Szanowni Państwo,
telewizyjna rozmowa Katarzyny Bratkowskiej z Jackiem Żalkiem okazała się jednym z najważniejszych przedświątecznych tematów. Pod koniec bezpardonowej dyskusji o planach zaostrzenia kar za aborcję, feministka zapowiedziała, że usunie ciążę w Wigilię, 24 grudnia. Poseł stwierdził, że to prowokacja. W mediach zawrzało.
I nic dziwnego. W ostatnich latach spory o prawa kobiet i model polskiej rodziny należą do najgorętszych. Panie w związkach heteroseksualnych domagają się przede wszystkim partnerstwa i sprawiedliwego podziału codziennych obowiązków. Wywołuje to czasem efekt domina, gdy matki dorosłych córek z niejaką zazdrością spoglądają, w jaki sposób ich dzieci układają sobie relację z partnerami. Bywa że zastanawiają się nad tym, czy nie udałoby się im w ich własnych związkach wprowadzić rozwiązań, które wydają się po prostu uczciwe.
Ale rodzinne święta to czas, podczas którego jak w soczewce będzie widać, w jakim stopniu dokonały się przemiany nie tylko modelu polskiej rodziny, ale i ojcostwa – i o tym dziś w „Kulturze Liberalnej” piszemy.
„Kobiety w Polsce są w gruncie rzeczy mężczyznami”, miał dawno temu powiedzieć Fryderyk II. Bon mot króla Prus znakomicie koresponduje z tą częścią naszej historii, na którą składają się głównie konspiracja, wojny i powstania narodowe. Ojcowie w imię realizacji „wyższych wartości” znajdowali się poza obrębem ogniska domowego. Walczyli z wrogiem lub przebywali w więzieniu, zaś w obrębie rodziny do pewnego stopnia ich rolę przejmowały matki. Polska Ludowa to – pomimo epizodu z zachęcaniem kobiet do karier murarek czy traktorzystek – czas, w którym tradycyjny podział obowiązków między ojcami a matkami pozostaje de facto w mocy.
U progu III RP ów model był kontynuowany bez większych zmian. Pojawiły się jedynie nowe uzasadnienia, na przykład długotrwałe wyjazdy ojców za granicę w celach zarobkowych, czy zaangażowanie w budowanie podstaw nowej gospodarki. Jednocześnie patologie towarzyszące ojcostwu pozostały podobne. Małgorzata Fuszara w książce „Nowi mężczyźni”, poświęconej zmieniającym się modelom ojcostwa, wymienia jako najważniejsze alkoholizm, przemoc i po prostu nieobecność.
Konsekwencje? Na początku grudnia zapytano o to, kogo zaliczamy do bliskich sobie osób. Okazuje się, że największą więź czujemy ze współmałżonkiem lub z partnerem/partnerką (65 proc.), z dziećmi (51 proc.), matką (35 proc.) i rodzeństwem (36 proc.). Ojciec jako osoba bliska został wskazany zaledwie przez 16 proc. respondentów.
To szokujące, bo jednocześnie obserwujemy dziś wzrastającą popularność modelu „rodzicielstwa bliskości”, w którym ojciec i matka mają być równymi partnerami, biorącymi na siebie tyle samo odpowiedzialności, tak samo związanymi emocjonalnie z dziećmi. Symbolicznie widzimy efekty tej zmiany na ulicach. Nie dziwi nas już robiący zakupy tata z niemowlęciem w chuście, tata z pociechami na placu zabaw, czy podczas zajęć sportowych. Ale można podejrzewać, iż zmiana ta ogranicza się wyłącznie do wielkich miast.
Jaki zatem jest współczesny model ojcostwa? „Mężczyźni w dzisiejszych czasach chcą stanowić część rodziny, a nie tylko mieć rodzinę” – powiedział „Kulturze Liberalnej” Staffan Herrström, ambasador Szwecji, która uchodzi za wzór w rozwijaniu partnerskich relacji w rodzinie. Wydaje się, że w Polsce powoli rozpowszechnia się podobny model. „To bezprecedensowa zmiana kulturowa” – mówi nam Małgorzata Fuszara. Jej zdaniem tradycyjny podział ról między rodzicami wciąż oddziałuje na dzisiejszy sposób widzenia ojca w polskim społeczeństwie. Jednak tak naprawdę pozytywny, aktywny model ojcostwa po prostu nigdy nie istniał – i dlatego popularyzacja nowego wzorca może okazać się nie tak trudna.
Na tej drodze znajdują się jednak przeszkody, których listę celnie diagnozuje w swoim tekście Małgorzata Sikorska. „Zaangażowane ojcostwo”, przekonuje socjolożka, przynosi nieporównywalne z niczym doświadczenia – nawiązywania kontaktu z własnym dzieckiem, czy uwolnienie od tradycyjnie pojmowanego wzoru męskości. Jednak to, że pozostaje ono praktykowane przez mniejszość, pozwala założyć, iż jego zalety nie są postrzegane jako aż tak atrakcyjne, a przeszkody całkiem skutecznie blokują jego rozwój.
