Złota 44 przyciąga już samym nazwiskiem projektanta budynku. Samemu „Żaglowi” poświęciłem swojego czasu na łamach KL osobny tekst, przejdę więc bezpośrednio do mieszkań. Na teren budynku zostałem przywieziony meleksem przez wjazd garażowy „jak z Jamesa Bonda” (tak powiedział mi kierowca – chodziło o równomierne rozłożenie świateł LEDowych, ale do dziś się zastanawiam, co to ma wspólnego z Jamesem Bondem). Na górę jechałem specjalną windą, która wyniosła mnie na pięćdziesiąte piętro apartamentowca. Przyznaję, widok z niego jest zachwycający. Jeszcze nigdy nie znalazłem się tak wysoko w Warszawie, a możliwość spojrzenia na Pałac Kultury oraz otaczające nas wieżowce z góry onieśmielała tak bardzo, że aż zapierało dech w piersiach. Miasto z tego miejsca wydaje się pięknym, różnobarwnym tworem, marzenia zdają się być osiągalne, a życie łatwiejsze. Same wnętrza okazały się już nieco mniej efektowne, przede wszystkim przez bardzo surowe wykończenia i jakąś zdumiewającą oszczędność w rozlokowaniu poszczególnych mebli. W niektórych apartamentach imponował co prawda przepych – odrębne pomieszczenie przeznaczone na salę kinową, osobny pokój z cygarami – jednak wszystko sprawiało wrażenie bezdusznych, hotelowych przestrzeni, na dodatek dość skąpo umeblowanych. Zarzut ten jest być może nieuprawniony, w końcu taki jest standard wykończeń mieszkań dla najbogatszych ludzi świata. Dodajmy do tego, że całość może być sterowana przy pomocy smartfona, każdy mieszkaniec ma obsługę konsjerża przez całą dobę oraz dostęp do tarasu widokowego (w tym czubku na samym szczycie), jak również do pływalni na niższych piętrach i… chyba już każdy zrozumie, czemu to tyle kosztuje. I że to jest świat zupełnie inny, niż ten, który znajduje się na dole, blisko chodnika. Po powrocie na niego miałem zresztą silne poczucie doświadczenia jakiejś mocnej halucynacji.

zdjęcie 1

Ponieważ mojej wizycie na Złotej 44 towarzyszyło tyle niesamowitości, z wielkim zainteresowaniem udałem się na pokaz wnętrz Cosmopolitana przy ulicy Twardej. Wejście było już mniej efektowne, nie dowoził nas żaden samochód, wchodziło się przez garaż, pośród jeszcze toczących się prac budowlanych, na górę zaś wiozła winda towarowa z pomazanymi ścianami. Apartamenty pokazowe mieściły się na ósmym piętrze, skąd widok rozciągał się już zupełnie inny, niż z tych czterdziestu dwóch pięter wyżej. Byłem gdzieś między dachami niższych budynków a szczytami najwyższych. Miałem poczucie pięknej perspektywy, a jednak zdawała się ona jakby dostępna. Bardzo interesujące rozwiązanie. Podobnie zresztą, jak same wnętrza. Pomijając kilka „kwiatków”, jak wyłożenie ściany jednego z apartamentów pianką, która miała imitować trawę, wnętrza Cosmopolitana okazały się mniej surowe i urządzone z większym smakiem niż te ze Złotej 44. Obok ciekawych mebli w bardzo udany sposób ustawiono biurka, które ulokowano przy oknach, akcentując w ten sposób piękny widok i zapraszając do jego oglądania. Pokazowi pokojów towarzyszyło też otwarte śniadanie, co stanowiło bardzo miły dodatek do zwiedzania.

 

Przyznam się, że we wszystkim, co widziałem w Cosmopolitanie dostrzegałem pewien ukryty dialog z rozwiązaniami ze Złotej 44. Już samo ustawienie apartamentów sprawia wrażenie postawienia się opozycji do „podniebnych” mieszkań z wieży Libeskinda. Jednak na tej różnicy budynek z Twardej wcale tak dużo nie stracił. Wyposażenie mieszkań w Cosmopolitanie było cieplejsze i przyjemniej się w nich przebywało. Na Złotej tylko w jednym pomieszczeniu chciało się zatrzymać na dłużej – w sypialni, z której widok wychodził przez poziome okno na Złote Tarasy i Mariott, wyglądające niczym piękne miniaturowe modele. Prawda jest taka, że wystrój mieszkań, który przypomina wyposażenie hotelowe robi na mnie średnie wrażenie, trudno mi zatem powiedzieć, które z nich wolałem.

zdjecie 2

Dorobiliśmy się zatem w Warszawie dwóch budynków z mieszkaniami dla milionerów. Co to dla nas znaczy? Oczywiście nic. Uważam jednak, że dla prestiżu miasta może oznaczać wiele. Jeśli oczywiście zapełnią się one mieszkańcami, co wciąż nie jest takie pewne. Fakt, że budynki te nieco odstają od materialnej i społecznej tkanki Śródmieścia – w internecie już zdążono na nie wylać kubeł pomyj. Pamiętajmy jednak, że zarówno pierwszy, jak i drugi budynek w niedługim czasie staną się swoistymi ikonami miasta. „Żagiel” już w pewnym sensie nią jest, dzięki nazwisku autora, jednak Cosmopolitan Helmuta Jahna klasą swojej bryły wcale nie odstaje od innych wieżowców, a nawet zebrał sobie zwolenników, którym Złota 44 nie przypadła do gustu.

 

Wizyty w obu wieżowcach uświadomiły mi, że w Warszawie brakuje miejsc, z których moglibyśmy oglądać nasze miasto z góry. Istnieje kilka takich, gdzie można pójść i z pewnej wysokości spojrzeć na Śródmieście, jednak są one mało znane i wcale nie jest łatwo się do nich dostać. Od dłuższego czasu marzy mi się otwarta przestrzeń, w której można by było spędzić chwilę, miejsce, z którego rozciągałby się piękny widok na Warszawę. Liczę, że w niedługo coś takiego powstanie, dzięki czemu również wszyscy niemilionerzy będą mogli sobie spojrzeć na Warszawę w spokoju i zachwytem.