Szanowni Państwo,
smutny skandal, związany z oskarżeniami o pedofilię wobec polskich duchownych, spotkał się ze zdecydowaną reakcją biskupa Wojciecha Polaka. Sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski zapewnił, że Kościół będzie zdecydowanie reagować w sprawach związanych z pedofilią. Padły przeprosiny.
Nie zmienia to jednak faktu, że przed Kościołem katolickim w Polsce stoją ogromne wyzwania. Sprawy z Dominikany nie są przecież jedyne. Inne głośne wydarzenia – w diecezjach warszawsko-praskiej i koszalińsko-kołobrzeskiej – poruszyły opinię publiczną. Niebawem zacznie się przed polskim sądem pierwsza sprawa o odszkodowanie za krzywdy poniesione przez jedną z ofiar. Żądanie kilkuset tysięcy złotych z pewnością przyciągnie uwagę mediów. A przecież już w całym kraju – od poważnych czasopism opinii aż po tabloidy – toczy się dyskusja na temat kondycji polskiego kleru, granic solidarności pomiędzy duchownymi oraz poziomu zaufania wiernych do przedstawicieli Kościoła. Czy słusznie?
Podobna sprawa, która przetoczyła się w 2010 i 2011 roku m.in. przez Niemcy, dla tamtejszego Kościoła katolickiego wywołała skutki, które przyrównywano do ataku na World Trade Center. Dość powiedzieć, że papież Benedykt XVI zorganizował wówczas pielgrzymkę do swojego kraju, podczas której problem wykorzystywania seksualnego nieletnich był istotnym tematem. Joseph Ratzinger spotkał się wówczas m.in. z grupą księży oskarżonych o pedofilię.
Z kolei papież Franciszek w tym roku nie tylko odwołał ze stanowiska arcybiskupa Wesołowskiego, ale za nadużycia o charakterze pedofilskim wydalił również ze stanu kapłańskiego biskupa peruwiańskiej diecezji.
Jednak w Polsce skandal związany z pedofilią wśród duchownych przynosi szczególne konsekwencje. Ze względu na rozpowszechnioną definicję polskości łączonej z katolicyzmem, a także z uwagi na szczególną rolę, jaką odgrywał w polskiej historii XX wieku, Kościół katolicki staje przed zupełnie nowymi problemami. Tymczasem wśród reakcji na ostatnie wydarzenia – obok gestów papieża Franciszka czy słów biskupa Wojciecha Polaka – pojawiły się godne pożałowania wypowiedzi kilku duchownych, co tylko potwierdza przypuszczenia, że rozwiązywanie tych problemów będzie bardzo trudne.
Polski Kościół pod wpływem aktywności takich postaci jak Jan Paweł II, kardynał Wyszyński czy ksiądz Tischner osiągnął niezwykły autorytet wśród wiernych. W czasach komunizmu postrzegany był jako przestrzeń wolności. Nic dziwnego, że oczekiwania są bardzo wysokie. W końcu to instytucja religijna powinna opiekować się najsłabszymi i niewinnymi. Kiedy te właśnie osoby są przez ludzi Kościoła zagrożone, jest to wstrząs zarówno dla wierzących, jak i niewierzących.
W całej sprawie być może nie dość uwagi poświęciliśmy jeszcze samym ofiarom. Gorąca dyskusja wokół przypadków pedofilii w Kościele musi skłonić do pytań o to, jak rodzice powinni mądrze rozmawiać z własnymi dziećmi o cielesności, ewentualnym naruszaniu prywatności, a także o szacunku dla intymności drugiego człowieka. Jeśli przypadki pedofilii często ujawniane są wiele lat później, ponieważ dzieci boją się mówić lub nie znajdują języka, by to zrobić, jak ten stan rzeczy zmienić?
Pytamy zatem dzisiaj naszych Autorów, jakie ich zdaniem będą konsekwencje obecnych wydarzeń: dla polskości i dla Kościoła jako takiego. Pytamy, czy Kościół dojrzał do tego, by sobie z problemem pedofilii poradzić. A także, jakie będą konsekwencje sprawy, która kładzie się cieniem również na wszystkich wartościowych przedsięwzięciach, w które angażuje się Kościół katolicki.
Stanisław Obirek uważa, że obecne kłopoty polskiego Kościoła wynikają z datującego się od początku pontyfikatu Jana Pawła II nieuzasadnionego przekonania o własnej nieskazitelności. „Wobec kolejnych skandali ta szalenie irytująca nie tylko dla agnostyków, ale i części katolików retoryka traci rację bytu”, twierdzi Obirek.
Krytyczny wobec zaniechań hierarchów Marcin Król patrzy na problem z perspektywy ofiar i opisuje konsekwencje społeczne, jakim muszą stawić czoła, zwłaszcza w dusznej atmosferze niewielkich, hermetycznych społeczności.
Tekst Dominiki Kozłowskiej z kolei raz jeszcze przypomina sekwencję wydarzeń ostatnich tygodni, podkreślając zaangażowanie mediów w ujawnienie sprawy. Czy jednak napędzani kolejnymi doniesieniami medialnymi nie wydaliśmy wyroku zbyt wcześnie, tym samym odmawiając oskarżonym prawa do obrony?
Łukasz Jasina podkreśla jednak, że obecny kryzys musi stanowić bodziec do otwartej dyskusji nad problemami Kościoła katolickiego. W przeciwnym wypadku stopniowo utraci on swój autorytet, będzie bowiem „słaby najsłabszą i najtrudniejszą z cech ludzkich – seksualnością”.
