Jacek Kochanowski
Banał czy rewolucja?
Film „Życie Adeli”, wyreżyserowany przez Abdellatifa Kechiche’a i nagrodzony w tym roku Złotą Palmą, otoczony jest atmosferą skandalu. Bliskie i – jak głoszono – szokująco długie oraz szczegółowe do granic pornografii sceny seksu lesbijskiego stanowiły podstawowy powód, dla których mówiono wręcz o „nowej fali” w kinie LGBT. Jednym słowem: rewolucja. Z takim nastawieniem udałem się kina, zasiadłem w fotelu i… głęboko się rozczarowałem.
Przede wszystkim film trwa niemiłosiernie długo – niemal trzy godziny. Już po pierwszej z nich zacząłem ze znużeniem spoglądać na zegarek. Przede mną bowiem w ślimaczym tempie rozwijała się banalna, melodramatyczna historia nieudanej miłości dwóch kobiet. O fabule to w zasadzie wszystko. Tego rodzaju filmów wyprodukowano jeśli nie setki tysięcy, to co najmniej tysiące, a ja gdzieś po czwartej tego rodzaju historii miałem dość. Zdaniem niektórych recenzentów nalaność fabuły rekompensowana miała być przez bardzo szczegółowe studium każdego szczegółu związanego z narodzinami i ze śmiercią miłości. Dla mnie jednak zamiast harlequina standardowych rozmiarów dostaliśmy go w kilku tomach – z zapowiedziami tomów następnych.
Lesbijki w sobie – lesbijki dla siebie
Seks. Tak, to prawda: sceny seksu lesbijskiego są bardzo dosłowne, bardzo namiętne, wręcz „ostre” – i jest to zasadnicza zaleta tego obrazu. Szczęśliwie jestem gejem, zatem nikt nie może podejrzewać mnie, że ujęcia te podobały mi się z powodów czysto perwersyjnych. Nie: wreszcie publiczności – także polskiej – pokazano seks między kobietami, który jest konkretny, namiętny, gorący, chwilami nawet „agresywny”. Pozwala to zderzyć się z dwoma antylesbijskimi stereotypami. Po pierwsze ze słynnym „jak one to robią”. W naszej kulturze seks kojarzony jest przede wszystkim z penetracją: waginalną, oralną lub analną. W heteroseksualnej pornografii dwie kobiety uprawiające seks zazwyczaj coś sobie wtykają, tęsknie spoglądając w kadr w oczekiwaniu na Prawdziwego Penisa. Tymczasem Kechiche dosłownie, z bardzo bliska, wręcz z pozycji podglądacza pokazuje, że miłość lesbijska nie musi być (choć może) związana z penetracją, a mimo to – być pełna pożądania, namiętności i pasji. I owej namiętności jest więcej niż w niejednej heteroseksualnej penetracji.
Francuski myśliciel Michel Foucault, obnażając seksualność jako instytucję (u-rządzenie) wiedzy-władzy, jako maszynę wpychającą nasze pożądanie w ramy kulturowo usankcjonowanych scenariuszy, nawoływał jednocześnie do „seksualizacji ciała”. W „Życiu Adeli” dostrzec można, jaki był jego zamysł. Jakże biedni jesteśmy, ograniczając nasze erotyczne możliwości do penetracji. Przecież całe ciało jest narzędziem rozkoszy, a rozsianych jest na nim milion przestrzeni (plateaux) „przyjemności ciała”, które czekają na odkrycie, stymulację, pieszczotę. Główne bohaterki wręcz zawstydzają naszą ubogą seksualną wyobraźnię, pokazując, jak dotyk, ugryzienie, pocałunek, liźnięcie, klepnięcie i setki innych gestów mogą przyczyniać się do odkrycia doznań o niezwykłej intensywności.
