Gdy po raz milionowy z tym samym zachwytem oglądałam „Tajemnicę morderstwa na Manhattanie”, zastanawiając się nad fenomenem filmu Allena, moja koleżanka Basia wyjaśniła go w prosty sposób: „Każdy marzy o tym, żeby chociaż raz w życiu rozwiązać jakąś zagadkę kryminalną”.
Nie wiem, czy każdy – ja na pewno tak. Prawdopodobnie osoby decyzyjne w wydawnictwie Dwie Siostry podzielają moje marzenie, skoro w znakomitej serii „Mistrzowie Ilustracji” ukazały się już trzy tomy o szwedzkim detektywie Ture Sventonie autorstwa Åkego Holmberga i Anny Kołakowskiej, powieść „Joachim Lis – dyplomowany detektyw” Ingemara Fjella i Teresy Wilbik oraz dwa kryminały Mariana Orłonia o Ambrożym Nosku (premiera trzeciego już została zapowiedziana).
W tomie pierwszym, zatytułowanym „Ostatnia przygoda detektywa Noska”, Ambroży wraca do rodzinnego Miasteczka już jako emeryt, by wieść życie co najmniej jednostajne, niezmącone tropieniem złoczyńców. Dni spędza w towarzystwie mówiącego kundla Kuby, bo kimże byłby Sherlock Holmes bez Watsona? Niczym słynny doktor, Kuba służy Noskowi jako wierny i błyskotliwy interlokutor w detektywistycznych burzach mózgu oraz ważkich rozmowach na temat snów o kosteczkach i szyneczce. Spokój sennych dni zakłóca nowy najemca pokoju u pani Sucharkowej. Lokator z miejsca otrzymuje przydomek Czarna Broda, antycypując tym samym image członków ZZ Top. Ponieważ nieszczęścia chodzą parami, wraz z pojawieniem się podejrzanego typka z zakładu zegarmistrza Ignacego Bratka zostaje skradziona pozytywka aptekarza Bonifacego Motylka. Zrozpaczony zegarmistrz szuka oczywiście pomocy u detektywa…
Opisywanie mrożących krew w żyłach zwrotów akcji i motywów kierujących kryminalistą byłoby równoznaczne z napisaniem w pierwszym zdaniu recenzji „Miasteczka Twin Peaks”, kto zabił Laurę Palmer. Częściowo rozwikłanie zagadki stanowi zawiązanie akcji tomu drugiego, „Detektyw Nosek i porywacze”, który w tej sytuacji ciężko streścić bez narażania się na gniew potencjalnych czytelników. W kontynuacji przygód Noska znów spotkamy Ambrożego, Kubę i Czarną Brodę. Lecz kto porywa kogo i w jakim celu, o tym musicie przekonać się sami, bez pomocy recenzentki, która w środku nocy z zapartym tchem przewracała kolejne strony, pogryzając ze zdenerwowania paznokcie tudzież kiełbaski, jak na fankę dzielnego Kuby przystało.
Świat Noska mnie wciągnął, bo – jak inne moje ukochane książki z dzieciństwa – rozgrywa się w małej mieścinie, gdzie wszyscy się znają, wściubiają nos w nieswoje sprawy, ale czynią to raczej życzliwie i chętnie zapraszają sąsiadów na podwieczorek. Ulice mają tam urocze nazwy (np. ulica Odlatujących Ptaków), a ludzie nazwiska wywołujące uśmiech. Mimo wszystko wyobrażony świat nie jest przesłodzony, a to dzięki świetnym dialogom (cudowna rozmowa Noska i wędrownego sprzedawcy o duchach), poruszanym problemom (kradzież, porwanie, trucie, oszustwa…) i postaciom z krwi i kości (jedna z nich twierdzi nawet, że woli „jedną kość w zębach niż tonę w sklepie”).
Rzecz jasna, detektyw Nosek nie mógłby zaistnieć tak wyraźnie w wyobraźni czytelnika, gdyby nie kunszt Jerzego Flisaka, który podarował nam także niezrównanego pana Słówko, Bobika oraz ilustracje do „I Learn English”. Parę kresek wystarczyło, żeby pokazać poczciwy charakter Ambrożego, przerażenie komiwojażera i dwulicowość Czarnej Brody.
Książki nie są przestarzałe, choć pierwszy raz wydano je w latach 1968 i 1973. Bogaty i żartobliwy język sprawia, że nadal czyta się je znakomicie („Jestem osioł, a nie pies! – orzekł w duchu”). Cieszę się, że na rynku dostępnych jest coraz więcej tak wartościowych książek dla dzieci w każdym wieku, mimo że paskudne oblicze infantylnej i traktującej o niczym literatury dziecięcej nadal wytrwale atakuje nas z półek sklepowych. Ale – i znów oddam głos Kubie – „czy to moja wina, że dzieją się na świecie rzeczy, o których się psom nie śniło?”.
Książka:
Marian Orłoń, „Ostatnia przygoda detektywa Noska” i „Detektyw Nosek i porywacze”, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa, 2013.