Pierwsza z nich to „Zagłada Polskich Elit. Akcja AB – Katyń”. Tę edukacyjną wystawę przygotował Instytut Pamięci Narodowej. W Warszawie zaprezentowano ją już w 2006 roku, u nas dopiero teraz. Ci, którzy obejrzeli ekspozycję, już wiedzą, że nowatorstwo tego pokazu polega na zestawieniu obok siebie niemieckiej i radzieckiej polityki wobec Polaków w pierwszych dwóch latach wojny, a więc wtedy, gdy mocarstwa te były sprzymierzeńcami. W ten sposób wystawa wypełnia lukę w wyobrażeniach wojny wielu ludzi poza Polską. Nie chodzi o to, że lekceważymy zbrodnie Sowietów: taka postawa zniknęła z dyskursu zachodniego ponad czterdzieści lat temu. Niekoniecznie kojarzymy natomiast 1 września z 17 września czy Katyń z wymordowaniem warszawskich elit w lasach palmirskich.

Historykom może się wydawać, że to oczywiste. Z kolei odwiedzający wystawę laicy twierdzą, że zaprezentowane zestawienie wydarzeń jest bardzo ciekawe. Jednocześnie okazało się, że historia polskich losów wojennych zyskała nowe i głębsze znaczenie w stosunku do tego, co goście mogli zobaczyć w sąsiedniej sali muzeum. Wystawa pt. „Photos in Black and White: Margaret Bourke-White and the Dawn of Apartheid in South Africa”, zorganizowana przez profesora Alexa Lichtensteina, pokazuje zdjęcia wykonane przez jedną z najsławniejszych fotoreporterek XX wieku. Tu nasuwa się pytanie: co łączy zdjęcia z Afryki Południowej z lat 1949-50 z historią wojny pokazaną przez IPN?

Margaret Bourke-White (urodzona w 1904 roku) w latach 30. specjalizowała się fotoesejami przemysłu, klasy robotniczej, pejzaży urbanistycznych Ameryki. Ale od 1938 roku całkowicie pochłonęły ją sprawy międzynarodowe. Wtedy wraz z mężem, pisarzem Erskinem Caldwellem, pojechała do Czechosłowacji, tuż po aneksji Kraju Sudeckiego przez Hitlera. Od 1941 roku prawie cały czas była na europejskim froncie wojny: w Moskwie podczas Operacji Barbarossa, w Afryce Północnej, aż wreszcie z wojskami generała Pattona dotarła do Buchenwaldu. To jej zdjęcia m.in. przedstawiły światu przeraźliwe sceny życia i śmierci za drutami kolczastymi obozu. Bourke-White chyba nie pojechała do Polski, skoro nie wspomina jej w swojej autobiografii, ale w innych krajach widziała piętno tej samej faszystowskiej nienawiści. Poczuła i wielki wstyd, i misję.

Z tą misją pojechała właśnie do Afryki Południowej. Trafiła akurat na największą ceremonię w historii nacjonalizmu afrykanerskiego: poświęcenie pomnika Voortrekkera (czyli Pioniera) 16 grudnia 1949 roku, w rocznicę słynnej wygranej bitwy nad Zulusami. Pomnik to przytłaczający sześcian nieludzkich, 40-metrowych rozmiarów wraz z amfiteatrem dla 20 tysięcy osób. Zdjęcia z poświęcenia od razu przypominają te, które Bourke-White wykonała w Czechosłowacji, gdzie morze podniesionych rąk wiwatuje na cześć nazistów w Libercu.

Później Bourke-White pojechała do Moroki, miejscowości, w której dzisiaj znajduje się Soweto, niedaleko Johannesburga. Na wystawie widzimy szokujący zestaw zdjęć: po lewej grupa czarnych mieszkańców Moroki patrzy na nas zza drutów kolczastych. Prawdopodobnie to tylko ogrodzenie, które oddziela okręg od sąsiadów, ale… patrzymy już na małe zdjęcie po prawej stronie. Podobne druty, też w kwadrat. A na tym zdjęciu to… Buchenwald, i za drutami zamiast czarnych widzimy wycieńczonych ludzi w pasiakach.

Nie chodzi o to, czy apartheid podobny był do faszyzmu, czy nie. Zostawmy też na boku fakt, że Bourke-White w 1950 roku na pewno jeszcze myślała o ZSRR jako o kraju zwycięzców wojny, a nie kraju Gułagu. Ważne jest to, że patrzyła na świat przez pryzmat tego, co zobaczyła w Europie Środkowej i zinterpretowała Afrykę Południową jako kontynuację tej choroby. „Jestem wściekła – napisała po wyjeździe z tego kraju. – To system występny, i trzeba go zdemaskować.” Może inaczej by to widziała, inaczej zrobiła zdjęcia, gdyby nie pojechała do Buchenwaldu. Wracam do sali, gdzie stoi wystawa z IPN-u, i rozumiem już, że nie jest to tylko polska historia, bo można przez nią inaczej spojrzeć na świat, tak daleko od Polski.