Sceny damsko-damskich zbliżeń pozwalają jednocześnie odczarować samą kobiecość, nie tylko homoseksualną. Kobieta, a ściślej jej ciało, nie jest zwiewną powłoką oplecioną romantycznymi uniesieniami, sentymentalnymi wzruszeniami, a w skrajnym przypadku histerią oznaczającą radykalny „nadmiar” emocji ulokowanych w ciele i przez nie wyrażanych. Seks lesbijski ukazany przez Kechiche’a (który ponoć emocjonalnie zmasakrował aktorki, zmuszając je do owych pełnych pasji scen) nie jest czułym muskaniem ustami czoła i policzków. Jest – excusez le mot – konkretnym rżnięciem. Owo rżnięcie nie jest efektem (jak to widzimy w wielu filmowych obrazach) przekazania kobiecie męskiej energii i pożądania. Nie ma tu podziału na stronę „aktywną” i „pasywną”, „zdobywaną” i „zdobytą”, „dominującą” i „uległą”. Jest pełna równowaga zaangażowania, szaleństwa, gwałtownej rozkoszy i seksualnej pasji.
Tryumf mięsa
Nie ulega zatem wątpliwości, że głównym „bohaterem” filmu jest ciało. Bliskie plany wprowadzają widza w pozycję podglądacza, który postrzega fizyczność nie w jej kulturowym kontekście, ale w dosłownych szczegółach. To dlatego bohaterowie nie tyle jedzą, co żrą. Nie tyle piją, co chlają. Nie tyle kochają się, co rżną. Być może wyeksponowanie, wcale zresztą nie takich długich, scen seksualnych ma zwrócić naszą uwagę na to, że miłość nie jest „relacją duchową”; przynajmniej nie wyłącznie. Każdy, kto choć raz był zakochany, wie, że miłość dzieje się w ciele i poprzez ciało: każdy dotyk ukochanej osoby jest źródłem eksplozji doznań czysto fizjologicznych. Tabuizacja cielesności, obsesja ukrywania ciała, jego kulturowej regulacji, biopolitycznego zarządzania jego użytecznością doprowadziła do zakłamania tego, czym w istocie jest związek dwojga ludzi. Ludzi – nie aniołów. Ludzi ucieleśnionych, kontaktujących się ze światem zewnętrznym poprzez ciało, doświadczających tego, co jest, poprzez ciało, okazujących emocje poprzez ciało, pożądających w ciele i poprzez ciało.
Wyklęta pornografia, szczególnie ta współczesna, zawłaszczyła, zwulgaryzowała ów korporalny aspekt miłości, być może zatem Kechiche chce nam powiedzieć: czas przypomnieć sobie, że jesteśmy także ciałem, mięsem, zwierzętami. I owa korporalność także nas konstytuuje, współtworzy to, co czasem przestarzali socjologowie nazywają tożsamością. Odrzućmy przeklęte dziedzictwo Platona i wpisaną w tradycję judeochrześcijańską manichejską pogardę dla własnej materialności, bo jesteśmy ja-ucieleśnionym – tak czytam zasadnicze przesłanie „Życia Adeli”. Skrzętnie skrywając to, co cielesne, kłamiemy na temat naszego życia i nas samych, a tym samym uniemożliwiamy sobie zrozumienie samych siebie. Być może potrzebna jest nam postulowana przez Bataille’a „akefalność”, antyracjonalność i odkrywanie naszego człowieczeństwa poprzez jego „mięsność”, jego wyklętą „zwierzęcość”.
A może po prostu Kechiche chciał wywołać skandal i tym samym utrwalić swoje nazwisko w umysłach widzów? Nie wiemy tego i pewnie nigdy się nie dowiemy. Natomiast ja z pewnością wiem, że jeśli owa cielesność była głównym tematem jego filmu, to spokojnie wystarczyłaby pierwsza godzina obrazu. Potem robi się po prostu makabrycznie nudno. A szkoda.
[yt]3E-c_Er1jAo[/yt]
Film:
„Życie Adeli. Rozdział 1 i 2”, reż. Abdellatif Kechiche, Francja 2013.
* Jacek Kochanowski, socjolog, teoretyk gender/queer, kierownik Ośrodka Badań Społecznych nad Seksualnością w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW, ostatnio opublikował w PWN książkę „Socjologia seksualności. Marginesy” (2013).
„Kultura Liberalna” nr 250 (42/2013) z 22 października 2013 r