W zamykającym numer wywiadzie Leszek Talko opowiada z kolei, jak to się stało, że został autorem poradników dla ojców. I tworzy własną typologię męskich zachowań w rodzinie. Jest u niego, oprócz „taty zaangażowanego”, także „tata zmuszony”, „uciekinier”, „wygnany”. Czym charakteryzuje się każdy z nich? Przekonajcie się Państwo sami!
Zapraszamy do lektury!
Karolina Wigura
1. MAŁGORZATA FUSZARA: Bezprecedensowa kulturowa zmiana
2. MAŁGORZATA SIKORSKA: Ile ojca w polskim ojcu?
3. LESZEK TALKO: Całe pokolenia pozbawione wzorców
Bezprecedensowa kulturowa zmiana
O zderzeniu tradycyjnego i nowoczesnego modelu ojcostwa i „tacierzyństwa”, wpływie PRL i 25 lat demokratycznej Polski na model męskości w domu, o otwieraniu się mężczyzn na emocjonalność dzieci Małgorzata Fuszara opowiada Karolinie Wigurze.
Karolina Wigura: Co dziedziczymy dziś z historycznie i kulturowo uwarunkowanych wzorców macierzyństwa i ojcostwa? Od upadku żelaznej kurtyny minęło niespełna ćwierć wieku, wydaje się, że obecnie 25- czy 30-latkowie stanowią forpocztę nowego, „tranzytowego” modelu rodzicielstwa. Widać w nim zarówno cechy rodziny archaicznej, wpływ patrymonialnego modelu relacji ludzkich, jak i wpływ nowych, bardziej egalitarnych wzorców. Osobną kwestią jest, że ojcowie pokolenia, które dziś ma potencjał do zmiany wizerunku rodzicielstwa, de facto nie funkcjonowali w sferze rodzinnej. Czyż nie odziedziczyliśmy po poprzednich epokach modelu ojcostwa poważnie rozbitego? I co zostało z tego dziś, we współczesnym społeczeństwie polskim?
Małgorzata Fuszara: Nie nazwałabym modelu ojcostwa w PRL „rozbitym”, ponieważ nie było czego rozbijać. Pater familias z epok wcześniejszych stanowił postać, która ma władzę, ale niekoniecznie jest obecna w domu. Rodzina była jego własnością. Ten pasywny model relacji utrwalał wiele patologii, nie oferując jakichkolwiek perspektyw na zmianę. Dopiero od niedawna od mężczyzn oczekuje się, by aktywnie zajmowali się swoimi dziećmi. Sięgając w przeszłość, znaleźć można bez trudu wiele przypadków świadczących, że przednowoczesna przemiana rodzinnych ról kobiety i mężczyzny miała prawie zawsze charakter reglamentowany i pozorny. Arystokraci – a zatem elita kulturowa, ekonomiczna i społeczna – nie zajmowali się swoimi dziećmi. Mieli od tego niańki, mamki, piastunki. Z dystansem fizycznym wiązał się dystans mentalny. Dziecko pojawiało się w refleksji ojca dopiero, gdy mógł on kształtować je „na obraz i podobieństwo własne”, a zatem od momentu, gdy już podrosło. Dziś mamy do czynienia z bezprecedensową sytuacją budowania pozytywnej, aktywnej roli ojca.
Na czym polegają zachodzące obecnie zasadnicze zmiany w modelu ojcostwa?
Mężczyźni włączają się do wszystkich etapów życia rodzinnego, także tych tradycyjnie zarezerwowanych dla kobiet. Chodzą ze swoimi żonami do szkół rodzenia, przygotowują się do „wspólnego porodu” – nawet „rodzą razem” na sali szpitalnej. W ich postawach dostrzec można dość jasno sprecyzowany obraz ojcostwa – tyleż kategoryczny i „rewolucyjny”, co iluzoryczny. Badania, które prowadziłam, wskazują klarownie, że wizerunek nowoczesnego „tacierzyństwa” dotyczy niewielkiej części mężczyzn, pochodzących głównie z większych ośrodków miejskich, których stać – finansowo i czasowo – na wejście w nowe role rodzinne. Nadal w postawach „ojców-in-spe” dominuje lęk przed samym aktem uczestniczenia w porodzie. Narodziny dziecka dokonują się – ich zdaniem – w kobiecym, zamkniętym świecie, podczas „tajemnych, zmedykalizowanych obrzędów”, do których oni nie mają dostępu. Mimo to, o nowym modelu ojcostwa mówić należy jak najszerzej, ponieważ zachodzące w przeciągu ostatnich lat zmiany – prawodawcze, ekonomiczne, kulturowe – sugerują, że nasi synowie współtworzyć będą właśnie taki, zmodernizowany model ojcostwa.
W jakiej mierze przemiana modelu ojcostwa przebiega równolegle do transformacji modelu macierzyństwa?
