Raz na jakiś czas mężczyźni podrywali się, żeby skontrolować wybraną osobę. Z reguły ich podejrzenie wzbudzał ubiór, karnacja, kształt oczu. Wystarczyło odpowiednio się ubrać, żeby przejść niezauważonym. Wydawało mi się, że ten system nie może być skuteczny, że jest kolejną atrapą i sztucznym tworzeniem miejsc pracy w i tak przerośniętych służbach porządkowych.

A jednak w jakimś sensie okazał się skuteczny, kiedy 29 grudnia 2013 r. na wołgogradzkim dworcu doszło do eksplozji. Strażnicy przypłacili za tę skuteczność życiem, ale prawdopodobnie to dzięki nim zginęło o wiele mniej osób. Przyczyn zamachu nie trzeba było długo szukać. Wszystko wskazywało na „śmiertnicę”, czyli terrorystkę samobójczynię. W podobnym zamachu miesiąc wcześniej zginęło w Wołgogradzie siedem osób. Już po chwili mogliśmy zobaczyć twarz dziewczyny, która zabrała ze sobą 17 ofiar. Następnego dnia powtórzył się ten sam scenariusz: terroryści zdetonowali ładunki w trolejbusie, w rezultacie zginęło 14 osób.

Zawisko_Zdjęcie_1
Dworzec w Wołgogradzie, gdzie doszło do drugiego z trzech zamachów w tym mieście. (fot. Tomasz Zawisko)

Tymi wydarzeniami Północny Kaukaz żył pod koniec 2013 r. Roku pełnego zmian, ale zmian raczej kosmetycznych. Wydarzenia z Wołgogradu przyćmiły to wszystko i rzuciły światło na problem dla Kaukazu fundamentalny: z Rosją czy osobno?

 

Na Wschodzie bez zmian

Kaukaskie media od października zajmowała głównie skandaliczna wypowiedź Władimira Żyrinowskiego. Lider Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji, znanej z tego, że nie jest ani liberalna, ani demokratyczna, ogłosił, że należy kontrolować przyrost naturalny na Północnym Kaukazie wprowadzając np. grzywny za posiadanie większej liczby dzieci niż dwójkę. Zasugerował również odgrodzenie regionu drutem kolczastym. Polityk od lat zajmuje w Rosji pozycję etatowego skandalisty, ale rzecz w tym, że z jego pomysłem w nieco mniej radykalnej formie zgadza się duża część Rosjan.

Słowom tym dali odpór kaukascy dziennikarze, naukowcy i politycy, wśród nich nawet wiceprezydent Dagestanu Gadżi Machacziew, który w grudniu zginął w wypadku samochodowym. W Czeczenii skandal skończył się rozwiązaniem lokalnych struktur LDPR, która zresztą i tak pełniła tam rolę fasadową. Jeśli jednak słowa Żyrinowskiego przetłumaczyć z jego języka na ludzki, to kontrowersyjny polityk nie powiedział niczego nowego. Propozycje oddzielenia Kaukazu od Rosji powtarzane są już od lat, a jedną z czołowych postaci, która ruszyła do polityki z tym właśnie hasłem jest Alieksiej Nawalny. Ten sam Nawalny, którego dobry wynik w pojedynku o stanowisko mera Moskwy cieszył niedawno zachodnie media.

Politycy mówią to, co znaczna część społeczeństwa chce usłyszeć. 24 proc. Rosjan życzyłoby sobie oddzielenia się Czeczenii od Federacji Rosyjskiej, a na 27 proc. taki scenariusz nie zrobiłby szczególnego wrażenia. Można podejrzewać, że gdyby badania Centrum Lewady dotyczyły nie tylko Czeczenii, ale całego Północnego Kaukazu albo przynajmniej Dagestanu, Czeczenii i Inguszetii, to wyniki nie różniłyby się znacząco.

Nowy sojusznik – i to jaki!

Tymczasem orędownicy rosyjskiego Kaukazu pozyskali dość egzotycznego sojusznika: Michaiła Chodorkowskiego. Zek numer 1 skrytykował współczesne pojmowanie pojęcia „nacjonalizm” w Rosji, gdzie mylone jest ono z szowinizmem. „Próbować przeskoczyć z państwa feudalnego do socjalizmu to nie bardziej durny pomysł niż przejść z pozycji imperium do państwa multikulturowego z pominięciem etapu państwa narodowego” – mówi były szef JUKOS-u. „A czy to państwo narodowe będzie «russkim» czy «rossijskim» to poważny temat do dyskusji i znalezienia konsensusu z narodowymi mniejszościami zamieszkującymi Rosję (…)”. Zapytany o Północny Kaukaz odpowiedział, że wszystkie problemy, z którymi boryka się Rosja są nieznaczące w porównaniu z kwestią terytorialnej integralności Federacji. „Oddzielenie Północnego Kaukazu to w niedalekiej przyszłości miliony ofiar. (…) Jeśli mnie zapytać, czy pójdę walczyć: pójdę. Za Północny Kaukaz. To nasza ziemia, którą zdobyliśmy. Nie ma we współczesnym świecie ziemi, której nikt nie zdobył, a Północny Kaukaz zdobyliśmy my”.