Katarzyna Kazimierowska również przekonuje, że Kościół musi w sytuacjach kryzysowych reagować w sposób bardziej zdecydowany i krytykuje tych hierarchów oraz publicystów, którzy odmawiają podjęcia dyskusji, dopatrując się w niej po prostu ataku na instytucję.
I właśnie na nieumiejętność podjęcia partnerskiego dialogu z wiernymi zwraca uwagę w zamykającym numer tekście Łukasz Pawłowski. „Nie pierwszy raz instytucja będąca przez całe dekady Polski Ludowej jedną z niewielu przestrzeni swobodnego dialogu pokazuje, że traci zdolność komunikacji z otoczeniem”.
Ponadto już wkrótce w rubryce Komentarz Nadzwyczajny artykuły Michała Łuczewskiego i Magdaleny Ogórek.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja
1. STANISŁAW OBIREK: Lekcja powrotu do rzeczywistości
2. MARCIN KRÓL: Społeczne konsekwencje pedofilii księżowskiej
3. DOMINIKA KOZŁOWSKA: Kościół, pedofilia i media. Czego nauczyła nas sprawa z Dominikany?
4. ŁUKASZ JASINA: Ostatnia szansa
5. KATARZYNA KAZIMIEROWSKA: Gdy sacrum dotyka profanum
6. ŁUKASZ PAWŁOWSKI: Pęknięty świat katolika
Lekcja powrotu do rzeczywistości
Pedofilia to nie problem wspólnoty wiernych. Polski Kościół ma problem z hierarchami. Kontrast między wymaganiami biskupów a tuszowaniem własnych grzechów sprawia, że jesteśmy coraz bardziej oszołomieni obecną sytuacją Kościoła.
Od początku pontyfikatu Jana Pawła II, czyli przełomu lat 70. i 80., przedstawiciele polskiego Kościoła bardzo usilnie przekonywali resztę świata, że idzie w złym kierunku, a polski Kościół – dzięki potencjałowi męczeństwa i świętości, jaki zgromadziliśmy przez ostatnie dwa wieki – tę spoganizowaną Europę Zachodnią powinien ewangelizować. Neoromantyczna wizja Polski jako Chrystusa narodów przybrała bardzo konkretny kształt. Wobec kolejnych skandali ta szalenie irytująca nie tylko dla agnostyków, ale i część katolików retoryka traci rację bytu.
Nazwałbym to lekcją powrotu do rzeczywistości. Dotychczasowe iluzje konfrontowane są z faktami. Arcybiskup Wesołowski i ksiądz Gil pokazują, że nie jesteśmy inni – mamy takie same problemy jak inne Kościoły, a nasze poczucie wyższości nie ma żadnego uzasadnienia. To początek procesu oczyszczania wizerunku i pamięci polskiego Kościoła. Mrożek robił kurację w dramacie, Gombrowicz w literaturze, może grzesznicy pomogą przywrócić Kościół do rzeczywistości?
Holenderski dziennikarz Ekke Overbeek, autor książki „Lękajcie się. Ofiary pedofilii w polskim Kościele mówią”, przeżył w Polsce szok. Nie mógł zrozumieć, dlaczego polski Kościół – wzorem innych krajów – nie umie radzić sobie z pedofilią. Dlaczego nie traktuje się sprawców jak każdego winnego – sądząc, zamykając w więzieniach i egzekwując zadośćuczynienie dla ofiar. W Polsce brak jakiejkolwiek praktycznej reakcji.
Różnica między zachowaniem przedstawicieli Kościoła na świecie – myślę przede wszystkim o Stanach Zjednoczonych czy Irlandii – a postawą polskich biskupów jest zdumiewająca. Pedofilia to nie problem polskiego Kościoła jako wspólnoty wiernych. To problem jego hierarchów. Ci konsekwentnie udają, że polski Kościół jest nietknięty jakimikolwiek patologiami, choć wierni chcieliby, by problem pedofilii został rozwiązany. W tej bardzo mocno zhierarchizowanej strukturze łatwo wskazać osoby przymykające na tę kwestię oko. Tylko biskup może księdza-pedofila zwolnić, poddać go normalnej procedurze sądowniczej. Może go także kryć i przenosić z parafii na parafię. Jak w przypadku arcybiskupa Michalika, który chronił proboszcza z Tylawy. Ci, którzy o tym głośno mówili, byli postrzegani jako szkalujący Kościół. Biskup Hoser zachowywał się ostatnio tak samo, podobnie kanclerz kurii prasko-warszawskiej, ks. Wojciech Lipka, który swoją ezopową mową starał się odwrócić kota ogonem. To biskupi, którzy od kilkunastu lat prowadzą politykę wyciszania i nieosądzania sprawców, są winni.
Każdy grzech w Kościele – czy dotyczy biskupa Paetza w Poznaniu, czy proboszcza z Tylawy – rzuca na Kościół cień. Tymczasem biskupi dbają o rozszerzony dogmat o nieomylności – uważają, że nie tylko papież, ale i oni sami są nieomylni. Do upadłego bronią obrazu tej instytucji jako wzorcowej i modelowej. Problem związany jest z fałszywym i anachronicznym pojęciem Kościoła jako świętego i niepokalanego, przekonaniem, że grzechów popełnianych w Kościele nie wolno wiązać z jego ludźmi – jeżeli ktoś zostaje napiętnowany, stawiany jest automatycznie poza Kościołem. Powtarzane jak mantra przez rzecznika Episkopatu Polski ks. Józefa Klocha twierdzenie, że Kościół nie stosuje odpowiedzialności zbiorowej i nie może ponosić kosztów przestępstw dokonanych przez księży pedofilów (zostało ono zresztą powtórzone przez prymasa Kowalczyka), jest osobliwością w skali światowej. Poza Polską to prowincje zakonów zostały obciążone za przestępstwa zakonników, a diecezje za przestępstwa księży. Prowincjałowie i biskupi oskarżani o tuszowanie tego rodzaju przestępstw byli traktowani jako współodpowiedzialni i ponosili odpowiednie kary. Mam nadzieję, że i ta polska osobliwość zmieni się pod wpływem konkretnych działań papieża Franciszka.