Jakość ojcostwa w Polsce zawsze będzie oceniana relacyjnie – wobec jakości macierzyństwa. Wyraźne w naszym społeczeństwie przekonanie o wyjątkowości macierzyństwa w tym się między innymi przejawia, że figura matki stała się tak nieskazitelna, że trudno zastępowalna. To „naznaczenie szczególnością” archetypu matki Polki w pewien sposób hamuje proces renegocjacji roli ojca. Zwróćmy uwagę, iż wychowywanie dziecka przez ojca tłumaczone było dotychczas najczęściej emancypacją kobiet z jednej, oraz kryzysem męskości z drugiej strony. Emancypacja była przez mężczyzn traktowana z przymrużeniem oka – z kolei kryzys męskości stawał się dla nich synonimem klęski cywilizacyjnej. Tymczasem oba te procesy można rozumieć zupełnie inaczej. Zmiany w modelu rodzicielstwa nie muszą oznaczać zysków dla kobiet i strat dla mężczyzn. To nie musi być gra o sumie zerowej. Proces ten w rzeczywistości przed obojgiem płci otwiera nowe możliwości.
Czy sami mężczyźni wiedzą, co właściwie oznacza „nowoczesny ojciec”? Jak zmienia się ich rozumienie tego pojęcia przed pojawieniem się dziecka i po nim?
Istnieje wyraźna dychotomia między stanowiskiem mężczyzn przygotowujących się do porodu rodzinnego i tych, którzy sytuację tę mają już za sobą. Są to osoby w podobnym wieku, ale zmienia je samo uczestnictwo w „rytualnych narodzinach potomka”. Postawę pierwszej z tych grup nazwać można zadaniowo-pomocniczą: mężczyźni wierzą, że będą użyteczni w trakcie porodu, że coś przyniosą, zawołają, pomogą, kiedy trzeba podłożą poduszkę. W narracjach respondentów z tej grupy emocje nie odgrywają większego zadania – liczy się pragmatycznie określona misja i cel, który należy osiągnąć. Z kolei wśród osób oceniających sytuację porodu ex post, narracja zbudowana jest wokół języka uwspólnionego doświadczenia emocjonalnego. Poród jest dla nich wstrząsem, w którym uczestniczą w sposób uczuciowy – wydaje się, ze niejednokrotnie bardziej niż kobieta. Wyjątkowość tego wydarzenia zamazuje wspomnienie czynności, które miały miejsce podczas porodu, a umacnia pamięć o uczuciach, które były i są nadal przez ojców doświadczane.
Zastanawia mnie to, co powiedziała pani o zadaniowości w nastawieniu mężczyzn przed narodzinami dziecka. Sytuacja porodu to doświadczenie graniczne, intymne i bardzo cielesne, naturalistyczne. Dziewięciomiesięczny okres oczekiwania pozwala częściowo oswoić nowe role, ale samo przyjście na świat dziecka jest dla młodych rodziców szokiem. Na co dzień funkcjonują w rodzinach nuklearnych, w oddaleniu od fizycznych aspektów cielesności. Przyjście na świat nowego, w jakiś sposób obcego człowieka, który jest jednocześnie „twoim dzieckiem”, rodzi wiele emocji. Zastanawiam się, jak bardzo ta sytuacja wpływa na zmianę tożsamości ojców i matek.
Dawniej okres ciąży oznaczał dla kobiety konieczność wycofania się z życia – przynajmniej ze znacznej części pól aktywności tradycyjnie jej przypisanych. Widać to zarówno w obszarze języka (unikano sformułowania ciąża, zastępując je np. „stanem błogosławionym”), jak i wyglądu (dziś modne stały się zdjęciowe sesje ciążowe – dawniej kobiety musiały ubierać się w specjalne stroje, maskujące powiększony brzuch). Sytuacja porodu – cielesność, krew – wykluczała kobietę z kontaktu ze światem kultury. Choć macierzyństwo przestało być tematem tabu, nie wykształcił się nowy, spójny i alternatywny język opisu „sytuacji ekstremalnej” – jak o porodzie myśli część potencjalnych rodziców. Stąd wspomniana przeze mnie zadaniowość – ona oswaja dystanse kulturowe i umacnia wzory zachowań męskich i kobiecych. Pomaga mężczyźnie wejść w nową rolę, nawet jeśli nie idzie za tym jakakolwiek postawa refleksyjna. Podobnie jest z okresem niemowlęctwa. Przedstawiamy je, odwołując się podświadomie do głęboko zakorzenionego tabu kulturowego – przeświadczenia, że okres ten musi oznaczać pełnię szczęścia i harmonii rodzinnej. Nie dopuszczamy do myśli, że dziecko może denerwować rodzica, że nowe role i statusy społeczno-rodzinne nie muszą generować samych pozytywnych emocji.