Historia się toczy

Dla wielu osób słowa Chodorkowskiego mogą wydawać się szokujące. Bohater w oczach Zachodu mówi językiem, który według naszych pojęć jest językiem imperializmu. Żyjemy jeszcze czasami, kiedy przyzwoity człowiek oglądając telewizję musiał popierać Dżochara Dudajewa, a później Maschadowa, bo inaczej byłby za Jelcynami, Bieriezowskimi, Putinami. Nie można było krytykować Jandarbijewa, Dudajewa i ich radykalnego stronnictwa, żeby przypadkiem „nie ścisnąć ręki zakrwawionej”. Tymczasem dążenia do przekształcenia Czeczenii na początku w osobną jednostkę w obrębie Związku Radzieckiego, a po jego upadku w niepodległe państwo, nie znajdują i nigdy nie znajdywały zbytniego poklasku na samym Północnym Kaukazie. Czeczeni stanęli za Dudajewem murem, bo widząc rosyjskie zbrodnie siłą rzeczy jednoczyli się wokół lidera.

Historia stale się toczy, a już podczas drugiej wojny czeczeńskiej coraz mniej bojowników walczyło o niepodległą Iczkerię, a coraz więcej o oddzielenie całego Północnego Kaukazu od Rosji i stworzenia tam państwa na prawach szariatu. Wojna o niepodległość szybko zmieniła się w świętą wojnę prowadzoną przez religijnych fanatyków wyznających, co ciekawe, obcy dla Północnego Kaukazu odłam islamu. Konflikt, początkowo dotyczący Czeczenii, rozlał się na cały Północny Kaukaz.

Słabe i skorumpowane lokalne elity nie dawały sobie w nowej sytuacji rady. Doszło do eksodusu ludności niekaukaskiej z Kaukazu. Wielonarodowościowe miasta takie jak Grozny i Machaczkała opustoszały z Rosjan, często specjalistów, ludzi wykształconych, lokalnych elit. Kiedy w 2004 r. zaczęto mordować milicjantów w Dagestanie, wielu ludzi cieszyło się, że nareszcie milicjanci mają się sami czego bać. Od tego czasu kadry się zmieniły, sytuacja się zmieniła, a kolejnymi, regularnymi zamachami nikt oprócz samych terrorystów się nie cieszy.

Rozwalić Rosję!

Celem zamachów w Wołgogradzie nie jest po prostu wystraszenie ludzi. Ludzie będą się bać przez kilka tygodni, może miesięcy, ale przecież i tak pójdą w końcu do pracy, będą jeździć autobusami i dalej żyć. Naiwnością jest też myślenie, że terroryści chcą doprowadzić wyłącznie do dezintegracji kraju przed Igrzyskami Olimpijskimi w Soczi. To oczywiście dobry moment, żeby zaszkodzić Rosji, ale sprowadzanie walki terrorystycznej do Igrzysk to groteska.

Profesor Gieorgij Mirski, rosyjski politolog i historyk twierdzi, że chcą oni „doprowadzić do tego, żeby Rosjanie ze zdwojoną zawziętością mówili: «strasznie nam żyć z tym Kaukazem, jak się od niego uwolnić?» I żeby muzułmanie – również ze zdwojoną zawziętością – mówili: «Jak można żyć razem z Rosjanami, jeśli oni w każdym muzułmaninie widzą terrorystę? ».

Zawisko_Zdjęcie_2
Zdjęcia ofiar w szkole w Biesłanie, gdzie w 2004 r. doszło do najstraszniejszego w skutkach ataku terrorystycznego w rosyjskiej historii. Zginęły 334 osoby, w tym 186 dzieci. (fot. Tomasz Zawisko)

Terroryści wiedzą, że nie wygrają z Rosją zbrojnie, bo czego może dokonać kilkuset bojowników i kilka tysięcy wspierających ich cywilów przeciwko wielkiej Rosji? Ich celem jest rozwalić Rosję od wewnątrz za pomocą Rosjan. Każdy Żyrinowski i każdy Nawalny im w tym pomaga. Z oddzielonym od Rosji Kaukazem poradzą sobie o wiele łatwiej, łudząc się przy tym, że oddzielenie Kaukazu rozpocznie w Rosji efekt domina. Wiedzą, że swojego celu nie mogą osiągnąć w ciągu kilku lat, że walka będzie trwać o wiele dłużej. Soczi to tylko krótki rozdział tej historii.

