To wszystko nam wolno, więc… skwapliwie z tego korzystamy, często zapominając o czasach, gdy bywało inaczej. W katalogu wszelakich swobód filozofowie wskazują również tzw. „wolność od” – chociażby od przymusu czy od ingerencji władz w życie prywatne. Jednak ostatnio moją ulubioną formą „wolności od” staje się wolność od wszelkich przejawów głupoty, bezmyślności i nienawiści, która to nieustannie łamie dane sobie prawo i w różnych formach wdziera się w przestrzeń życiową, naruszając tym samym żelazną regułę mówiącą, iż granicą jednej wolności jest wolność drugiego.

Nie chcę rozwodzić się nad tym, kto i czyje wolności naruszył przy okazji warszawskiego 11 listopada, ale moje krakowskie serce zabiło nierównym rytmem, gdy tegoż dnia na ulice Krakowa wymaszerował PiS zbrojny w transparenty klubów czytelników życzliwych sobie mediów. Wolność i nacjonalizm zrównano na transparencie niesionym przez zakapturzonych młodzieńców i dziarskiego pana w wieku późnośrednim, a za cel obierano (również transparentowo) „Wielką Polskę” i „Nacjonalizm narodowy” (sic!). I choć nikt niczego nie spalił (na szlaku przemarszu trudno by szukać potencjalnych ofiar wandalizmu), to manifestacja woli zbudowania w Polsce „drugiego Budapesztu” unosiła się i nie dawała o sobie zapomnieć.

Obecność owego węgierskiego ducha była przy tym niezwykle mocna. Zwłaszcza, gdy obok flag i emblematów polskich nacjonalistów powiewały flagi Węgier, przywiezione przez zwolenników rządu Viktora Orbána, którzy w liczbie około pół tysiąca przyjechali świętować z Polakami rocznicę naszej niepodległości. Zapomnieli jakby, że gdy my cieszyliśmy się z odzyskania niepodległości, kończył się czas opłakiwanych wciąż przez lokalnych nacjonalistów Wielkich Węgier, mocno poobcinanych na mocy Traktatu z Trianon. Mimo to w Krakowie mówiło się o wspólnocie naszych losów i legendarnej przyjaźni narodów, braterstwie krwi i historii. Prezes Rady Porozumienia Społecznego CET na Węgrzech i w Niecce Karpackiej, László Csizmadia, w imieniu wszystkich Węgrów (z wyjątkiem tych skrajnie lewicowych – co podkreślił) dziękował później za „aplauz” i serdeczne przyjęcie. Fakt, klaskali, ale komu…? Było głośno, niewiele dało się usłyszeć. Jak klaskali ci z przodu, to ci z tyłu też. Przyszli tam przecież dla „Wielkiej Polski” i „Narodowego nacjonalizmu”, a nie dla myślenia. Korzystali ze swoich wolności, a że przy okazji weszli z butami w cudze… to już inna bajka.

Inna rzecz, że takie przejawy głupoty i nienawiści są dziś w Wyszehradzie „w modzie”. Ledwo przetoczyły się „zamieszki warszawskie”, a już jakiś krzykacz próbował skrzyknąć do podobnej akcji czeskich skrajnych prawicowców. Hasła tradycyjne dla tych formacji, neonazistowskie, ksenofobiczne, nacjonalistyczne, antyunijne, antyrządowe, godzące w prawa jakichkolwiek mniejszości. Generalnie: albo dacie „Czechy – Czechom”, pamiętając, że „Nic ponad naród”, albo będziemy tak we trzystu maszerować po Pradze i krzyczeć, aż ktoś nas wysłucha. Cóż, historia pokazała, że nawet najlepiej wyszkolonym trzystu się nie powiodło, a z praskimi dała sobie radę już nawet nie lewicowa kontrmanifestacja, ale policja – najwyraźniej czujniejsza od warszawskiej.

Głupota i nienawiść, plączące drogi nawet najlepiej „zorganizowanej” wolności, coraz mocniej dają o sobie znać. Zdają się jednoczyć lepiej niż pozytywne przejawy patriotyzmu, a przy tym mają głośniejszą, liczniejszą i bardziej zaangażowaną prasę. Tym samym w jakimś sensie wygrywają swoją wyraźnością. I niezależnie od tego, czy chcielibyśmy demonstrować przywiązanie do demokracji w jej właściwej postaci, dzielić się duchem patriotyzmu czy też wolimy uznać się za niezaangażowanych w lokalne problemy obywateli świata, to wolność warszawskich, budapesztańskich, krakowskich czy praskich krzykaczy i tak do nas przychodzi i buciorami zabłoconymi głupotą i nienawiścią włazi do naszych wypielęgnowanych ogródków „wolności do”. Co z nimi zrobić? Chyba brak dziś na to pomysłu. A lepiej go poszukać, gdy w sondażach wizja „drugiego Budapesztu” stuka do naszych bram.