A czy w realiach nowoczesnego modelu rodziny mówienie o tym, że mężczyzna „pomaga” partnerce w wychowywaniu dzieci, ma jakikolwiek sens? Wydaje się, że nie o „pomaganie” tu chodzi, ale o branie odpowiedzialności…
Albo raczej o współpracę. Rzeczywiście, czynności takie jak karmienie, przewijanie, kąpanie są często przypisywane kobietom jako „naturalne” i związane z ich statusem. Jednak w sytuacji, gdy mężczyzna wykonuje te czynności, od razu mówi się o nim, że „wyręcza w obowiązkach żonę”. A przecież to nie są „obowiązki żony” i „obowiązki męża” tylko „obowiązki rodziców”! Z tym że wciąż dla większości mężczyzn przejęcie części odpowiedzialności za wychowanie dziecka oznacza utratę części władzy w rodzinie. To smutna konstatacja, wskazująca na trwałość wzorców patrymonialnych i funkcjonowanie anachronicznych i rozdzielnych modeli ojcostwa i macierzyństwa. A zarazem braku modelu wspólnego, egalitarnego rodzicielstwa. W takim spojrzeniu znika zupełnie wizja dialogu między partnerami.
Narodziny dziecka są niewątpliwą cezurą w życiu rodziny – nie powinny jednak oznaczać zaniku wolnej woli u partnerki, jak chce tego część tradycyjnie nastawionych ojców. Często w moich badaniach spotykałam się z sytuacją, że do porodu partnerki miały możliwość odmówienia przygotowania obiadu i zaproponowania w zamian wspólnego pójścia do restauracji. Po porodzie interpretacja tych samych postaw i zachowań ulegała zmianie. Bywa, że każda odmowa czynności zrutynizowanej i wykazanie się inwencją traktowane są jako grzech zaniedbania i niesubordynacji wobec ról żony i matki.
Jednak z drugiej strony, jeśli mężczyzna idzie z dzieckiem na plac zabaw, od razu staje się potencjalną ofiarą kobiet mówiących mu, co i jak ma robić. Traktowany jest jak istota, która została zmuszona do odgrywania roli dla siebie obcej. Trzeba mu zatem pomóc, doradzić, a nawet wytknąć naiwność, czasem zdziwić się: „ojej, jak pan sobie świetnie radzi!”. Można mieć wrażenie, że we współczesnym świecie kompetencje kobiet bywają podważane przez mężczyzn w sferze zawodowej, a kompetencje mężczyzn – kwestionowane przez kobiety w sferze domowej. Czy upowszechnienie nowego modelu ojcostwa – bardziej aktywnego, świadomego ma szansę zmienić tę sytuację?
Widzę to nieco inaczej. Mężczyzna od zawsze mógł pozwolić sobie na podjęcie swoistej gry z kobietą w sferze domowej – może przecież powiedzieć partnerce „ja tego nie potrafię; pokaż mi, jak to zrobić”. Kobieta funkcjonująca na podobnie zmarginalizowanej pozycji w sferze zawodowej nie może zachować się tak jak mężczyzna w domu. Musi nieustannie potwierdzać swoje umiejętności. Jest zatem w gorszej sytuacji niż mężczyzna. Zauważmy, że imperatyw potwierdzania kompetencji, który uprzywilejowuje mężczyzn w sferze prywatnej i zawodowej, utrudnia samorealizację kobiety nie tylko w sferze zawodowej, lecz także w prywatnej. Jeśli niemowlak płacze, to wszyscy oczekują, że matka będzie wiedziała, dlaczego tak się dzieje. Skąd ma uzyskać tę wiedzę? „Jak to skąd – przecież jest kobietą, matką” – brzmi odpowiedź większości z nas. Dodać jednak trzeba, że ofiarami kulturowych stereotypów łączących płeć z kompetencjami rodzicielskimi stają się także mężczyźni – wzmacnia się u nich przeświadczenie o braku kompetencji „przypisanych z urodzenia” matce. A zwątpienie w siebie może rodzić strach i przyczyniać się do dalszych błędów wychowawczych.
Jak ocenia pani nowe rozwiązania prawne – choćby możliwość podziału między małżonków rocznego urlopu rodzicielskiego? I jaką rolę w kształtowaniu nowego rodzaju relacji rodzicielskich odgrywa płatna opieka: nianie, żłobki, przedszkola?
Zmiany prawne były potrzebne. Legislator musi starać się nadążać za zmianami społecznymi – ewolucją stylów życia, postępem medycyny czy destabilizacją rynku pracy. Z wyjątkiem okresu połogu, który ze względów zdrowotnych wymusza na kobiecie zaprzestanie pracy fizycznej, rodzice uzyskują pełną możliwość wyboru – łączenia pracy zawodowej, opieki nad dzieckiem, a także redefinicji pracy i odpoczynku. Natomiast, jeśli chodzi o płatną opiekę… Cóż, podobno zmywarkę do naczyń wynalazł sfrustrowany mężczyzna, którego żona ustawicznie zaganiała do zmywania [1]. Poważnie mówiąc, każda zmiana w rzeczywistości zawodowej, każda reforma systemu opiekuńczo-wychowawczego musi generować innowacyjne rozwiązania ze strony nas – obywateli. Polacy mają historyczną zdolność do dosyć sprawnego funkcjonowania w realiach niedoboru – sądzę, że i brak miejsc w żłobkach oraz przedszkolach nie stanie się przeszkodą dla rozwoju nowoczesnego modelu ojcostwa.
