Niespełna dwa tygodnie po premierze tego długo oczekiwanego obrazu publiczność podzieliła się co prawda co do jego oceny, ale narodowej dyskusji wciąż brak. Może Amerykańskiej Akademii Filmowej wystarczy magia dwóch nazwisk: Wałęsa i Wajda i polski film nominację otrzyma. Wydaje się to jednak mniej niż mało prawdopodobne. W końcu Akademia nie jest od tego, aby poprawiać samopoczucie ani naszym wybitnym artystom, ani nam samym. Tym bardziej, że sami – wskazaniem rzeczonej komisji – nie chcemy zwiększyć swych szans. „Chce się żyć” pokazywano na festiwalu w Montrealu, gdzie film Pieprzycy wywołał aplauz. Ponoć szef imprezy opowiadał, że przed laty miał w konkursie nagrodzoną później Oscarem „Moją lewą stopę” Jima Sheridana z wybitną rolą Daniela Day-Lewisa. I dodawał, że jego zdaniem „Chce się żyć” jest lepsze, o fenomenalnej kreacji Dawida Ogrodnika już nie wspominając.
Co do oceny samych filmów można się spierać, ale praca młodego aktora robi piorunujące wrażenie. To dzięki temu, że Ogrodnik bez reszty stopił się z rolą, nie pozostawił widzom miejsca na cień obojętności. Gra Mateusza, chłopaka z czterokończynowym porażeniem mózgowym, który nie godzi się z przypisywaniem mu statusu rośliny i zamierza temu przeczyć swoim postrzeganiem rzeczywistości. Najpierw robi to jedynie dla siebie, wewnątrz własnej świadomości. Z czasem jego krzyk staje się zdecydowanie bardziej donośny.
Napisano o „Chce się żyć”, że to opowieść słodko-gorzka, bo mówi, że w każdej sytuacji można znaleźć dla siebie jakiś pozytyw. No tak, tyle tylko, że to historia ironiczna, a na dodatek ucząca uważnego oglądania świata. Dawid Ogrodnik niejako zrasta się z chorobą swego bohatera, a mimo to w jego spojrzeniu czai się coś nadnaturalnie przenikliwego. Właśnie wbite również w nas oczy głównego bohatera zapamiętuje się z tego seansu szczególnie mocno. I całą wspaniałą rolę Doroty Kolak (matka bohatera), która zawarła w niej cichy heroizm wielu podobnych do niej kobiet. Dobrze, że polskie kino przypomniało sobie nareszcie o wielkiej aktorce z Gdańska. Po filmach Mariusza Grzegorzka („Jestem twój”) i Sławomira Fabickiego („Miłość) Kolak znowu dostała do wykonania fantastyczną partię.
Nie wiem, dlaczego Kolak i Ogrodnikowi przeszły koło nosa nagrody aktorskie gdyńskiego festiwalu. Trochę żałuję, wiedząc, że Dorota Kolak nie przywiązuje do nich większej wagi, a przed Dawidem Ogrodnikiem świat aktorski i tak stoi otworem. Podobną rolę zagrał przecież przejmująco, ale i chwilami śmiesznie we wspaniałym „Nietoperzu” Kornela Mundruczo w TR Warszawa dokładnie rok temu. TR dogorywa, spektakle pokazuje od wielkiego dzwonu.
Pomyślałem nawet, że chętnie przypomniałbym sobie to wspaniałe przedstawienie, ale zapewne przez najbliższych kilka miesięcy nie będę miał możliwości. Zobaczyłem „Nietoperza” po raz kolejny w maju na Festiwalu Sztuki Aktorskiej w Kaliszu i dzisiaj mogę powiedzieć, że doświadczam dziwnego uczucia – tęsknoty za przedstawieniem. Powracają zbudowane na motywach z operetki Straussa śpiewki, znakomite role całego zespołu, przypomina się bezczelna zuchwałość w podejściu do tematu eutanazji. Coś z tego nastroju dostrzegłem – nie tylko dlatego, że oba dzieła łączy osoba Dawida Ogrodnika – w filmie „Chce się żyć”. Pieprzyca nie zrobił arcydzieła, a Mundruczo na milimetry się do niego zbliżył. Wzruszenie jednak zafundowali nam podobne.