Na razie jednak obawiam się, że przeprosiny biskupa Polaka to wszystko, czego możemy oczekiwać od instytucji, która od dziesięcioleci z jednej strony śrubuje bardzo wysokie, niemal ascetyczne standardy wobec wiernych, a z drugiej jest bardzo pobłażliwa wobec swoich przedstawicieli. Ów kontrast między wymaganiami biskupów a tuszowaniem własnych grzechów sprawia, że jesteśmy oszołomieni obecną sytuacją Kościoła. Jednak to właśnie decyzje papieża, który w sierpniu odwołał nuncjusza z Dominikany, a we wrześniu suspendował biskupa pomocniczego w Peru, wskazują, że i Kościół katolicki w Polsce będzie musiał przemyśleć swoje dotychczasowe praktyki.
* Stanisław Obirek, profesor w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego. Ostatnio opublikował „Catholicism as a Cultural Phenomenon in the Time of Globalization: A Polish Perspective” (2009); „Uskrzydlony umysł. Antropologia słowa Waltera Onga” (2010); „Umysł wyzwolony. W poszukiwaniu dojrzałego katolicyzmu” (2011); razem z Zygmuntem Baumanem, „O Bogu i człowieku rozmowy” (2013).
Notowała Ewa Serzysko
***
Marcin Król
Społeczne konsekwencje pedofilii księżowskiej
Księża w Polsce (i na świecie), popełniając grzech pedofilii, stają się sprawcami możliwie największego zła. Oczywiście, księża miewają kochanki, piją ponad miarę i czynią wiele zdrożnych rzeczy, ale pedofilia nie ma z tym żadnego porównania. Zgadzam się, że zapewne w Kościele jest niewielu pedofilów, jednak to w niczym nie umniejsza problemu. Kapłan popełniający tak straszny grzech, jeżeli nie zostanie szybko i radykalnie potępiony, naraża cały Kościół na skazę nie do usunięcia.
Pozostawmy jednak rozważania o grzechu i zwróćmy uwagę na kontekst społeczny. Molestowanie seksualne nieletnich jest rozmaicie traktowane przez prawo, jednak zawsze jest karane. Według surowego prawa stanu Missisipi, za związek seksualny z osobą nieletnią – wszystko jedno, czy za jej zgodą czy bez – grozi minimum 30 lat więzienia. A osoba nieletnia to każdy człowiek przed ukończeniem 18 roku życia. Jak na polskie warunki to zdumiewająco ostra kara. Ale wynika ona z niewyobrażalnie dramatycznych konsekwencji takich czynów. I nie chodzi wyłącznie o konsekwencje psychiczne dla molestowanego dziecka, a potem dorosłego, lecz o konsekwencje i kontekst społeczny.
Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wygląda sytuacja rodziny podejrzewającej, że ksiądz molestuje dziecko, rodziny mieszkającej na wsi czy w małym mieście. Przy wszystkich zmianach społecznych i rozluźnieniu obyczajów – panna z dzieckiem nie jest już stygmatyzowana – z pedofilią kapłanów jest zupełnie inaczej.
Jeżeli nawet dziecko opowie rodzicom o molestowaniu przez księdza, a rodzice są rozumni i świadomi, natychmiast powstaje bardzo wiele wątpliwości i wahań. Jakie zachowanie uznać za skandaliczne – czy już głaskanie po częściach erogennych, czy dopiero wyraźnie seksualną satysfakcję? Jeszcze ważniejsze jest – po pierwsze – co zrobić, gdy ksiądz się wyprze (to niemal pewne); do kogo – po drugie – udać się z doniesieniem, kiedy policja nie rwie się do sporów z księdzem, a opieka społeczna niemal nie istnieje; i – po trzecie – co odpowiedzieć na opinie innych ludzi?
Jeżeli nawet nie przejmujemy się w duchu zdaniem sąsiadów, w rzeczywistości musimy je uwzględnić, bo oni mają i będą mieli do czynienia z dzieckiem (i z nami) przez następne wiele lat. Dlatego na wsi z jednej strony wszyscy lubią plotkować, a drugiej – nikt nie ujawnia szczegółów ze swojego życia. Kiedy czytamy czy słyszymy o skandalach, które zdarzają się na wsi lub w małym mieście i nie rozumiemy, że sąsiedzi nic nie wiedzieli, to przypomnijmy sobie o zasadzie wiejskiej „omerty”. Paradoksalnie, życie w wymuszonej wspólnocie powoduje zachowania ostrożne i wzmacnia niechęć do jawności.
Ponadto osoba podejrzana jest na zawsze stygmatyzowana. Dziecko, które było molestowane, zawsze będzie traktowane na zasadzie: nie ma dymu bez ognia. A molestowane przez księdza tym bardziej. Na wsi i na głębokiej prowincji w Polsce jest dokładnie tak samo jak na głębokiej prowincji, jaką znamy z amerykańskich powieści i filmów. To są żelazne prawa zamkniętych wspólnot.
