A jak aborcja
Zaczęło się od głosowania w Sejmie nad projektem obywatelskim, który – gdyby przeszedł – oznaczałby zaostrzenie prawa do aborcji w punkcie dotyczącym usunięcia płodu ze względu na jego wady genetyczne. Ów obywatelski wniosek wynika z chęci ratowania ciężko upośledzonych płodów przed aborcją. Jak na zawołanie, przed Sejmem i kościołami ustawili się obrońcy życia poczętego, pokazujący uczniom podstawówek przekłamane zdjęcia martwych dzieci oraz modląc się w intencji kobiet, które co roku błądzą, poddając się aborcji.
Wniosek nie przeszedł, ale okazało się, że w ministerialnych kuluarach dzieją się równie ciekawe rzeczy. Oto profesor Andrzej Zoll wyznał, że w Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego przy Ministrze Sprawiedliwości pracuje się nad projektem zmian w Kodeksie Karnym, wedle których życie płodu zrównane zostanie z życiem dorosłego człowieka. Oznacza to, że wszelkie „działania” na płodzie, np. badania prenatalne lub operacje, które wpłyną na jego uszkodzenie lub śmierć, będą karane. Jeśli kobieta poroni w ciąży, będzie traktowana jako podejrzana, która może zrobiła to umyślnie. Projekt zakłada też zakaz używania pigułki wczesnoporonnej. Z wywiadu z profesorem Zollem wynika, że projekt zmian jest mocno niedopracowany, także definicyjnie. Ciekawe, czy to się zmieni, czy pozostanie nam swobodna interpretacja prawa.
Wszyscy katolicy boją się piekła, ale ci w rządzie boją się go chyba najbardziej. To niezwykłe, że w Polsce tak chętnie zajmujemy się sprawami, które dotyczą ograniczenia wolności kobiet oraz kontroli nad ich ciałami w imię dobra wyższego. Gdy dodamy do tego jeszcze, że Polska nie wykonuje wyroków Trybunału w Strasburgu dotyczących odwoływania się od decyzji lekarza i skorzystania z prawa do legalnej aborcji oraz informację, że serwis oferujący tabletki wywołujące poronienie zrezygnował z wysyłania ich do Polski, ponieważ większość z nich przechwytywały służby celne, robi się coraz goręcej. Dla mnie to jasny komunikat: jesteś w niechcianej ciąży albo takiej, która zagraża twojemu zdrowiu lub życiu? Zapomnij dziewczyno o pomocy we własnym kraju. Lepiej zrób sobie wakacje za granicą i tam szukaj życzliwych osób, bo tu nie tylko nie uda ci się dokonać aborcji legalnie, ale jeszcze pójdziesz za to do więzienia. Polska zaczyna przypominać Rumunię za czasów Ceausescu.
Skandalistki roku
Myślałam, że palma pierwszeństwa przypadnie polskiej tenisistce Agnieszce Radwańskiej jako twarzy kampanii „Nie wstydzę się Jezusa”. Gdy dziewczyna pojawiła się w rozbieranej sesji magazynu sportowego ESPN „The Body Issue”, niemal automatycznie internauci, prawicowe media i głęboko praktykująca część katolickiej opinii publicznej wylali na nią wiadro pomyj.
Uznano, że to Jezus ma prawo wstydzić się Radwańskiej, choć zdjęcia w magazynie nie przekraczają granicy dobrego smaku. Ba, są wręcz infantylne. Nie pomógł nawet list otwarty samej zainteresowanej, w którym wytłumaczyła się ze swojej decyzji. Ujadanie nad sesją Radwańskiej trwało dość długo, budząc niestety więcej niezdrowych emocji niż o wiele bardziej skandaliczna sprawa stręczycielstwa, w którą miał być zamieszany inny znany tenisista, Wojciech Fibak. Jakoś w Polsce łatwiej przełknąć oskarżenia o handel młodymi dziewczynami niż sesję promującą zdrowy, sportowy styl życia, w której bierze udział młoda dziewczyna.
Jednak to nie Radwańska została tegoroczną „idolką” internetowych hejterów. Laur przypadnie pewnie feministce Katarzynie Bratkowskiej, która na antenie Polsat News zapowiedziała, że zamierza dokonać aborcji w Wigilię. Jej słowa były reakcją na proponowane przez wspomnianą już Komisję Kodyfikacyjną zaostrzenie przepisów dotyczących przerywania ciąży. Wypowiedź Bratkowskiej oburzyła internautów, bo nie dość, że powiedziała głośno o dokonaniu zbrodni, to jeszcze miała dokonać tego w dzień uświęcony promocjami w centrach handlowych – o narodzeniu Jezusa w ubogiej stajence nie wspominając. Internetowi nienawistnicy obrzucili ją inwektywami, a prawie nikt nie zwrócił uwagi na to, że słowa feministki były mocną, ale jednak prowokacją w reakcji na propozycję zmiany przepisów, które mają doprowadzić do ograniczenia życia i wolności połowy społeczeństwa.
Seks, kłamstwa i sutanny
Początkiem była głośna sprawa dwóch polskich duchownych pracujących na misji na Dominikanie oskarżonych o pedofilię. I chociaż obaj głośno zaprzeczali, dowody przeciwko nim okazały się niezbite. Potem doszły sprawy kolejnych księży i ich występków, procesy sądowe, a także dziwne tłumaczenia i milczenie ich przełożonych, którzy – mimo wyroków skazujących czy udowodnienia winy – nie czuli się upoważnieni do tego, by odebrać księżom posady lub przynajmniej ograniczyć kontakt z dziećmi.
