Ameryka odkąd stała się imperium światowym po II wojnie ma ambiwalentny stosunek do swojej roli międzynarodowej. W coraz bardziej spluralizowanym świecie współzależności jej misja bycia liberalnym hegemonem zapewniającym pokój, dostatek i bezpieczeństwo jest coraz trudniejsza do wykonania. Amerykanizacja świata przyniosła skutki odwrotne od zamierzonych. Niektóre kraje wracają do swoich kulturowych korzeni, nie przyłączając się do triumfalizmu Zachodu. Amerykańska ekonomia neoliberalizmu jest w wielu miejscach odrzucana, a konsumpcjonistyczny styl życia kwestionowany. Przekłada się to również na postrzeganie roli USA w stosunkach międzynarodowych.

Przypomnienie tych faktów jest istotne dla zrozumienia strategii polityki międzynarodowej przyjętej przez Baracka Obamę i częściowo wyłożonej w oficjalnym dokumencie zatytułowanym National Military Strategy opublikowanym jeszcze w 2011 roku. Strategia zakłada wycofanie się z samotnej walki z terroryzmem i stworzenie szerokiej koalicji państw. Zabicie bin Ladena nie rozwiązało, co oczywiste, problemu grup terrorystycznych. Wojna z terroryzmem zaś to ogromne koszty ekonomiczne, społeczne i polityczne, które coraz bardziej obciążają rząd w Waszyngtonie. USA stawia więc obecnie bardziej na współpracę gospodarczą w ramach G-8 i G-20 niż na potęgę militarną. I dobrze, bowiem Chiny już od pewnego czasu są drugą gospodarką świata. Jeśli USA chce zachować pozycję lidera, musi wymyślić sposób na zapewnienie sobie przewagi nad Chinami, ale również nad innymi wschodzącymi gospodarczo potęgami, takimi jak Brazylia, Rosja, Indie i Chiny właśnie – czyli słynny BRICS. Dodatkowo mówi się w nim o przeciwdziałaniu rozprzestrzenianiu się broni masowego rażenia, czyli o zatrzymaniu irańskiego programu jądrowego oraz wzmocnieniu NATO.

Strategia ta dobrze wyjaśnia zmniejszoną aktywność tak w Europie, jak i na Bliskim Wschodzie. W zasadzie sankcjonuje ona wycofanie się USA z rejonów wcześniej ważnych z geopolitycznego punktu widzenia i otwiera poszukiwania nowej roli międzynarodowej. Niedawne słowa wypowiedziane przez Obamę, kiedy to ustosunkowując się do roli, jaką USA zajmie w konflikcie w Syrii, powiedział, że „Ameryka nie jest policjantem świata”, potwierdzają jedynie faktyczną realizację tego zwrotu. Wydaje się też dość oczywiste, że jest on podyktowany z jednej strony uświadomieniem sobie przez Waszyngton nieskuteczności i kosztowności unilateralnej polityki zagranicznej, a z drugiej – ekonomicznym i politycznym kryzysem wewnętrznym.

Dawne założenia amerykańskiej polityki zagranicznej doprowadziły do nieudanych i pochopnych interwencji w Iraku i Afganistanie. Po z góry dziesięciu latach tak zwanej naprawy tych krajów nie ma tam wciąż ani demokracji, ani stabilizacji. Plany okazały się zbyt ambitne i niedopasowane do tamtejszych warunków, a koszty ekonomiczne i geopolityczne przewyższają jak na razie zyski. Stany Zjednoczone nie mają dziś chęci i siły, by zaangażować się w konflikt w Syrii, co poważnie wzmacnia pozycję Rosji w tym regionie. Rosji, która coraz śmielej poczyna sobie międzynarodowo. Ochrona Snowdena przed wymiarem sprawiedliwości w USA to nie tylko prestiżowy policzek dla Obamy, to też świadectwo coraz mniejszej skuteczności polityki międzynarodowej Stanów.

Jeśli chodzi o politykę krajową, to – mimo że kraj powoli wychodzi z kryzysu ekonomicznego – wciąż pozostają nierozwiązane problemy bankrutujących miast takich jak Detroit, wysokiego bezrobocia czy narastającego radykalizmu politycznego takich grup jak Tea Party posługujących się coraz częściej obstrukcją polityczną i blokujących działania rządu. Ekonomiczne i polityczne kłopoty wewnętrzne uniemożliwiają więc Stanom większą efektywność w polityce zagranicznej i stąd realistyczne dopasowanie strategii do możliwości. Wiele państw, widząc jednak, że USA jest osłabione, będzie zapewne próbowało wykorzystać tę sytuację do poprawy swojej pozycji międzynarodowej. Żyjemy zatem w czasach geopolitycznej transformacji. Stary porządek już upadł, a nowy się jeszcze nie wyłonił. Dla Europy i świata nie bez znaczenia w tej układance jest, jaką pozycję będzie miała Ameryka. Kwestia to cały czas otwarta, bowiem choć kolos się ostatnio chwieje, to jeszcze nie upadł.