W takiej sytuacji ksiądz czuje się bezkarny i – jak widać z doświadczenia – bardzo wiele musi uczynić w zakresie pogwałcenia moralności seksualnej, żeby mu biskup choć zwrócił uwagę. Kościół nadwyręża zasadę domniemania niewinności, a ponadto wszystko w Kościele jest podszyte seksem. Zakazy i ich nieprzestrzeganie. Kościół nie rozumie seksu i po prostu nie odróżnia zachowań nagannych od skandalicznych i poniżających drugiego człowieka. Zaś w środowisku wiejskim autorytet proboszcza wprawdzie szybko maleje, ale obawa przed podejrzeniem ze strony lokalnej społeczności – wcale nie. Bo Kościół wykorzystuje wieś pod wszystkimi względami, seksualnymi także.
* Marcin Król, profesor filozofii. Wykładowca Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW. Ostatnio opublikował książki: „Czego nas uczy Leszek Kołakowski” (2010) i „Europa w obliczu końca” (2012).
***
Kościół, pedofilia i media. Czego nauczyła nas sprawa z Dominikany?
Kolejne dni przynoszą nowe wiadomości na temat śledztw wobec nuncjusza apostolskiego na Dominikanie arcybiskupa Józefa Wesołowskiego i o. Wojciecha Gila ze zgromadzenia michalitów, do niedawna proboszcza parafii w Juncalito, podejrzanych o seksualne wykorzystywanie dzieci. Ale czy to sprawia, że mamy jaśniejszy pogląd te sprawy?
Z początku wszystko wydawało się jednoznaczne. Sprawa nuncjusza Wesołowskiego zaczyna się od dziennikarskiego śledztwa. Informacje o nim docierają do kardynała Lópeza Rodrigueza, arcybiskupa Santo Domingo. W lipcu kardynał leci na trzy dni do Watykanu. Pod koniec sierpnia nuncjusz Wesołowski zostaje w trybie pilnym ściągnięty do Rzymu. Materiały zebrane przez dziennikarzy skłaniają również prokuraturę do zajęcia się sprawą. O podejrzeniach zaczyna być głośno w Polsce. Scenariusz polski przebiega podobnie jak dominikański: najpierw o sprawie informują media, pojawiają się pierwsze reakcje ze strony władz kościelnych, po jakimś czasie działania podejmuje prokuratura.
Sprawa o. Wojciecha Gila rozwija się inaczej. Historia ta różni się też od znanych nam przypadków polskich. Zarzuty pod adresem ks. Gila padają w maju 2013 r., w czasie gdy ojciec przebywa w Polsce. Jeden z ministrantów, 16-letni Carlo, podejmuje próby samobójcze. O zdarzeniach opowiada swojej kuzynce. Ta informuje matkę chłopca. Wkrótce potem historię poznaje lokalna społeczność, która o swych podejrzeniach powiadamia prokuraturę. Pod koniec maja sąd wydaje zgodę na rewizję w domu księdza. Po zeznaniach pierwszego chłopca, jeszcze w tym samym miesiącu o molestowaniu opowiada kolejny. Miesiąc później zeznaje trzeci chłopiec. Wszyscy są ministrantami.
Po tym, jak w czerwcu 2013 r. Konferencja Episkopatu Polski przyjęła załączniki do wytycznych z marca 2012 r. odnośnie postępowania w przypadkach pedofilii, dla polskiego Kościoła sprawa dominikańska staje się testem nowych rozwiązań. Działając zgodnie z wytycznymi, przełożony ks. Wojciecha Gila podejmuje decyzję o zawieszeniu go w czynnościach kapłańskich, wzywa go do powrotu na Dominikanę i podjęcia współpracy z prokuraturą. Do władz kościelnych na Dominikanie wysyła zaś prośbę „o pilne zbadanie, jaka pomoc psychologiczna, terapeutyczna, edukacyjna i duszpasterska powinna zostać udzielona osobom dotkniętym czynami, o które podejrzewany jest ks. Gil”. Również episkopat podejmuje dobrą decyzję, zwołując 27 września konferencję prasową poświęconą tematyce pedofilii, w której udział wzięli zarówno bp Wojciech Polak, sekretarz generalny KEP, który działaniom episkopatu nadaje dynamikę, oraz jezuita o. Adam Żak, powołany przez KEP na stanowisko koordynatora ds. ochrony dzieci i młodzieży.
Mimo iż konferencja odbywa się w cieniu wyemitowanego dzień wcześniej przez TVN materiału poświęconego sprawie ks. Grzegorza K., a zaproszony w ostatniej chwili kanclerz kurii warszawsko-praskiej, ks. Wojciech Lipka, jedynie potęguje zastrzeżenia co do słuszności decyzji arcybiskupa Henryka Hosera, merytoryczny ton wypowiedzi bpa Wojciecha Polaka i o. Adama Żaka zaciera złe wrażenie wywołane wypowiedziami ks. kanclerza. Tezy o odpowiedzialności Kościoła za działania kapłanów są także dobrym komentarzem do słów prymasa Polski, arcybiskupa Józefa Kowalczyka. To zapewne sprawia, że po konferencji nawet „Gazeta Wyborcza”, zwykle krytycznie oceniająca działania episkopatu, publikuje przychylną notkę.
