza mózg. Uzależniony od amfetaminy nie jest już w stanie odczuwać przyjemności tak intensywnie jak dawniej i wpada w depresję.

Czy to prawda, że spożycie narkotyków miękkich to droga do uzależnienia od twardych?

Przypadki „uzależnienia od pierwszego razu” są najczęściej kwestionowane przez badaczy, albo przynajmniej uważane za bardzo rzadkie. Natomiast twierdzenie, że uzależnienie od heroiny czy amfetaminy zaczyna się od marihuany (a dlaczego niby nie od alkoholu?) jest absolutnie nieuzasadnione. Tak samo, jak wypicie butelki piwa czy kieliszka wina to nie wstęp do alkoholizmu, chociaż każdy alkoholik zaczynał zazwyczaj od przyjmowania niewielkich ilości niskoprocentowych spirytualii. Być może przekroczenie „progu legalności” powoduje, że śmielej wchodzimy w krainę potężnie działających substancji. Bo skoro mogę pójść na dwa lata do więzienia za jednego jointa w plecaku, nielegalność traci efekt odstraszający.

Trudno znaleźć dziś jednoznaczne kryterium podziału narkotyków, skoro wszystkie są nielegalne. Wspomina się o miękkich i twardych narkotykach. To trafne rozróżnienie?

Najbardziej podoba mi się klasyfikacja autorstwa Davida Nutta: substancje mało, średnio i bardzo szkodliwe. Nutt dokonał porównania różnych substancji uzależniających, wyraźnie dzieląc je według dwóch kryteriów: „jak bardzo dany środek szkodzi otoczeniu” i „jak bardzo szkodzi użytkownikowi”. Alkohol Nutt umieszcza na szczycie zestawienia i daje mu 50 proc. szkodzenia innym i 50 proc. szkodzenia sobie. Nikotyna bardzo podobnie. Natomiast są środki, które szkodzą tylko i wyłącznie użytkownikowi, nie szkodzą jednak nikomu innemu, jak na przykład marihuana (zresztą jej szkodliwy wpływ na organizm użytkownika też jest znikomy). Warto wspomnieć, że takie badania na narkotykach są trudne, bo to ideologicznie naładowany temat. Sam David Nutt został usunięty ze stanowiska szefa rady do spraw nadużywania narkotyków w Wielkiej Brytanii, bo zrobił zestawienie statystyczne, w którym porównał użycie ecstasy z hippiką. W przypadku pierwszego, twierdził Nutt, z poważnym wypadkiem zdrowotnym lub śmiercią mamy do czynienia raz na 10 000 użyć. W przypadku drugiego jednak, jeden na 350 wyjazdów na koniu kończy się poważnym uszkodzeniem medycznym lub śmiercią. Z tego wynika, że hipika jest około 30-krotnie bardziej niebezpieczna niż ćpanie. To oczywiście niesłychanie oburzyło zarówno kochających konie Anglików, jak i ich Ministra Spraw Wewnętrznych, który wyrzucił Nutta z Rady.

Kryterium szkodliwości dla użytkownika wydaje się czymś oczywistym. A w jaki sposób określa się szkodliwość dla otoczenia?

Jest jedna substancja uzależniająca masowo stosowana i legalna, której ograniczenie spowodowała kampania społeczna – nikotyna. Dlaczego to zadziałało? Bo nie wsadzało się ludzi do więzienia i nie straszyło się ich represjami za posiadanie papierosów. Rzeczą bardzo ciekawą jest, że to właśnie stres powoduje zwiększone zapotrzebowanie na substancje uzależniające. Zetresowany szczur znacznie chętniej niż niestresowany sięga po kokainę, jeśli może sobie sam ją podawać. Kampania antynikotynowa poszła w zupełnie innym kierunku i skupiła się na inteligencji emocjonalnej. Dziś nawet najbardziej zagorzały palacz wychodzi z pomieszczenia, w którym są dzieci lub ciężarne kobiety, żeby im nie szkodzić. Inaczej jest z alkoholem – nie udało się przekonać społeczeństwa, że maltretowanie rodzin i agresywność na ulicach czy imprezach jest zła, chociaż to właśnie jest najszkodliwszy efekt tej substancji dla otoczenia.

Mówiliśmy wiele o zagrożeniach związanych z narkotykami. A o których substancjach możemy powiedzieć z ręką na sercu, że nie są szkodliwe, a jedynie demonizowane?