Przypisy:
[1] To oczywiście wyłącznie anegdota. Oficjalnie za autorkę tego wynalazku uznaje się bowiem kobietę, Amerykankę Josephine Cochrane [przyp. red.]
***
Małgorzata Sikorska
Ile ojca w polskim ojcu?
Z jednej strony mamy pisane przez ojców blogi, książki czy poradniki dotyczące opieki nad dziećmi – adresowane do mężczyzn oraz zaangażowanych tatusiów rodem z przekazów popkulturowych. Celebryci i bohaterowie nowych polskich seriali są jednak tak różni od inżyniera Karwowskiego z „Czterdziestolatka”, który nader rzadko interesował się swoimi dziećmi. A jeśli już to głównie po to, żeby zwracać im uwagę. Z drugiej strony powszechne jest w Polsce niedocenianie ojców jako osób ważnych. Takich, do których można się zwrócić w trudnej sytuacji.
Z jednej strony ojcowie są coraz bardziej widoczni w przestrzeni publicznej – można ich spotkać na placach zabaw, w parkach, sklepach, centrach rozrywki. Z drugiej jednak „statystyczny” polski ojciec angażuje się w zajmowanie się dzieckiem dwa razy rzadziej niż matka, i to jedynie w trzech sytuacjach: gdy daje potomkowi klapsa, gdy rozmawia z nim o kieszonkowym oraz gdy prowadzi inne rozmowy na tak zwane poważne tematy (badania TNS Polska dla Gazety Wyborczej, 2012). Jeśli już rozmawiamy z ojcami – co robimy niezwykle rzadko – to nie poruszamy takich tematów jak problemy uczuciowe, kłótnie z przyjacielem/przyjaciółką, złe samopoczucie, plany na przyszłość czy problemy w nauce. Skłonni jesteśmy (przynajmniej jedna czwarta z nas) dyskutować jedynie „o tym, co się dzieje w Polsce i na świecie” (CBOS, 2013).
W minionym tygodniu odbył się pierwszy Kongres Ojców organizowany na Stadionie Narodowym przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. (Swoją drogą zaskakująca jest data tego spotkania – 19 grudnia, czwartek. Czyżby organizatorzy adresowali kongres do tych nielicznych ojców, którzy korzystają z urlopu ojcowskiego, rodzicielskiego lub wychowawczego i mogą cały dzień przeznaczyć na dyskusje oraz warsztaty, w dodatku w intensywnym okresie przedświątecznych przygotowań?). Niemniej, wciąż popularne jest przekonanie, że to kobiety najlepiej zajmują się dziećmi, ponieważ posiadają mityczny instynkt macierzyński.
Wyniki „Diagnozy Społecznej” z 2009 r. dobrze pokazują opinie Polaków dotyczące obowiązków matek i ojców. Gdy w domu są maluchy do trzeciego roku życia, niemal połowa respondentów popiera model, w którym mężczyzna pracuje w pełnym wymiarze godzin, a kobieta na jakiś czas przerywa pracę. Zdaniem jednej czwartej ankietowanych kobieta w takiej sytuacji w ogóle powinna zrezygnować z pracy. Inaczej postrzegane są obowiązki kobiet, które mają dzieci starsze – w wieku od trzech do sześciu lat. W tym przypadku niemal połowa respondentów za najlepszy uznaje model, w którym oboje rodziców pracuje, z tym że kobieta w niepełnym wymiarze. Nie można jednak pominąć informacji, że zdaniem niemal 11 proc. ankietowanych, kobieta, która ma dzieci nawet w wieku przedszkolnym, powinna zrezygnować z pracy. Zaś według 27 proc. respondentów powinna ona „przerwać pracę na pewien czas”. Co więcej, nawet jeśli dzieci są jeszcze starsze, mają od sześciu do dwunastu lat, zgodnie z opinią 37 proc. badanych, ich matki powinny pracować w niepełnym wymiarze godzin.