Mimo dobrych działań podejmowanych przez instytucjonalny Kościół w Polsce i Stolicę Apostolską, szok związany z ujawnionymi przypadkami podejrzeń o czyny pedofilskie jest trudny do usunięcia. Dla części społeczeństwa to niestety kolejne zdarzenie podważające zaufanie do Kościoła. Skoro tak poważne oskarżenie padło pod adresem wysokiego rangą urzędnika kościelnego, mogą się rodzić wątpliwości: być może Kościół ma nie tylko problem z selekcją kandydatów do kapłaństwa (o czym mówią przyjęte przez KEP załączniki do wytycznych), lecz także z rozpoznaniem właściwych kandydatów na biskupów oraz trafnym obsadzaniem wysokich stanowisk kościelnych? W jaki sposób odróżnić dobrych kapłanów, działających z powołania, od tych, którzy są wilkami w owczej skórze? Pytania te nabierają mocy po publikacjach „Newsweeka”.
W zeszłym tygodniu ukazał się spory materiał Wojciecha Cieśli pt. „Ważniejszy niż Bóg” poświęcony – jak informuje nagłówek – aferze pedofilskiej na Dominikanie. Wbrew tabloidowemu tytułowi, materiał jest dobrze udokumentowany: autor pojechał na Dominikanę, aby porozmawiać z osobami, które o sprawach wiedzą najwięcej: rodzinami ofiar, prokuraturą, dziennikarzami.
W najnowszym wydaniu znaleźć można kolejny tekst Wojciecha Cieśli pt. „Wersja księdza Wojciecha”. Czym różnią się te dwa materiały? W pierwszym poznajemy historię z punktu widzenia ofiar i prokuratury. W drugiej – tę samą, choć nie taką samą historię opowiada ksiądz Gil, a ściśle rzecz biorąc, przyjaciele, którzy wypowiadają się w jego imieniu i w jego obronie.
Opowieść znajomych i przyjaciół ks. Gila można oczywiście skwitować następująco: „To oczywiste, że ludziom, którzy znają go od lat, trudno uwierzyć w jego winę”. Podobnie reakcje pojawiały się już nieraz w przypadkach znanych z polskiego podwórka. Tym razem zwraca jednak uwagę to, że znaki zapytania stawiają, nie jak zazwyczaj media katolickie, ale świecki „Newsweek”, którego nie można podejrzewać o sprzyjanie Kościołowi.
W takich sprawach dobro dziecka jest najważniejsze bez względu na okoliczności – ważniejsze jest więc od dobrego imienia Kościoła czy szoku rodziców. Prawda obroni się sama, co najwyżej nadwyrężając nieco imię osoby niesłusznie oskarżonej o nadużycia seksualne. Należy trzymać się tego założenia, jednak sprawa ks. Gila skłania do refleksji nad standardami postępowania w przypadkach, w których uczciwość i niezależność procesu, możliwość dochodzenia przez oskarżonego prawdy albo też jego życie, są zagrożone. Czy takie zagrożenia występują i w tym przypadku?
Przypuszczam, że wielu z nas, śledzących przebieg tych spraw, już dawno wydało własny wyrok, domagając się jedynie jak najszybszego procesu, osądzenia sprawców i zadośćuczynienia ofiarom. Czy w tych historiach jest jeszcze miejsce na znaki zapytania?
* Dominika Kozłowska, doktor filozofii, redaktor naczelna miesięcznika „Znak”.
***
Ostatnia szansa
Potępić należy tych, dla których Kościół to instytucja korporacyjna, za wszelką cenę broniąca się przed atakami z zewnątrz i chroniąca swoich pracowników. Kościołem są też ofiary księży. Księży, którzy Kościół hańbią. Papież Franciszek, nie odstępując ani na chwilę od tego, co jest depozytem wiary Kościoła w sprawach doczesnych, pokazuje nam drogę.
Pisanie tego tekstu nie przychodzi mi łatwo z jednego, zasadniczego powodu. Poważne teksty o niezwykle poważnych tematach należy pisać z nutą obiektywizmu i z nadzieją na przyszłość. Wydarzenia ostatnich dni nie pozwalają mi na całkowite zastosowanie się do pierwszego kryterium i odbierają podstawy do wiary w drugie. Debata, która przetacza się przez Polskę przez ostatnich kilka tygodni, nie musiała się zdarzyć – można było się przed nią zabezpieczyć, analizowane problemy rozwiązując wcześniej. Tak się jednak nie stało, co dowodzi jedynie tego, że nikt niczego się nie uczy.
Po pierwsze – problem Kościoła
Niektórzy powiedzą być może, że atakuję Kościół. To nieprawda. Zależy mi tylko na tym, by Kościół – za którym na tych ziemiach stoi tysiącletnia tradycja i w którym przyjąłem sakramenty – trwał nadal, cieszył się autorytetem i przekazywał ponadczasowe wartości prymasa Wyszyńskiego, bł. ks. Jerzego Popiełuszki i wielu innych nauczycieli walki z totalitaryzmem. Nie zrobi tego jednak Kościół podatny na ataki, bo słaby najsłabszą i najtrudniejszą z cech ludzkich – seksualnością.
Czasy się zmieniają, do seminariów przychodzą kolejne, nowe pokolenia księży. Wielu z nich to młodzi i niedoświadczeni mężczyźni. Ich wiedza na temat własnej seksualności i życia intymnego kształtuje się w zamkniętym środowisku seminarium, w ciemności i ukryciu. W połączeniu z władzą, jaką w katolickim społeczeństwie daje pozycja kapłana, jest to mieszanka piorunująca. Nie jesteśmy wszak aniołami i nie są nimi też księża.