Oczywistą odpowiedzią jest tutaj marihuana. Badania na szczurach pokazały, że u większości szczepów tego gatunku, kiedy dostają zastrzyk z tetrahydrokannabinolu (aktywny składnik konopi indyjskiej), w ogóle nie ma objawów biochemicznych, wskazujących że ten związek może u nich wywoływać uczucie przyjemności. Jest jednak jeden szczep szczurów, u których nawet małe dawki tego środka powodują bardzo wyraźne uczucie satysfakcji. Oznacza to, że nie możemy tak łatwo mówić o uzależnieniu od marihuany u ludzi. Jesteśmy tak genetycznie zróżnicowani, że w około jednej trzeciej skłonności do uzależnień zależą wyłącznie od złego funkcjonowania receptorów dopaminowych. W pozostałej części predysponowanie do uzależnienia będzie wynikać ze złego działania innych układów oraz od czynników środowiskowych.

Które narkotyki możemy natomiast uznać za realnie niebezpieczne?

Poza wspomnianym alkoholem i nikotyną, są to substancje opioidowe – morfina i heroina. Niebezpieczeństwo dotyczy przedawkowania oraz sposobu ich użycia. Stosuje się je przy pomocy wstrzyknięć dożylnych, co podnosi ryzyko zakażenia chorobami. AIDS jest najbardziej znaną z nich, mniej – wirusowe zapalenie wątroby typu C (mniej znane, ale może nawet bardziej niebezpieczne). Morfina ma poza tym jeszcze jedną bardzo szkodliwą właściwość. Powoduje zmniejszenie odporności organizmu. Efekt jest wobec tego taki, że nie dochodzi do zakażenia HIV – trzeba się o nie nieco postarać – ale gruźlicą.

Co jest zatem najniebezpieczniejsze w narkotykach?

Nie są to same narkotyki, ale wszechobecna dziś narkofobia – paniczny, nieuzasadniony lęk przed substancjami uzależniającymi. To ten strach znacznie komplikuje próby ograniczania szkód, które sprowadzają różne adyktogeny, a równocześnie unieszczęśliwia wiele osób, zarówno uzależnionych, którzy bez narkotyków nie mogą żyć, jak i ciekawskich, którzy maja nieszczęście spróbować środka nielegalnego w bliskości psa tropiącego i jego przewodnika z brygady antynarkotykowej. Efektem narkofobii jest brak możliwości skutecznej walki z nałogami. Kiedy jest się uzależnionym od amfetaminy czy od morfiny i zgłosi się na odwyk, od razu zostanie się zaklasyfikowanym jako narkoman. Marihuana jest niebezpieczna nie dlatego, że może niekorzystnie wpłynąć na nasz mózg, ale dlatego, że możemy za jej posiadanie trafić do więzienia. Przy restrykcyjnym prawie antynarkotykowym, ktoś może nie pomóc koledze nieprzytomnemu po przedawkowaniu MDMA, bo sam posiada przy sobie narkotyki i boi się, że wpadnie. Adyktogenowa fobia wpływa też na leczenie uzależnionych. Nie chce się podawać bardzo skutecznego leku jakim jest metadon, argumentując, że nie wolno leczyć narkomana przez podawanie mu środka uzależniającego i dającego uczucie przyjemności. Nie ma też w Polsce dostępu do medycznej marihuany, która znajduje zastosowanie przy szeregu różnorakich schorzeń i mogłaby przynieść ulgę wielu cierpiącym. Zatem narkofobia wynika z ignorancji i braku chęci refleksji nad problemem. Jak stwierdził Schiller, przeciwko głupocie sami bogowie walczą na próżno.

* Jerzy Vetulani, psychofarmakolog, neurobiolog, biochemik, członek PAN oraz PAU. Autor bloga „Piękno neurobiologii”.

** Jakub Stańczyk, członek redakcji Kultury Liberalnej.

3

Do góry

***

***

Artur Domosławski

Portugalska odwaga i narkotykowy eksperyment

Debatę nad walką z narkotykami w Portugalii wymusiła zastraszająca liczba i widoczność użytkowników heroiny w Lizbonie i innych dużych miastach. W badaniach opinii publicznej z 1997 roku, narkotyki wskazywane zostały przez respondentów jako najważniejszy problem społeczny, z jakim zmaga się Portugalia.

W efekcie wybuchła publiczna debata, w której wzięli udział eksperci zajmujący się niebezpieczeństwem i zdrowiem. Trwała cztery lata, aż do uchwalenia nowych przepisów w 2001 roku. W skład powołanego przez rząd zespołu weszli lekarze, psychiatrzy, terapeuci uzależnień, specjaliści w zakresie pomocy społecznej oraz bezpieczeństwa. Socjologowie, prawnicy, i działacze społeczni. Komisja odrzuciła przeciwdziałanie narkomanii poprzez represje i działania policyjne wobec użytkowników używek. Do tej pory karano narcotraficantes – handlarzy oraz samych użytkowników. Rekomendacją komisji było zniesienie karania za posiadanie i używanie narkotyków. Za tą decyzją stała cała filozofia myślenia o narkotykach – brak wiary w politykę „zero tolerancji” i przekonanie, że substancje psychoaktywne to nie problem dla służb bezpieczeństwa, ale raczej dla służby zdrowia i psychoterapeutów.