To wszystko wskazuje na istnienie dwóch sprzecznych wzorów ojcostwa. Jeden z nich można opisać jako model „ojca zaangażowanego”, zwanego niekiedy „nowym ojcem”, drugi – „ojca nieobecnego”. Gdzie szukać reprezentantów obu typów? Pierwszego raczej w klasie wielkomiejskiej – mam tu na myśli zwłaszcza osoby z wyższym wykształceniem i stosunkowo dobrze płatną pracą, zazwyczaj zwolenników tzw. partnerskiego podziału obowiązków domowych. Drugi wzór częściej praktykują (a w zasadzie nie praktykują, bo nie bardzo się w praktyki życia rodzinnego angażują) ojcowie spoza tej grupy, a ponieważ mają oni przewagę liczebną, ten model jest zdecydowanie bardziej powszechny. Warto bowiem pamiętać, że 40 proc. Polaków mieszka na terenach wiejskich, kolejne 20 – w miasteczkach i miastach poniżej 50 tys. mieszkańców, a mieszkańców miast powyżej 500 tys. jest zaledwie 5 proc. Można odnieść wrażenie, że wzory ojcostwa (podobnie jest zresztą z modelami macierzyństwa) są jednym z wymiarów rosnącego zróżnicowania społeczno-kulturowego we współczesnej Polsce, co związane jest także ze zróżnicowaniem ekonomicznym. „Ojcowie zaangażowani” są coraz dalej od „ojców nieobecnych” i na odwrót.
Co ogranicza rozpowszechnianie modelu „ojca zaangażowanego”?
Po pierwsze – przeszłość. Skąd współczesny młody ojciec ma czerpać wzór zaangażowanego ojcostwa? Z pewnością nie z doświadczeń poprzedniego pokolenia. Na niemal 60 proc. badanych większy wpływ w dzieciństwie miała matka (lub macocha) niż ojciec. Jeszcze więcej respondentów twierdziło, że w dzieciństwie matka była dla nich „większym wsparciem”. Gdy zadano pytanie, czy respondenci chcieliby być tacy jak ich rodzice, okazało się, że ponad połowa kobiet zdecydowanie chciałaby być taka jak matka, a o ojcach mówiło w ten sposób nieco ponad 30 proc. badanych (badanie Grupy IQS na zlecenie Gazety Wyborczej, 2007).
Po drugie także teraźniejszość blokuje często bardziej zaangażowanych. Na ich drodze stają „matki strażniczki”, które decydują, czy ojca do dziecka „dopuścić”. Ponieważ na byciu ekspertką od dzieci niektóre z kobiet budują swoją tożsamość i poczucie posiadania władzy, niekoniecznie są one skłonne do dzielenia się kompetencjami.
Trzeci problem związany jest z sytuacją na rynku pracy. Średnio kobiety zarabiają mniej niż mężczyźni, a argument ekonomiczny jest bardzo ważny przy podejmowaniu decyzji o tym, kto skorzysta z urlopu rodzicielskiego lub kto pójdzie na urlop wychowawczy. W dodatku praca w niepełnym wymiarze godzin, która może pomagać w łączeniu macierzyństwa z aktywnością zawodową, jest w porównaniu z innymi krajami UE formą rzadko oferowaną przez polskich pracodawców i nieczęsto wykorzystywaną przez pracowników.
Czwarta przeszkoda w rozpowszechnianiu wzorca „zaangażowanego” taty ma związek z zasadami polityki społecznej. Mimo zmiany nazwy z urlopu macierzyńskiego na rodzicielski i mimo wydłużenia czasu trwania tego urlopu, ustawodawca nie zdecydował się na zarezerwowanie (dłuższej niż już wcześniej przysługujące ojcom 2 tygodnie) części urlopu, którą mógłby wykorzystać tylko mężczyzna. Tłumaczono się niechęcią do ingerowania w podejmowane przez rodziców decyzje o tym, kto zajmie się dzieckiem, i tym samym utrwalono tradycyjny podział obowiązków i wychodzenie matek z rynku pracy na czas wydłużonego urlopu.
Na drodze do zaangażowanego ojcostwa mężczyźni napotykają wiele przeszkód i w zasadzie może nawet dziwić, że niektórzy z nich podejmują wysiłek bycia „nowym” ojcem. Są oczywiście i profity z tym związane: nieporównywalne z niczym doświadczenie nawiązywania kontaktu z własnym dzieckiem (o którym mówią w badaniach „zaangażowani” ojcowie) czy uwolnienie od tradycyjnie pojmowanego wzoru męskości (na co zwracają uwagę badacze życia rodzinnego). Jeśli jednak ten model jest w Polsce praktykowany przez mniejszość, można założyć, że jego zalety nie są postrzegane jako aż tak atrakcyjne, a przeszkody są całkiem skuteczne.
***
Całe pokolenia pozbawione wzorców
„Nagle zmieniły się mentalne warunki, w których żyjemy i mężczyzna stanął przed dylematem, jak być ojcem. A przecież przez dziesiątki, setki lat w ogóle o tym nie myślano. Ojcem się po prostu było”. Z Leszkiem Talką o zmieniającym się modelu ojcostwa rozmawia Karolina Wigura.
Karolina Wigura: „Pomocy, jestem tatą. Czyli jak być dobrym ojcem i nie osiwieć zbyt szybko” – to chyba najbardziej znana z pańskich książek, choć jest ich więcej. Dlaczego zaczął pan pisać poradniki dobrego ojcostwa?