Był czas, by coś zmienić. Czyż nie ma katolickich psychologów? Czy teologia i homiletyka to jedyne przedmioty godne uwagi w programie seminaryjnego nauczania? Czy może być autorytetem moralnym ksiądz, który nie jest przygotowany do radzenia sobie ze swoim wnętrzem? Czy o przestępstwach pedofilskich dowiedzieliśmy się dopiero teraz? Czyż media nie nagłaśniają tego, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych, Irlandii, Austrii, Niemczech już od kilkunastu lat? Skandale zdarzały się także w Polsce, lecz nie radzili sobie z nimi nawet rządcy tak światłych archidiecezji jak lubelska czy przemyska. Zbyt wiele było przykładów wybaczenia, odpuszczenia, zamiatania pod dywan, udawania, że nic się nie dzieje.
Drodzy fałszywi obrońcy Kościoła! Za często stawiacie się w roli obrońców oblężonej twierdzy. Mówicie – Kościół jest atakowany, musimy się bronić. To kłamstwa! Czyż nie zdajecie sobie sprawy z tego, że stajecie po stronie zła? Przecież Kościół to społeczność, a nie organizacja. Kościołem są ofiary tych, którzy złamali przysięgi składane podczas święceń. W interesie Kościoła leży oczyszczenie go z tych, którzy go niszczą. Każdy ksiądz, który dopuszcza się takich przestępstw, jest zbrodniarzem i przeciwnikiem wiary katolickiej. Powiecie może – to chrześcijanin i należy mu wybaczać. Odpowiem – wybaczyć można każdemu, kto szczerze żałuje za grzechy, poprawi się i zadośćuczyni swojej ofierze. A przecież w wielu wypadkach i tego zabrakło! Było tylko uporczywe trwanie w złym uczynku.
Ofiara zła jest ofiarą i koniec. Potępić należy tych, dla których Kościół to instytucja korporacyjna, za wszelką cenę broniąca się przed atakami z zewnątrz i chroniąca swoich pracowników. Kościołem są też ofiary księży. Księży, którzy Kościół hańbią. Papież Franciszek, nie odstępując ani na chwilę od tego, co jest depozytem wiary Kościoła w sprawach doczesnych, pokazuje nam drogę. Zdecydowana interwencja w sprawie arcybiskupa Wesołowskiego mówi, jak należy postępować.
Po drugie – nie tylko Kościół
Pedofilia to jedna z najgorszych zbrodni, jakie zna ludzkość – między innymi dlatego, że tak trudno sobie z nią radzić, podobnie jak z innymi przestępstwami związanymi z ludzką seksualnością.
Jako pracownik naukowy katolickiej uczelni przywykłem do zarzutów o zbyt przychylne nastawienie do Kościoła. Nie jest jednak żadnym usprawiedliwianiem zła uczciwe przypomnienie, że Kościół i księża nie są demoniczną zgrają zajmującą się wyłącznie krzywdzeniem dzieci. Współczesne badania nie stawiają księży na pierwszym miejscu zawodów odpowiedzialnych za takie zachowania. Pedofilów możemy znaleźć wszędzie – wśród prawicowych i lewicowych polityków, w gildiach artystów, w porządnych rodzinach, w szkole i na uniwersytecie.
Z roku na rok mówi się o tym coraz więcej. Pedofilia, ale nie tylko ona – także gwałt – muszą stać się przedmiotem ogólnospołecznego potępienia. Ciągle zbyt wiele jest miejsc, gdzie stygmatyzuje się ofiary, a nie katów. Dojrzałe społeczeństwa Zachodu wciąż czeka rachunek sumienia – zbyt wielu z nas przymyka oczy, zbyt wielu z nas postępuje podobnie, korzystając z domów publicznych na Dalekim Wschodzie lub ignorując seksualizację dzieci, jakiej na naszych oczach dokonuje kultura masowa.
Ostatnia szansa
Kościół instytucjonalny nie stroni od nauki i prób przekazania zasad moralnych społeczeństwu. Aby jednak swoją pozycję nauczyciela zachować, musi dokonać radykalnego oczyszczenia z ludzi, którzy sprzeciwiają się jego zasadom. Tylko tak podtrzyma swój autorytet. Oczyszczenia społeczeństwa ze zła musimy dokonywać jednak także i my – nie tylko przy okazji kolejnych tragedii, ale na co dzień, zawsze. Im szybciej, tym lepiej.
* Łukasz Jasina, członek redakcji „Kultury Liberalnej”, pracownik naukowy KUL, historyk i publicysta.
***
Gdy sacrum dotyka profanum
Czy wystarczy posypać publicznie głowę popiołem i powiedzieć „przepraszam”, by zmyć z siebie winę za krzywdy wyrządzone najmłodszym wiernym? Nie wydaje mi się.
Reportaż z Dominikany pt. „Smutek tropików”, który przeczytałam w „Gazecie Wyborczej”, należy do tych z gatunku mocnych. Autor podszedł do tematu poważnie, przedstawił wszystkie zainteresowane strony. Ale nie pozostawia cienia nadziei, że oskarżenia wobec obu polskich duchownych pracujących na Dominikanie to – jak twierdzą niektórzy – wynik pomówień i zemsty mafii. Mamy dwóch winnych, którzy doskonale odnaleźli się w społeczeństwie funkcjonującym w kulturze machismo, gdzie wykorzystywanie seksualne dzieci i ich prostytucja są częścią pięknego krajobrazu.