Gdy komisja przedstawiła swoje rekomendacje, nie było jeszcze jasne, jak zareaguje rząd. W parlamencie napotkano na opór ze strony środowisk konserwatywnych. Opinia publiczna była przeciwna liberalizacji – sugerowano, że kraj stanie się celem turystyki narkotykowej. Portugalia była wtedy konserwatywnym społeczeństwem, pozostającym w cieniu trudnej historii w postaci faszystowskich rządów, w którym Kościół ciągle silnie oddziaływał na życie społeczne i polityczne. Władzę sprawowali socjaliści. Rząd postanowił jednak nie myśleć o kolejnych wyborach, choć zdawał sobie sprawę, że pomysł jest pionierski i w pewnym sensie jest to eksperyment, na który niewiele państw się odważyło.

Na rekomendacje składało się kilka elementów, przede wszystkim dekryminalizacja posiadania i zażywania narkotyków, łącznie z heroiną i kokainą. Nowa polityka obejmowała także profilaktykę i prewencję. Zmodyfikowano programy nauczania, na lekcjach informowano młodzież o szkodliwości użytkowania narkotyków, rozdawano broszury. Grupy pracowników socjalnych odwiedzały dyskoteki, bary i imprezy masowe, tłumacząc ludziom zagrożenia. Powołano „Comissões para a Dissuasão da Toxicodependência” – dosłownie komisję zniechęcającą do zażywania substancji psychoaktywnych. By nie straszyć wymiarem sprawiedliwości, celowo nie nazywano jej sądem. Człowiek schwytany przez policję z pewną ilością substancji – prawo portugalskie nie rozróżnia między „twardymi” i „miękkimi” narkotykami – nie jest obecnie zamykany w areszcie. Spisuje się jego dane i wysyła do domu z obowiązkiem stawienia się przed komisją. Na rozmowie, bo trudno ją nazwać rozprawą, informuje się o szkodliwości używek, pyta o sytuację rodzinną, stosunek do narkotyków. W zależności od ustaleń, komisja albo rekomenduje terapię, albo tylko grozi palcem, informując, że następnym razem delikwenta czeka grzywna. Kary finansowe są zresztą niewielkie – między 20 a 50 euro. Za wielokrotną recydywę, komisja zgłasza użytkownika do krótkich prac społecznych na rzecz wspólnoty.

Nowe regulacje była spójnym pomysłem, polegającym nie tylko na mechanicznej zmianie prawa. Poprzedzał ją namysł nad tym, kto jest użytkownikiem i na czym polega użytkowanie narkotyków. Uruchomiono całą gamę działań: od profilaktyki i prewencji, po pomoc osobom uzależnionym w powrocie do życia w społeczeństwie i zdrowiu. Celem reformy polityki narkotykowej była przede wszystkim tzw. „redukcja szkód”, czyli pomoc narkomanom. Jest to po prostu psychoterapia, bądź, w poważniejszych przypadkach, leczenie szpitalne. By usprawnić powrót do społeczeństwa, oferowana jest pomoc: mieszkanie komunalne i wsparcie w znalezieniu pracy.

Przez ostatnie dziesięć lat użytkowanie narkotyków jako problem społeczny zeszło na daleki plan. Choć dziś Portugalczyków zajmuje przede wszystkim kryzys gospodarczy i siłą rzeczy narkotyki nie są na pierwszym planie, można śmiało powiedzieć, że eksperyment się udał. Nie sprawdziły się obawy, kraj nie stał się narkotykowym rajem. Co więcej, Europejczycy nie postrzegają Portugalii tak jak na przykład Holandii, przez pryzmat liberalnego podejścia do narkotyków. Liczba uzależnionych nie wzrosła, praktycy wskazują wręcz, iż spożycie substancji odurzających w grupie o większym stopniu ryzyka – wśród młodzieży między 15 a 19 rokiem życia – zmalało. To najbardziej optymistyczny i najbardziej pozytywny efekt tych dziesięciu lat.

* Artur Domosławski, polski dziennikarz, reporter tygodnika „Polityka”. Autor raportu „Drug Policy in Portugal: The Benefits of Decriminalizing Drug Use” dla Open Society Foundations.

Do góry

***

* Autor koncepcji numeru: Jakub Krzeski.

** Współpraca: Anna Piekarska, Jakub Stańczyk, Ewa Serzysko, Ewa Muszkiet, Konrad Kamiński, Emilia Kaczmarek.

*** Ilustracje: Wojciech Tubaja.

„Kultura Liberalna” nr 244 (37/2013) z 10 września 2013 r.