Łukasz Jasina
Ostrożniej z pochwałami…
Kiedy przystąpiłem do czytania tekstu Krzysztofa Iszkowskiego w jednym z ostatnich numerów „Kultury Liberalnej” (nr 249 (41/2013) z 15 października 2013 r.) , byłem wprawdzie przerażony tytułem, ale pełen nadziei. Optymistycznie nastawił mnie zwłaszcza początek tekstu. Podobnie jak autor (jesteśmy zresztą ludźmi tego samego pokolenia) oglądałem konferencje prasowe rzecznika rządu i (tu już mówię tylko za siebie) wolałem je od dobranocek i puszczanego dość często we wtorki amerykańskiego serialu. Myślę, że i dla mnie, i dla Krzysztofa Iszkowskiego Urban stał się ikoniczną postacią z końca lat 80. Urbana „twarz stanu wojennego” oraz Urbana wcześniejszego miałem dopiero poznać na początku lat 90. W mojej okolicy transformacja nie przyniosła pożądanych owoców, ale dość szybko wzbudziła w ludziach frustrację. Jednym z beneficjentów tejże był bez wątpienia red. Jerzy Urban, którego tygodnik „Nie” stał się jednym z częściej kupowanych i czytanych periodyków.
W ślad za ”Nie” przyszły też i inne teksty. Na początku lat 90. Urban-skandalista wydał nakładem oficyny wydawniczej BGW książkę „Ja jako były”. Był to pierwszy – i jak się kilka miesięcy temu okazało nie ostatni – wywiad rzeka z Jerzym Urbanem. Jego lektura i porównanie obydwu tomów mogłyby się Krzysztofowi Iszkowskiemu przydać. Może byłby wtedy nieco bardziej ostrożny z dokonywaniem podsumowań Jerzego Urbana i wykazywaniem dodatniości jego zawodowego i społecznego bilansu.
Choćby opisy generała Jaruzelskiego z książki Urbana i Stremeckiej oraz dziełka wydanego dwie dekady temu wykazują pewną niekoherencję. Wtedy (zresztą podobnie rzecz się miała w wydanym ówcześnie „Alfabecie Urbana”, który podobno sprzedał się lepiej niż „Alfabet Kisiela”) Urban był wobec generała zdecydowanie łaskawszy. W zdecydowanie większym stopniu próbował też bronić polityki robionej przez Jaruzelskiego i Rakowskiego. Właściwie tylko opinia o premierze Messnerze jest taka sama. Ostrzej też diagnozuje Urban sytuację i osoby pracujące w tajnych służbach. Dwadzieścia lat temu unikał ich pełnego potępienia. Teraz jest tego bliski.
Przykłady można by mnożyć: nieco inaczej wyglądały w opisie Urbana sprzed dwudziestu lat wybory czerwcowe. Gdyby przeczytać obydwie książki, trudno byłoby również wysnuć wniosek, że Urban był dłużej krytykiem reżimu niż jego apologetą. Dwadzieścia lat temu opis perypetii Urbana walczącego z absurdami czasów średniego Gomułki i pozbawianego prawa do publikowania pod własnym nazwiskiem nie przypominał tak mocno opisu męczeństwa. Wtedy Urban wyraźnie stawiał siebie w roli człowieka, który zawsze wspierał panujący w Polsce ustrój. Dopiero teraz analiza własnego życiorysu prowadzi go do innych wniosków.
Właściwie nie zmienił się też stosunek Urbana do Jana Pawła II, określany przez Iszkowskiego nader zgrabnie jako „zupełny brak wrażliwości na charyzmę Karola Wojtyły”. Jak na razie nie ma w Polsce przepisów prawnych nakazujących bałwochwalczy kult zmarłego papieża, ale dokładna lektura „Nie” z ostatnich dwudziestu lat (a jestem dość uważnym czytelnikiem tego pisma mniej więcej od 1991 r.) każe raczej zastanowić się nad moralnymi aspektami piśmiennictwa jego redaktora. Czym innym jest wszak krytyka papieża, a czym innym oscylująca w kierunku – jak mawiał Władysław Gomułka – „pornograficznych obrzydliwości” nagonka na starego i chorego człowieka, eksponująca głównie to, że ma on problemy ze ślinotokiem i wysławianiem się. No, chyba że Kościół jest aż takim złem, że podobne chwyty są dozwolone. Ale to już kwestia gustu autorów.
Jako historyk mam nieco doświadczenia w opracowywaniu relacji ustnych i mam wrażenie, iż autorowi recenzji przydałaby się umiejętność krytyki źródeł oraz większa ostrożność w uznawaniu czyjejś wypowiedzi za źródło historyczne. Jerzy Urban zapisał się w historii Polski na tyle mocno, że istnieje wszechstronny wybór potencjalnych źródeł, które można by porównać. Przede wszystkim (wiem, że przywołuję je nieco przewrotnie) są to jego własne wspomnienia – nie zawsze ze sobą zbieżne i – co tu dużo mówić – nie zawsze jednolite. O Urbanie pisał też Mieczysław Rakowski. Są wreszcie relacje ludzi nastawionych opozycyjnie – pamiętających choćby artykuły „Jana Rema”, bo pod takim właśnie pseudonimem krył się Urban, piszącego o Jerzym Popiełuszce w przededniu jego morderstwa.
Głęboko nie zgadzam się również z ostatnimi akapitami artykułu Iszkowskiego. Owszem, nic nie wymaże wielu wspaniałych tekstów Urbana ze „Szpilek” czy „Polityki”. Tak, myślę, że pozostaną po nim choćby scenariusze filmowe, o których Iszkowski nie wiedział lub nie wspomniał, ale czy bilans Urbana można uznać za bardziej pozytywny niż negatywny? Czy uprawiane przez niego przez wiele lat błyskotliwe dziennikarstwo usprawiedliwia dokonywane przez niego wybory?
W przeciwieństwie do Iszkowskiego zdecydowanie negatywnie oceniam także „Nie” i jego rolę w niepodległej Polsce. Pewna liczba wykrytych pedofilskich i korupcyjnych skandali nie zrównoważy morza kłamstw i czystej propagandy, jakie się z tego tygodnika wylewało. Z całym szacunkiem, ale nie można również uznać „Nie” za kontynuatora procesów modernizacyjnych „Polityki”. Z uporem maniaka powrócę do kwestii kościelnych – walka z Kościołem nie jest tożsama z pragnieniem zmodernizowania państwa.
* Łukasz Jasina, doktor filmoznawstwa, historyk i publicysta, redaktor „Kultury Liberalnej”, pracownik Katedry Realizacji Filmowej i Telewizyjnej KUL..
„Kultura Liberalna” nr 251 (43/2013) z 29 października 2013 r.