O sprawie piszą zagraniczne media, interesuje się nią Interpol, nie da się jej ukryć, zbagatelizować czy szybko o niej zapomnieć. Tym bardziej, że jest jedną z kilku, o których ostatnio mówi się w kontekście pedofilii w polskim Kościele katolickim. I dlatego cała ta sprawa jest niepokojąca. Niepokoi zwłaszcza, gdy czytamy, że księdza Grzegorza K., który w marcu tego roku został za czyny pedofilskie skazany, usunięto ze stanowiska proboszcza dopiero we wrześniu. Reakcja niektórych duchownych na pytania mediów, dlaczego Kościół tak późno zareagował na sprawę, też pozostawia wiele do życzenia. Bo to nie jest już wewnętrzna sprawa Kościoła. To jest sprawa ogólnospołeczna.
Tym bardziej irytujące są głosy niektórych prawicowych publicystów i polityków przekonujących, że nagłaśnianie takich problemów ma na celu zniszczenie Kościoła. Publicysta Tomasz Terlikowski zabłysnął ostatnio stwierdzeniem, że „w walce z pedofilią w Kościele chodzi o to, żeby wyciągnąć kasę”. W ten sposób skomentował misję fundacji „Nie lękajcie się”, która zrzesza ofiary kościelnej pedofilii. To oburzające, że reakcją na kolejne doniesienia o seksualnych przestępstwach księży katolickich jest oskarżenie ofiar o chęć zniszczenia Kościoła i wyłudzenia pieniędzy. Łatwo pisze się i wygłasza oskarżenia, gdy nie stoi się na pozycji ofiary seksualnej agresji, bo nie można nazwać inaczej naruszania cudzej cielesności w celach seksualnych. I jeśli osoba cywilna zostałaby skazana wyrokiem sądu za pedofilię, to musiałaby nie tylko wypłacić zadośćuczynienie finansowe, ale przede wszystkim trafiłaby do więzienia, z którego szybko by nie wyszła. Dlaczego księża nie idą do więzienia? Dlaczego nie mają wypłacać odszkodowań? Nie są to osoby święte, nie przysługuje im status wybrańców Boga. To oni sami się wybrali na bożych przedstawicieli.
Trzeba skończyć z myśleniem, że człowiek w sutannie stoi ponad prawem. Że więcej mu wolno, a jego słowa i czyny są uświęcone łaską bożą. Nie są. Ksiądz tak samo zanurzony jest w sferze profanum, jak każdy z nas. I nie trzymana w ręku Biblia buduje jego autorytet, ale czyny. I za te czyny powinien być sądzony tak samo, jak osoba świecka. Zgadzam się z biskupem Pieronkiem, że pedofilia istnieje we wszystkich grupach zawodowych i nie ma powodu, by przez pojedyncze przypadki skazywać na potępienie całą instytucję. Rzecz jednak w tym, że kościelna grupa zawodowa jest najsilniejszą grupą w Polsce, ma wpływ nie tylko na społeczeństwo, ale także na politykę, decyduje o naszym życiu, obyczajowości i prawie. Ma wpływ na nasze ciała i umysły. I oczekuje od nas nie tylko posłuszeństwa, ale też pełnego zaufania, mówiąc: daj rękę, ja cię poprowadzę. Dlatego w sytuacji, gdy ewidentnie Kościół nadużywa tego zaufania, władzy i autorytetu, prowadząc nawet nie nas, ale nasze dzieci, w ciemne uliczki albo na tylne siedzenie swojego samochodu, nie powinien być zaskoczony naszym sprzeciwem. Dopóki Kościół nie zacznie traktować księży-pedofili jak przestępców, którzy zawiedli zaufanie i ludzi i Kościoła, dopóki nie zacznie ich surowo karać, nie odzyska kapitału zaufania i poparcia, który przez wieki budował zarówno na mocnych fundamentach wiary, jak i na przemilczaniu swoich grzechów.
Jak długo Kościół będzie pielęgnował swój ambiwalentny stosunek do pedofilii w Kościele, tak długo będzie tracił swój autorytet. I żaden głos prawicowego polityka czy publicysty go nie uratuje, bo nikt nie chce, by jego dzieci stały się skrzywdzonymi przez pasterza owieczkami.
* Katarzyna Kazimierowska, redaktorka portalu Zwierciadlo.pl i rp.pl; współpracuje z kwartalnikiem „Cwiszn”; absolwentka podyplomowych Gender Studies. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
***
Pęknięty świat katolika
Utrata zaufania oznacza, że prestiż Kościoła w coraz większym stopniu opierać się musi na innych fundamentach. W przypadku Kościoła polskiego tym fundamentem jest… strach. To właśnie utratą autorytetu tłumaczyć należy rosnącą łatwość, z którą z zasady łagodna instytucja, tak łatwo wydaje dziś wyroki skazujące na ludzi nieakceptujących jej zaleceń. Gdy traci się grunt pod jedną z nóg, tym silniej dociska się drugą.
Kryzys wywołany oskarżeniami o pedofilię po raz kolejny ujawnia podziały w polskim Kościele. Część hierarchów dostrzega konieczność „głębokiej refleksji”, przeprasza ofiary, mówi o potrzebie zadośćuczynienia. Inni odmawiają komentarza lub uchylają się od odpowiedzi, uznając tego rodzaju sprawy za wewnętrzne problemy Kościoła. Nie pierwszy raz instytucja będąca przez całe dekady Polski Ludowej jedną z niewielu przestrzeni swobodnego dialogu pokazuje, że traci zdolność komunikacji z otoczeniem.