Leszek Talko: Zacząłem pisać wtedy, kiedy 12 lat temu urodził się mój syn. Wzięło się to z czystej frustracji, bo wówczas nic na ten temat nie publikowano. Zostałem ojcem i po okresie początkowego zachwytu stwierdziłem, że nie mam o tym pojęcia. Rzecz nie w tym, że nie miałem pojęcia, jak ubrać dziecko czy je przewinąć – to potrafiłem. Tylko nie mam pojęcia, co to znaczy być ojcem. Żadnego wzorca.
To ciekawe, bo mnie wydaje się, że obserwujemy w Polsce zderzenie różnych wzorców ojcostwa. Część otrzymujemy z Polski Ludowej, część z III RP. Może niektóre z jeszcze wcześniejszych lat… Moim zdaniem okres PRL działał na tę rolę społeczną destrukcyjnie, choćby dlatego że ojcowie przebywali głównie w pracy, a rola „głównego opiekuna” przypadała przeważnie matkom. Od kilku dobrych lat mamy jednak modę na rodzicielstwo bliskości…
Kiedy patrzę na swojego tatę, dziadka czy pradziadka – tego ostatniego nie pamiętam, ale mi o nim opowiadano – widzę ciąg mężczyzn, którzy tak jak olbrzymia większość innych Polaków szli do powstania czy na wojnę. Często ginęli, ale jeśli przeżywali, niewiele z tego wynikało dla ich roli ojców. A jeśli wojny nie było, to ich ojcostwo ograniczało się do spłodzenia potomka, a następnie – jeśli byli porządnymi ludźmi – do przynoszenia do domu pieniędzy lub – jeśli nie byli porządni – do przepijania ich. Ja miałem szczęście, mój tata pieniądze do domu przynosił, ale jego bycie ojcem ograniczało się do tego, co i u tysięcy innych. Nauczył mnie grać w piłkę nożną, tenisa, parę innych rzeczy, za co jestem mu wdzięczny. Ale kiedy ja zostałem ojcem, pomyślałem, że zanim nauczę mojego synka grać, minie jeszcze ładnych parę lat. I z tego zdziwienia, tej niepewności co robić, frustracji powstały moje wszystkie książki.
Czy poszukując nowego modelu ojcostwa, rozliczał pan też jakoś swojego własnego ojca?
Nie. Pamiętam o tym, że moi rodzice żyli w zupełnie innych czasach. To jest trochę tak, jakby rozliczać ojca i matkę za to, do jakich pieniędzy doszli czy jaką karierę zrobili. Równie dobrze można by mieć do nich pretensje, że rzadziej wyjeżdżali ze swoimi dziećmi za granicę niż my obecnie. Nie porównuję się ze swoim ojcem, bo dzieli nas nie tylko trzydzieści lat różnicy, ale wielka przepaść między światem, który w tym czasie powstał, a tym, który zniknął. Całemu pokoleniu brakuje wzorców. Wystarczy podać jeden przykład. Na podwórku przez dziesięciolecia wychowały się miliony dzieci. Ja również tak się wychowywałem i każdy z mojego pokolenia miał jakieś podwórko. Niezależnie od tego, czy było to podwórko w starej kamienicy, otoczone murami, czy przy bloku zbudowanym w szczerym polu, to model wychowania był taki sam. Wybiegało się z domu i do wieczora bawiło na podwórku. Dzisiaj takich miejsc już nie ma i chyba nikt jeszcze nie zbadał, jakie skutki ma to dla wychowania dzieci.
A jak zachowywali się pańscy koledzy? Podobnie?
Nie bardzo. Mam nawet dla nich swoją prywatną typologię. Pierwszy – „tata zmuszony”. Kiedy 10 lat temu chodziłem z moim dwuletnim synem do zoo, ze zdumieniem spotkałem tam wszystkich dzieciatych znajomych. Bujali się z wózkami, z piwkiem ukrytym w szarej torbie, odliczając minuty, aż ta męka się skończy. Nie mieli pojęcia, co zrobić z dzieckiem widzianym raz w tygodniu, i szli do zoo, bo tak kazała żona. Nie chcieli, a czasem nie potrafili wymyślić czegoś sami, bo niestety żony – o czym się nie mówi – często używają dziecka jako straszaka lub narzędzia nacisku (bo co z ciebie za ojciec, musisz gdzieś z nim wyjść, czyś ty oszalał, nie zabrałeś czapeczki… I można by tak długo). Przestałem lubić to zoo. Stąd blisko do „taty wygnanego”, który tyle razy usłyszał, że źle zajmuje się dzieckiem, że w końcu boi się go dotknąć. Równie częsty jest jednak „tata uciekinier”, który – przerażony nową sytuacją, z którą sobie nie radzi – zaszywa się w pracy czy w gabinecie, żeby tylko nie musieć mierzyć się z dzieckiem. W ostatnich latach to się na szczęście zaczęło zmieniać. Choć też prawda, że dawno nie byłem w zoo i ciekawi mnie, ilu tam jeszcze jest ojców z piwkiem w torebce, nerwowo spoglądających na zegarek
Czy zmiana modelu ojcostwa ma także pańskim zdaniem wymiar terytorialny? Czy nie jest tak, że nowy model ogranicza się do kilku największych polskich miast?
