Postawa polskiego rządu, sprzymierzonego z biznesem węglowym, była podczas Szczytu jasna. Nie chcemy i nie możemy angażować się w zbyt dużym stopniu w zieloną politykę, ponieważ nas na nią nie stać. Takie też jest stanowisko Polski w Unii Europejskiej. Polska energetyka na węglu się opiera i nie możemy – zdaniem rządu – tak szybko jak chce tego Unia, bez strat ekonomicznych, zmniejszać naszego śladu węglowego. Potrzebujemy do tego znacznych nakładów finansowych. Okazuje się jednak, że finansowanie zielonej modernizacji nie jest problem jedynie Polski albo krajów UE, których energetyka w dużym stopniu opiera się na węglu takich jak Estonia czy Grecja.

Bogata i wysoko zmodernizowana Anglia również zaczyna się odwracać od ambitnych planów klimatycznych Unii. Gdy inne kraje UE takie jak Niemcy czy z poza nią takie jak USA wdrażają nowe przyjazne środowisku technologie i zamykają przestarzałe elektrownie węglowe, w Anglii premier David Cameron i partia konserwatystów wycofała się z części planu budowy Wielkiego Społeczeństwa, jaką jest wprowadzenie ustawy o „zielonej energii” i rządowe finansowanie dla odnawialnych źródeł energii, zwłaszcza energii wiatrowej z wiatraków instalowanych na morzu. Argumenty rządu brytyjskiego i rządu polskiego brzmią podobnie – jest to rozwiązanie za drogie. Choć odkąd żelazna dama, Margaret Thatcher, rozprawiła się tam ze związkami zawodowymi, w tym zwłaszcza ze związkami górników, Anglia nie opiera swojej energetyki na węglu, ale na gazie ziemnym i energii jądrowej.

David Cameron, który w ostatnich wyborach obiecywał, że jego rząd będzie najbardziej zielonym w dotychczasowej historii Anglii chce obecnie zerwać z obietnicą, która skutkuje wzrostem domowych rachunków za energię i możliwą utratą poparcia dla partii w następnych wyborach. Cameron nie ma jednak łatwego zadania. Nick Clegg, lider liberalnych demokratów, szukający dla siebie miejsca między konserwatystami a Partią Pracy, jest w sprawie zielonej polityki zaciekłym oponentem premiera. Przekonuje on obywateli, że wyższe rachunki za energię utrzymują niższe wydatki na elektryczność i paliwo w dłuższej perspektywie, a sama zielona polityka pozwala sukcesywnie na obniżenie bezrobocia, tworząc nowe miejsca pracy w tym sektorze.

Pytanie, którym żyje obecnie społeczeństwo angielskie, a którym już za chwilę może żyć społeczeństwo polskie, jest następujące: czy warto ponosić koszty zielonej rewolucji i czy to się w dłuższej perspektywie opłaca. Wydawało się, że angielskie społeczeństwo, lubiące fair trade, zaangażowane w pomoc środowisku naturalnemu i bardzo świadome ekologicznie odpowiedziało na nie pozytywnie podczas ostatnich wyborów. Jednak rachunek ekonomiczny i wzrost niezadowolenia obywateli zmusza polityków do szukania nowych rozwiązań. Choć bowiem samo wytwarzanie energii jest tanie, to stanowi niewielką składową rachunku, a znaczna jego część to opłata związana z kosztami tworzenia nowych przyjaznych środowisku źródeł energii i modernizowania starych tak, by nie emitowały CO2 do atmosfery. Liberalne rozwiązanie, a więc ponoszenie kosztów zielonej rewolucji przez opłacanie jej z prywatnych rachunków za energię, okazuje się teraz dla angielskiego społeczeństwa za wysokie. Obrońcy zmian poszukują w tej sytuacji na gwałt bardziej akceptowalnych rozwiązań, by ich przeciwnicy nie zatopili zielonej polityki całkowicie. Sam Clegg zaczął mówić o możliwości finansowania kosztów modernizacji ekologicznej z podatków ogólnych. Nie wiadomo jednak jak zakończy się ta przygoda dla będących u władzy konserwatystów.

Torysi jako partia konserwatywna w wyborach 2010 roku zmienili swój wizerunek. Stworzyli ideę Wielkiego Społeczeństwa oraz liberalizmu ekonomicznego bardziej przyjaznego środowisku liberalizmu, idąc do wyborów pod hasłem „Vote Blue, Go Green”. Jednakże w ich programie wyborczym w 2015 roku hasła te już się nie pojawiają. Zamiast tego proponują oni stworzenie nowych miejsc pracy czy zmniejszenie deficytu o jedną trzecią, a także zmniejszenie przestępczości i regulację imigracji. Można to odczytać jako powrót do starej polityki konserwatywnej i de facto odejście od przyjaznej środowisku modernizacji. Zadowolenie wyborców przez zostawienie w spokoju ich portfeli wydaje się zatem dla Torysów coraz bardziej wyraźnym priorytetem. Oznacza to, że Cameron, by przetrwać politycznie i liczyć na reelekcję, odwraca się do swojego własnego projektu modernizacyjnego, który przyniósł mu wcześniej zwycięstwo polityczne. Nie wiadomo czy ta strategia okaże się słuszna. W końcu Anglia ma swoje zobowiązania względem Unii, a tradycyjny program konserwatystów przez wiele lat nie zapewnił im władzy. Jeśli Cameron chce walczyć o wyborców musi albo pozostawić jakiś komponent zielonej polityki w swoim programie i jedynie poszukać innego źródła jego finansowania albo wskazać na cele, które będą dla umiarkowanych wyborców popierających konserwatystów w ostatnich wyborach równie atrakcyjne jak wcześniej ekologia i pozwolą partii zatrzymać ich głosy.

Dlatego z punktu widzenia strategii politycznej pewniejszym w przyszłej kampanii wyborczej, jest jakiś rodzaj kompromisu między klasycznymi postulatami konserwatywnymi, a ideami spod znaku Big Society. Ze względu na to, że ekologia na razie przegrywa z grubością portfela, bardzo prawdopodobne jest, że przed przyszłymi wyborami głównym hasłem modernizacyjnego programu konserwatystów, stanie się poprawa szkolnictwa i służby zdrowia. To tematy od zawsze w polityce angielskiej modne. Torysi są zatem gotowi poświęcić ekologię, ale ich zmagania wskazują również, że przed całą Unią stoi dziś wyzwanie w jakiej formie kontynuować spójną politykę energetyczno-klimatyczną w nadchodzących latach tak, by kolejne rządy się do niej nie zniechęcały.

Na przykładzie Anglii i Polski widać, że państwa Unii niechętnie chcą tworzyć wspólny rynek energii niskoemisyjnej i realizować cele pakietu klimatycznego, takie jaki zmniejszenie emisji CO2 o 20 proc., zwiększenie produkcji energii odnawialnej o 20 proc. i zwiększenie wydajności w produkcji o 20 proc do roku 2020 (względem 1990). Może się okazać, że system kwotowy wyczerpał swój potencjał i jeśli Unia chce kontynuować politykę klimatyczną, będzie musiała znaleźć na nią nowy sposób. W każdym razie w Anglii polityka zaczyna dziś zwyciężać z ekologią. Czy zwycięży zupełnie, czas pokaże.