Zjeść ciastko i mieć ciastko

Polityka Kremla to próba dogodzenia wszystkim. Z jednej strony Kreml potwierdza, że miejsce Północnego Kaukazu jest w Federacji Rosyjskiej, a z drugiej gra na tych samych nastrojach, na których swoje pozycje budują nacjonaliści. Reżimowe media robią wiele hałasu wokół każdej sprawy, w której „russkij” ucierpi od „osoby o wyglądzie kaukaskim”. Te same media milczą jednak na temat dziesiątek morderstw na tle narodowościowym, choć dochodzi do nich w Rosji od lat. Wydarzeniem na skalę ogólnokrajową było kaukaskie wesele w Moskwie, na którym strzelano w powietrze. Ale kiedy Dagestańczyk, poświęcając własne życie, uratował w stolicy Rosji dwie tonące dziewczyny, to media nie uznały tego za fakt warty nagłośnienia. Oto uroki narodowościowej polityki państwa Putina. W takich warunkach mieszkańcy Kaukazu będą czuć się w Rosji coraz bardziej obco, a Rosjanie będą im jeszcze odleglejsi.

Zawisko_Zdjęcie_3
List gończy za żoną jednego z terrorystów. Policja i wojsko szczególnie boją się kobiet, które przyłączyły się do bandyckiego podziemia, ponieważ to one wykorzystywane są po śmierci męża do samobójczych zamachów. (fot. Tomasz Zawisko)

Polityka Kremla to także dotowanie wiernych lokalnych elit, promowanie Ramzana Kadyrowa, przywódcy, który po cichu wykańcza mniejszość rosyjską w Czeczenii i buduje swoją małą lokalną skorumpowaną dyktaturę za cenę wierności Federacji i samemu Putinowi. To jednocześnie traktowanie narodów Kaukazu nie jako partnerów do dyskusji, co potwierdza decyzja prezydenta o tym, że głowy regionów będą mianowane przez parlamenty, a nie w powszechnych wyborach, jak w całej Rosji. To prowadzenie niekończącej się wojny, zamiast zastanowienia się, czego trzeba dokonać, aby tę wojnę zakończyć. Wojny, która dla wielu ludzi stała się źródłem utrzymania i ogromnych dochodów. Władimir Putin chce zjeść ciastko i mieć ciastko, a tak się nie da.

Zwrócić Północny Kaukaz Rosji

Czasy Związku Radzieckiego to dla Północnego Kaukazu z jednej strony stalinizm i ogromna tragedia całych narodów, a z drugiej strony osiągnięcie takiego poziomu rozwoju, jakiego nigdy wcześniej i nigdy później Północny Kaukaz nie osiągnął. Z całego imperium do regionu przyjeżdżali specjaliści, naukowcy, osoby, które znajdowały tu wymagającą odpowiednich kompetencji pracę. W tych warunkach wykształciły się również lokalne elity wywodzące się z kaukaskich narodów. Na Kaukazie funkcjonowały rosyjskie (nie „russkie”) miasta, uniwersytety,
szpitale, zakłady pracy.

Jeśli na Północnym Kaukazie ma zapanować spokój to musi być to region rosyjski: z rosyjskimi miastami, z prawdziwym sądownictwem, a nie z jego skorumpowaną atrapą, z prawdziwymi specjalistami, u których kompetencje będą ważniejsze niż narodowość i pochodzenie. System klanowy nie może determinować pozycji społecznej. Musi być to region, gdzie realizuje się sensowne inwestycje, a nie wyrzuca miliony w błoto na opustoszałe luksusowe wieżowce, gdzie funkcjonuje prawdziwa służba zdrowia, a nie lekarze, którzy na studia dostali się dzięki rodzinie.

Oczywiście nie twierdzę, że z terrorystami należy rozmawiać, bo i o czym rozmawiać z ludźmi, którzy pragną cofnąć świat do średniowiecza. Rację ma pod tym względem prezydent Inguszetii, Junus-biek Jewkurow, który powiedział „że starczy już grać z wahabitami w demokrację”. Nie wolno również sprowadzać problemu do złej sytuacji socjalnej. Wahabici swoje „mięso armatnie” werbują wśród ludzi biednych, ale ich ruch to również opłacający ich przedsiębiorcy, popierający ich ludzie w polityce i organach siłowych, często wykształceni i bogaci. Wystarczy wspomnieć, że wpływowego szejka Saida Afandi al-Czirkawiego zabiła aktorka rosyjskiego teatru z Machaczkały. Żeby ich powstrzymać należy dać im odpór nie tylko zbrojny, ale trzeba pokazać, że Północny Kaukaz był i jest częścią Rosji. Dopóki walka z terroryzmem będzie skupiać się jedynie na eliminowaniu „mięsa armatniego” świętej wojny, dopóty wojna będzie trwać.

Takie zmiany wymagają dalekowzrocznych planów, których Kreml nie posiada i chyba nigdy nie posiadał. Lepsi są już w planowaniu terroryści i pozostaje mieć jedynie nadzieję, że ich plan się nie powiedzie.