Coraz głośniej mówi się również o uporządkowaniu sytuacji rozjeżdżających spacerowiczów i zapychających wąskie uliczki meleksów, a słychać i szepty o swego rodzaju (domowej na razie) wojnie z wyludnianiem Dzielnicy I, której niektóre ulice określane są przez krakowian mianem „BBB” (czyli bar, bank, burdel). W tle sztab antyprzemocowy debatuje nad bezpieczeństwem niebezpiecznego ostatnio miasta, gdzie ludzie giną nawet na Starówce, a przez nikogo nie niepokojona młodzież popija trunki wyskokowe na placach zabaw, trzepakach i w piaskownicach. Jednak straż miejska zamiast się za nią wziąć, ściga staruszki dorabiające sprzedażą bukiecików kwiatów na uliczce przylegającej do Starego Kleparza.

Oprócz owej pozaszywanej często na osiedlach młodzieży Kraków, jak każde miasto, ma i swoich bezdomnych. Ich historie, jak zapewne wszędzie, przeróżne, począwszy od osobistych tragedii, przez bezdomność zawinioną, aż po świadomy wybór. Swego czasu pełno ich było na zaniedbanym dworcu, a później w Galerii Krakowskiej – koszmarkowatym tworze witającym podróżnych. Jednak najgorzej w tym względzie jest od lat na Plantach Dietlowskich, gdzie na odcinku pomiędzy Starowiślną a Krakowską trudno znaleźć ławkę, której nie okupywaliby jej letni mieszkańcy. Czasem śpią z dobytkiem ukrytym pod ławką, czasem piją, zaczepiają przechodniów. A Kraków wciąż o tym milczy. Gdyby jednak szukał rozwiązań raczej nie poszłyby one w stronę, wskazaną właśnie przez premiera naszych węgierskich bratanków.

Problem bezdomności z różnym powodzeniem próbowano rozwiązać chyba wszędzie. Faktem jest również, że niejednokrotnie stawał się on narzędziem w walce wyborczej, głównie na poziomie lokalnym. Jak jednak postanowił pokazać Europie węgierski Fidesz, pozbycie się bezdomnych, stanowiących problem węgierskich miast, może stać się kolejnym środkiem do walki o zachowanie władzy. Bo skoro bezdomni miasta szpecą, skoro czynią je (czy to w odczuciu mieszkańców, czy to turystów) mniej bezpiecznymi i komfortowymi, to dobry Orbán wychodzi ich oczekiwaniom naprzeciw. I tak – dzięki fideszowej większości, a mimo protestów zebranej pod parlamentem nieformalnej grupy działającej pod hasłem „Miasto należy do wszystkich” – Węgrzy mają nową ustawę, której celem jest usunięcie bezdomnych z przestrzeni publicznej. Na nic zdały się protesty, wskazania na to, że restrykcje nie rozwiązują problemu, czy próba przekonania, że sama bieda nie jest przestępstwem. Ustawa stała się faktem. A dotyczy ona niemałej grupy, gdyż wedle szacunków na Węgrzech jest około 35 tysięcy bezdomnych, z czego około 10 tysięcy w samej tylko stolicy.

I tak bezdomnych można już karać za koczowanie w miejscach publicznych, niezależnie od tego, czy przebywają w nich w dzień czy w nocy. W praktyce ma to oznaczać możliwość skazania ich na prace publiczne, grzywnę, a nawet więzienie. Mają się wynieść do przytułków, których jest zbyt mało. Na dodatek – jak twierdzą sami zainteresowani i wspierające ich organizacje – te ostatnie są przepełnione, brudne, nie zapewniają nawet minimum prywatności, przez co nie mogą stanowić miejsca do życia. Ulica, ogródki działkowe czy zbudowane samemu schronienie bywają lepszymi wyborami. Tymczasem ustawa jest nieubłagana i może oznaczać również swego rodzaju odczłowieczenie, zasadzające się na odebraniu (było, nie było) obywatelom, pędzonym przez stróżów prawa z jednej dzielnicy do drugiej, poczucia bezpieczeństwa, godności, a także dostępnej im wolności do wyboru sposobu życia i miejsca zamieszkania (bądź niezamieszkania).

Fidesz nieszczególnie przejmuje się jednak prawami obywatelskimi, poniekąd zapominając, że podobne rozwiązania próbował wprowadzić już dwa lata temu. Wówczas okoniem stanął Trybunał Konstytucyjny, a także całkowity brak efektywności wydumanych w ustawie praktyk. Tym razem raczej będzie podobnie. Najpewniej odezwie się i UE. Sam Orbán będzie jednak mógł powiedzieć: „Próbowaliśmy, ale…” i znów zamydli swoim wyborcom oczy. Bo, jak się zdaje, do wiosennych wyborów na Węgrzech nie będzie liczyła się efektywność, praktyczność rozwiązań, ba, nawet ich umocowanie w prawie. Będzie liczyło się sprzątanie kraju w taki czy inny sposób, kogokolwiek nie postawiono by w roli „wroga”. Zagraniczne koncerny, złe banki, Romowie, bezdomni, prywatne media, nieżyczliwa Unia… Katalog może być długi. A przeciw wszystkim Obránowskie „dobre chęci”, którymi, jak wiemy z porzekadła, piekło jest wybrukowane.