To poważny problem nawet dla tak doświadczonej organizacji jak Kościół katolicki. Zasłaniający się tysiącem lat historii, w czasie których stawiano czoła wielu poważnym wyzwaniom, polski Kościół usprawiedliwia niechęć do dostrzeżenia zmian, jakich dziś – znacznie szybciej niż przed wiekami – dokonuje w naszym życiu permanentna rewolucja technologiczna. Polscy hierarchowie najwyraźniej wciąż wierzą, że dla większości wiernych ich kazania i dekrety pozostają głównym, jeśli nie jedynym, źródłem informacji. To mit.
W epoce szybkiego rozwoju nowych mediów, łatwego przekazu treści, wszędobylskich kamer i urządzeń nagrywających wszystkie wypowiedzi w tak dramatycznych sprawach jak podejrzenia księży o pedofilię, wszystko jest natychmiast poddawane analizie, a wszelkie niejasności natychmiast wychwytywane. Polski katolik coraz częściej dostrzega niespójność wysyłanych przez Kościół komunikatów, a z ich pogodzeniem radzić musi sobie sam.
Co ma myśleć wierny, którego na co dzień przekonuje się o boskim powołaniu kapłanów będących wszak namiestnikami Boga na ziemi, a jednocześnie – w czasie takich kryzysów jak obecny – tłumaczy mu się, że są oni tylko ludźmi, podatnymi na pokusy i błędy? Co ma myśleć, kiedy od rzecznika zgromadzenia michalitów słyszy, że ten nie wie, gdzie przebywa oskarżany o pedofilię zakonnik, by chwilę później z kilku źródeł otrzymać informację, że poszukiwanego przez Interpol księdza widziano ledwie miesiąc temu w rodzinnej parafii i że być może przebywa tam do tej pory? Jak ten sam człowiek ma uwierzyć w słowa biskupa Pieronka zapewniającego, że jest mu przykro z powodu zaistniałej sytuacji, ale jednocześnie dobitnie stwierdzającego, że na ewentualną pomoc materialną ofiary księży liczyć nie mogą. I to wyłącznie dlatego, że polskie prawo takiej pomocy wyraźnie nie nakazuje. „W Stanach Zjednoczonych owszem, dlatego, że tam mają taki system – mówił bp Pieronek. – System finansowy jest taki, że obciąża diecezje (…). Myśmy na takie błędne koło nie poszli”. Czy pomoc ofiarom powinna być uzależniona wyłącznie od nakazów prawa, czy także od poczucia odpowiedzialności za popełnione przestępstwa?
Jak katolik ma zaakceptować oświadczenie Prymasa Polski, zgodnie z którym polski Kościół nie będzie odpowiadał za krzywdy wyrządzone przez jego ludzi, gdy od hierarchów nie raz się słyszy, że krytyka tego lub innego księdza w innych sprawach jest atakiem na cały Kościół? Wreszcie, jak ma się zachować wierny, kiedy na ekranie telewizora widzi, jak ksiądz należący do kurii, której problem pedofilii dotyczy, pytany o takie przypadki odpowiada dziennikarzowi lekkim tonem „przystojny pan jest, ale [my] nic nie mówimy”.
Ten informacyjny bałagan podważa zaufanie do instytucji, która jeszcze niedawno wydawała się monolitem. Utrata zaufania oznacza z kolei, że prestiż Kościoła w coraz większym stopniu opierać się musi na innych fundamentach. W przypadku Kościoła polskiego tym fundamentem jest… strach: strach przed samotnością w obliczu śmierci, przed potępieniem (zarówno tym wiecznym, jak i całkiem doczesnym, wygłaszanym z ambony); strach przed sprzeniewierzeniem się tradycji, przed zagubieniem ważnej części własnej tożsamości. To właśnie utratą autorytetu tłumaczyć należy rosnącą łatwość, z którą z zasady łagodna instytucja tak łatwo wydaje dziś wyroki skazujące na ludzi nieakceptujących jej zaleceń. Gdy traci się grunt pod jedną z nóg, tym silniej dociska się drugą.
Na gorzką ironię zakrawa fakt, że dzieje się to w czasie pontyfikatu papieża, który chce prowadzić Kościół w dokładnie przeciwną stronę. Zamiast bezwzględnego przywiązania do tradycyjnej interpretacji doktryny nawołuje do zrozumienia zmieniającego się świata; zamiast ferowania potępiających sądów proponuje dialog; zamiast podtrzymywania mitów o nieomylności kleru przyznaje się do błędów; zamiast odcinania się od wiernych dąży do ich akceptacji takimi, jakimi są, by samemu być przez nich akceptowanym. Oto kolejna sprzeczność, z którą zmierzyć się muszą polscy katolicy – na czele Kościoła stoi kapłan, który, gdyby przyszło mu pełnić posługę w Polsce, już dawno zostałby ukarany zakazem wypowiedzi.
Taka sytuacja jest na dłuższą metę nie do utrzymania. Polski Kościół przez lata był instytucją walczącą o demokratyzację społeczeństwa. Czas najwyższy, by teraz to społeczeństwo pomogło zdemokratyzować Kościół.
* Łukasz Pawłowski, sekretarz redakcji i felietonista „Kultury Liberalnej”, doktorant w Instytucie Socjologii UW.
***
„Kultura Liberalna” nr 247 (39/2013) z 1 października 2013 r.
*Powyższy tekst został zmieniony w stosunku do jego wcześniejszej wersji. We wstępie redakcyjnym diecezję koszalińsko-kołobrzeską błędnie określono pierwotnie jako „diecezję koszalińską”.