Przede wszystkim jednak pokoleniowy. Nagle zmieniły się mentalne warunki, w których żyjemy, i mężczyzna stanął przed dylematem, jak być ojcem. A przecież przez dziesiątki, setki lat w ogóle o tym nie myślano. Ojcem się po prostu było. Sądzę, że mężczyźni są pod tym względem w o wiele gorszej sytuacji niż kobiety. One często miały i mają duże wsparcie innych kobiet z rodziny – pomaga matka, ciotka, babka, może pomóc krąg koleżanek, przyjaciółek. Natomiast w przypadku mężczyzn czegoś takiego po prostu nie ma. Jest za to klepnięcie po plecach: „O, stary, będziesz miał dziecko, no super, musimy się napić” – i tyle. Na tym się kończy.
Naprawdę sądzi pan, że poza największymi miastami młodzi ludzie także nie podtrzymują już tych tradycyjnych norm zachowań rodzicielskich?
Nie, jest trochę inaczej. Poza Warszawą i kilkoma największymi miastami nie zniknęły jeszcze podwórka i nie zniknęły jeszcze babcie. Czym innym jest wychowywanie dziecka, kiedy mieszka się w apartamentowcu, wśród obcych ludzi, a czym innym wychowanie dziecka w mniejszej miejscowości. Znam dzieci swoich znajomych, które są zawożone do szkoły przez mamę, odbierane przez ciocię, a potem przewożone do babci, która ich przenocuje u siebie w domu, odbiera je stamtąd wujek, który następnego dnia zawiezie je do szkoły. Ojciec dysponujący takim wsparciem nie musi się nawet zbyt dużo zastanawiać, jakim ma być ojcem. On po prostu pracuje, a żona takiego ojca ma na miejscu kilka przyjaciółek, cioć i babcię, które mogą odebrać dziecko ze szkoły, dać mu obiad czy nawet przenocować. Taka sytuacja nie wymusza na ojcu, by zaczął myśleć o tym, jak przeorganizować swoje życie.
Co to w takim razie jest nowoczesne ojcostwo? Na czym ono polega?
Dla mnie nie ma specjalnej różnicy między ojcostwem a macierzyństwem. Kiedy nasz syn miał około roku, mówił „mama” i do mojej żony, i do mnie. Próbowaliśmy wytłumaczyć mu różnicę, ale jemu całkowicie się to myliło. Bo w końcu oboje robiliśmy to samo: karmiliśmy go, wychodziliśmy z nim na spacer, przewijaliśmy go, ubieraliśmy, bawiliśmy się z nim naprzemiennie lub razem. W związku z tym on miał takie przekonanie, że ma dwie mamy. Dlatego w tym czasie nie istniało dla mnie zagadnienie: jak być właściwie tym ojcem. Później doszedłem do wniosku, że bycie ojcem, to bycie na bieżąco ze sprawami dziecka. Dziecko przecież tak szybko się zmienia. Nie tak dawno temu moja dziesięcioletnia córka przeżywała burzliwe historie w szkole, codziennie opowiadała, co się dzieje i kto jest jej przyjaciółką, a kto nie. Zmieniało się to jak w kalejdoskopie. Najważniejsza jest przy tym wszystkim frajda, że się z tym dzieckiem jest, bo najgorsze jest takie zmuszanie się do robienia czegoś dla dziecka. Znam wielu tatusiów, którzy zmuszeni głównie przez mamusie, bo nie z własnej inicjatywy, prowadzą smętni swoje dzieci na jakiś artystyczny kurs. Spędzają tam 2-3 godziny, nudząc się, i wracają do domu z przekonaniem, że już się dość poświęcili i teraz mają prawo do jakiejś swojej przyjemności. To bez sensu – myślę, że lepiej zrobić to, co nas interesuje, każdy musi sobie znaleźć coś takiego sam.
Co na przykład?
Nawet coś najbardziej banalnego. My z dziećmi zawsze świetnie się bawimy przy skręcaniu mebli z Ikei. Spędziliśmy na tym wiele godzin, kiedy to albo ginęły nam śrubki, albo skręciliśmy wszystko od lewej strony itd. Mówię to dlatego, bo kiedyś spotkałem znajomego tatę, który mi się żalił, że jak on coś chce zrobić w domu, to dzieci mu przeszkadzają, gubią śrubki i narzędzia. A wiadomo przecież, że nie chodzi o złapanie króliczka, tylko o gonienie go. Nie chodzi o skręcenie szafki, tylko o to, żeby mieć przy tym wiele zabawy.
***
* Autorka koncepcji numeru: Karolina Wigura.
** Współpraca: Łukasz Pawłowski, Kacper Szulecki, Błażej Popławski, Wojciech Kacperski, Viktoriia Zhuhan, Marcin Żuraw.
*** Autorka ilustracji: Agnieszka Wiśniewska.