Molochy podobne brytyjskiej Partii Pracy, albo koalicyjnych dziś niemieckich CDU i SPD, już przyzwyczaiły się do momentów wzlotów i chwil upadków, a jednocześnie kolejne dziesięciolecia przetrwanych przez nie protestów, inicjatyw i wyborów tylko utwierdzają je w demokratycznym trwaniu. Partie nauczyły się reagować, a jednocześnie obywatele tak zwanych starych demokracji nauczyli się, że nie tyle na obrzeżach, co właśnie w szerokich ramach samego systemu funkcjonuje coś więcej niż tylko mainstreamowa polityka, coś w czym miejsce dla siebie może odnaleźć każdy z nich. Jasne, że tego typu ruchy czy organizacje mają różny zasięg – ich akcje zamykają się niejednokrotnie na poziomie dzielnicy czy miasta, a tylko nieliczne przebijają się do mediów albo (jak choćby ruch Occupy czy protesty przeciwko ACTA) stają się wydarzeniem na skalę międzynarodową. Jednak w stabilnych demokracjach chyba już wszyscy wiedzą, iż to, co tak ładnie określa się mianem społeczno-politycznych alternatyw stanowi równoległą ścieżkę obywatelskiej polityki, z którą każdy rozsądny burmistrz, mer, szef partii czy rządu w jakimś sensie musi się liczyć.

Tyle o starych demokracjach. Tymczasem w krajach Grupy Wyszehradzkiej, gdzie stabilność polityki (i nie tylko) pozostaje dyskusyjna, a o wielu partiach można by rzec, że nie wyszły jeszcze z pieluch, taka obywatelska polityka wciąż jest traktowana z pewną dozą nieufności. Jasne, że obywateli i tak słucha się częściej niż jeszcze kilka lat temu, ale z drugiej strony wciąż traktuje się ich po macoszemu. Nie zmienia to jednak faktu, że i w naszej części Europy coraz więcej mówi się o owych socjo-politycznych alternatywach, które do niedawna wydarzając się niejako na peryferiach systemów wydaja się przeć do przodu, by dla siebie i niesionych idei znaleźć miejsce trochę bliżej politycznego centrum. Właśnie o takich inicjatywach i ruchach oraz o ich styku z „profesjonalną” polityką rozmawiano podczas międzynarodowego seminarium SPACE (Socio-Political Alternatives in Central Europe), które dzięki wsparciu Funduszu Wyszehradzkiego zagościło w murach krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego.

Czy wieszczono przy tym koniec tradycyjnych partii politycznych? Niekoniecznie. Rozmawiano raczej o tym, jak w krajach grupy V4 polityka rozciąga się poza samą politykę i co właściwie dzieje się tam, gdzie styka się ona z rzeczywistością społeczną i czysto obywatelską. Jak z takim stykiem radzą sobie obie strony. Inna rzecz, że chyba już trudno mówić o możliwości chirurgicznie precyzyjnego rozdzielenia tych sfer, bo jakbyśmy nie przykładali narzędzi, to cięcie zdaje się raz zbyt głębokie, kiedy indziej za płytkie, a tak naprawdę prawie niemożliwe do wykonania. Może zatem ta „nowa” rzeczywistość, która (jak podkreślano) wciąż ma kłopoty z wytworzeniem i działaniem citizen civic culture, przypomina nieco bliźnięta syjamskie, o których rozdzieleniu nie może być mowy. Skoro medycyna zna przypadki takiego nierozłącznego życia, to widać się da. Inni już się o tym przekonali, teraz czas na nas.

Jeśli tak, to zarówno politykom, jak i obywatelom (również w naszej części Europy) przyjdzie zaakceptować życie w świecie, gdzie (za sprawą ruchów takich, jak wielokrotnie podawany za przykład Kongres Kobiet) niejako przechodzimy od systemu wielopartyjnego do demokracji wielu aktorów, demokracji, która aktywności obywateli nie ogranicza do cyklicznej wycieczki do wyborczej urny, w jakimś sensie skazującej na wybór lub brak wyboru między skłóconymi aktorami. Również w Wyszehradzie mamy taką, wciąż poszerzającą się, scenę i póki nie stanowi ona miejsca popisu kandydatów do jakiegoś okołopoliycznego talent show, to… chyba wszyscy jesteśmy na tak. Liczę przy tym, że wspomniany wyżej SPACE nie skończy się na jednym spotkaniu, bo skoro ta rzeczywistość wciąż wydaje się nieco nowa, to wspólne jej oswajanie raczej nie pokrzyżuje nam ścieżek. Wręcz przeciwnie.