Co najlepsze i najstraszniejsze zarazem, to reakcja autorytetów kościelnych z arcybiskupem Józefem Michalikiem na czele. Od słów, że molestowanie seksualne piętnastolatki to nie pedofilia, po te, że wszystkiemu winni są rozwodzący się rodzice i feministki, bo odrzucone i rozbudzone seksualnie dzieci garną się do Bogu ducha winnych dorosłych (czytaj: księży), którym często trudno się od nich opędzić, jak od szatana. Ci sami księża, którzy zwracali uwagę w swoich wypowiedziach na seksualnie rozbudzone dzieci, jednocześnie komentują, że wchodząca właśnie do polskiego języka „ideologia gender” seksualizacji dzieci właśnie chce, a przecież one istotami seksualnymi z natury nie są. Wyczuwam tu pewien dysonans albo brak porozumienia między duchownymi, bo często ich postrzeganie sprawy wzajemnie się wyklucza.
Niektórzy publicyści starają się ratować Kościół przed nim samym i grzmią, że wszelkie nagłaśnianie przypadków pedofilii wśród duchownych to atak na Kościół i jego budowany od setek lat autorytet. Nikt przecież nie ma prawa przeczyć temu, co mówi Kościół. Zresztą pedofilia jest wewnętrzną sprawą Kościoła i nikomu – także służbom zwykle ścigającym takie przestępstwa – nic do tego. Zamiast o pedofilii lepiej porozmawiać o pieniądzach, które państwo chce Kościołowi odebrać, bo to jest dopiero gest godny potępienia.
Oraz… gender!
Na koniec mój ulubiony termin, który brzmi jak imię kolejnego Jeźdźca Apokalipsy. Jego widmo od kilku miesięcy krąży po Polsce, wywołując trzepot serc co bojaźliwszych wiernych, a już na pewno rumieniec na twarzy arcybiskupa Michalika i jego zwolenników.
Słowem tym oczywiście jest gender – czytany dowolnie, z polska i angielska, a najlepiej brzmiący w połączeniu ze słowem „ideologia”. I tak „ideologia gender” zagościła pod strzechami obawiających się Niemców, Rusków i Unii polskich katolików. Teraz mogą bać się jeszcze bardziej, gdyż – według listu wyprodukowanego przez Konferencję Episkopatu Polski – celem tej ideologii jest zniszczenie rodziny i namawianie do zmiany płci biologicznej, a stoją za tym wszystkim feministki i unijne dyrektywy.
List odczytany został w kościołach całej Polski, tak by groza nadchodzącej apokalipsy mogła dotrzeć do wszystkich. Co więcej, po upublicznieniu listu przed świętami, KEP zapowiedziała, że zostanie odczytany w wersji „łagodniejszej” – do czego nie wszędzie się zastosowano.
W Poznaniu na przykład odczytano wersję oryginalną, że gender ma źródła w marksizmie, rozbija system wychowawczy i promuje masturbację dzieci w wieku przedszkolnym. W dodatku list opatrzono wstępem, że biskupów należy słuchać, bo oni są następcami apostołów, i to oni są autorytetem, a nie „ksiądz Boniecki czy «Tygodnik Powszechny»”. Nie zabrakło też bardziej błyskotliwych komentarzy, że „diabeł się denerwuje, bo w kościołach prawdę mówią”, a społeczeństwo wymrze przez gender. Jak to dobrze, że Kościół nie zapomniał o swych starych sprawdzonych metodach wychowywania społeczeństwa – grożenie diabłem – by przywrócić światu porządek zgodnie ze swoją, jedyną słuszną wizją świata. Dla wielu, także dla piszącej te słowa, gwałtowne zainteresowanie Kościoła tym obco brzmiącym słowem (które co prawda jest obecne w ramach kształcenia na polskich uczelniach od ponad dekady) wprost związane jest z chęcią odwrócenia uwagi mediów i opinii publicznej od masowo ujawnianych ostatnio przypadków pedofilii w Kościele. Kościelni przedstawiciele trzymają się jednak twardo obranej strategii, a na wojnę z gender szykują się jak za dobrych czasów inkwizycji. Ciekawe, czy w przyszłym roku ekskomunikują ideologię gender i wyznające ją feministki oraz popierających je wykształciuchów. Arcybiskup Michalik wyraźnie ostatnio zaznaczył podczas pasterki: „Bójcie się wykształconych, a nieprostych serc, bo to jest zagrożenie”.
***
O „hitach” mijającego roku pisać można by długo. Znalazłoby się miejsce na komentarz do kampanii drogowej, która sprowadza kobietę do towaru z cyckami na wierzchu, jaki można spotkać na pasach; można przypomnieć sukces kampanii takich jak „Marsz Szmat” czy „One Billion Rising”, które – mimo negatywnych komentarzy jak zawsze aktywnych hejterów internetowych – spotkały się z pozytywnym odzewem społecznym.
W mijającym roku wydarzyło się sporo. Czy zmieniło cokolwiek w naszym stosunku do seksu, aborcji, antykoncepcji, przemocy wobec kobiet, feminizmu i kobiet w ogóle? Jeśli nawet zaszła pozytywna zmiana w umysłach zwykłych Polaków, to podejrzewam, że długo przyjdzie czekać na rewolucję na górze. Zwłaszcza, jeśli standardy myślenia w Polsce nadal będzie wyznaczał nie papież Franciszek, a polski Kościół z arcybiskupem Michalikiem na czele. Dlatego pozostaje mi na koniec po cichu zawołać: wykształceni o nieprostych sercach, łączcie się!