W demokracji liberalnej każdy ma prawo do własnych opinii, ale nie do własnych faktów. A one są w tej kwestii jednoznaczne. Doświadczenia innych krajów i polskie dane wyraźnie pokazują, że sam zakaz prawny nie rozwiązuje problemu, całkowicie ignoruje bowiem jego źródła. Walka z aborcją poprzez jej kryminalizację jest równie niedorzeczna jak walka z paleniem papierosów poprzez delegalizację tytoniu lub obcinanie palaczom palców.

Dlaczego odsetek przerywanych ciąż w krajach zachodniej Europy, mimo obowiązujących tam znacznie łagodniejszych przepisów, jest dziś wyraźnie niższy niż w krajach Europy Wschodniej? Z tego samego powodu, dla którego właśnie w tam rodzi się więcej dzieci niż w „tradycyjnie” prorodzinnej Polsce. Kobiety znajdującej się w dramatycznej sytuacji życiowej do zachowania ciąży nie przekonają moralizatorskie kazania z mównicy sejmowej, ganiące przytyki otoczenia, czy groźny palec rządzonego przez mężczyzn Kościoła. O wiele lepszy skutek przyniesie zapewniane przez rodzinę, państwo oraz instytucje pozarządowe poczucie materialnego i psychologicznego bezpieczeństwa.

Zamiast straszyć matkę wiecznym potępieniem, lepiej stworzyć warunki, w których nawet dziecko chore – a przez to wymagające większych nakładów czasowych oraz finansowych – można wychować w godnych warunkach. Zamiast kazać w milczeniu znosić konsekwencje nieprzemyślanych czynów, lepiej uczyć jak tych konsekwencji uniknąć. Lepiej wytłumaczyć kobiecie, że picie alkoholu w czasie ciąży stanowi zagrożenie dla dziecka, niż kazać rodzić dziecko z tego powodu nieuleczalnie chore; lepiej nauczyć nastolatkę jak zabezpieczyć się przed ciążą, niż zmuszać do porodu, nawet wówczas, gdy stanowi to zagrożenie dla jej życia; lepiej wyjaśnić, że życie bez ślubu nie jest niczym zdrożnym, niż potępiać seks pozamałżeński, by potem potępić raz jeszcze usunięcie owocu takiego związku. To droga trudniejsza, ale jednocześnie dająca lepsze skutki.

Tymczasem radykalizacja konserwatywnych postulatów dotyczących ingerencji w życie seksualne ludzi ukazuje wyłącznie niedorzeczne konsekwencje tych argumentów. Jeśli ciężka, nieuleczalna choroba płodu lub zagrożenie dla życia matki nie są wystarczającym powodem usunięcia ciąży, dlaczego zwolennicy zaostrzenia ustawy nie nakażą rodzić także ofiarom gwałtu? Przecież dziecko będące owocem czynu przestępczego nie powinno za ten czyn karane. Poza tym, jeśli ciąża jest zawsze, niezależnie od okoliczności wynikiem decyzji Boga, w którą człowiek ingerować nie powinien, tym bardziej należy pogodzić się z poczęciem w wyniku przestępstwa. „Nawet jeśli życie rozpoczyna się tragiczną sytuacją gwałtu, jest tak, ponieważ taka była wola boska”. To już argument pewnego amerykańskiego polityka, ale przecież i w Polsce nie brakuje osób gotowych się pod nim podpisać.

Karanie skutków przy jednoczesnym ignorowaniu przyczyn – a taką postawę przyjmują nie tylko polscy konserwatyści – całkowicie mija się celem. Zmniejszyć liczbę aborcji można skuteczniej ułatwiając w dramatycznych sytuacjach życiowych dostęp do tego zabiegu, a jednocześnie ucząc i kobiety i mężczyzn jak owych dramatów unikać. Spór o aborcję nie jest sporem pomiędzy zwolennikami pro-choice i pro-life. Te dwa cele nie są wzajemnie sprzeczne. Aby to dostrzec potrzebna jest nam jednak trzecia strona dyskusji występująca pod sztandarem pro-reason.

Kiedy więc zwolennicy dalszej radykalizacji ustawy antyaborcyjnej po raz kolejny wystąpią pod szyldem „obrońców życia”, warto zapytać o czyje życie tak naprawdę im chodzi.