Droga Pani Zofio,

dziękuję serdecznie za Pani list. Jest on dla mnie dowodem na to, że także osoby o zupełnie innym światopoglądzie uważnie czytają moje felietony i co więcej, są gotowe aktywnie wchodzić w dyskusję na poruszane w dziale „Feminizując” tematy. Rozumiem Pani obiekcje i szanuję odmienne od moich poglądy, ale nie mogę się zgodzić z zarzutami. Jak rozumiem, Pani uwagi oscylują wokół dwóch kwestii: pierwszą jest moje założenie, że Kościół postanowił walczyć z „ideologią gender” w odpowiedzi na zarzuty o przypadki pedofilii wśród duchownych, co nazywa pani teorią spiskową. Drugą kwestią jest moja niesłuszna – w Pani oczach – obrona tejże „ideologii” uprawianej na gruncie szkolnym i przedszkolnym. Po kolei zatem postaram się odnieść do obu kwestii i do każdego akapitu Pani tekstu oddzielnie.

Pisze Pani, że na łamach „Kultury Liberalnej” prowadzę kampanię progenderową i przeciwko Kościołowi. Jako uważna czytelniczka na pewno zauważyła Pani, że nie piszę jedynie o tych kwestiach, poruszam także sprawy prawa dotyczącego aborcji, in vitro, czy przemocy wobec kobiet. Felietoniści mają ten przywilej, że mogą pisać o tym, co ich osobiście obchodzi, a mnie obchodzą właśnie tematy godzące w wolność kobiet i prawo do wyrażania przez nie swoich poglądów. Pisząc, że prowadzę kampanię, siłą rzeczy odmawia mi Pani tego przywileju. Druga rzecz, i tu muszę wytknąć Pani błąd – nie komentuję wypowiedzi „kościelnych” publicystów, tylko publicystów prawicowych.

A teraz postawiona przez Panią sprawa teorii spiskowej. Pisze Pani: „ Kto twierdzi, że taka oddolna inicjatywa w reakcji na zauważenie zmian w szkolnych i przedszkolnych programach była inspirowana przez drżących o swoją pozycję biskupów lub księży, wyznaje teorię spiskową”. Jak Pani na pewno wie, teoria spiskowa z definicji stoi w opozycji do oficjalnie uznanej wersji jakiegoś wydarzenia czy faktu. W związku z tym muszę zapytać: czy jest jakaś oficjalna wersja dotycząca reakcji Kościoła na zarzuty o pedofilię wśród duchownych i spuszczanie na owe przypadki zasłony milczenia? Jeśli tak, chętnie ją poznam. Jeśli jednak pozostaje Pani przy nazwaniu mojej opinii teorią spiskową, to zapraszam do lektury artykułu zamieszczonego w cytowanej w Pani tekście „Rzeczpospolitej”. W opublikowanym po moim felietonie artykule jego autorzy także podpisują się pod ową „teorią spiskową”. W dodatku bardzo ładnie swoje stanowisko rozwijają, przyznam, z dużo lepszą znajomością rzeczy niż ja.

Oto ostatni akapit: „Jest sytuacją tragiczną, gdy Kościół Dobrą Nowinę Robotnika z Nazaretu wykorzystuje jako cep w ideologicznej walce. Walce nie z grzechem i niesprawiedliwością, ale z wrogiem, którego sam stworzył, by przykryć własne grzech i występek. Nie ma nic bardziej niszczącego i zniechęcającego ludzi do Boga niż przywoływanie Jego Imienia w złej i niepotrzebnej wojnie. Szczególnie w sytuacji, gdy ofiarami są nie dorośli mężczyźni, ale ci najmłodsi chrześcijanie, których rodzice oddawali z dobrą wolą w «troskliwe» kapłańskie ręce”.

A teraz przejdźmy do omówienia zaangażowania Kościoła w kwestię wychowania szkolnego i przedszkolnego dzieci. Nie wiem, dlaczego uważa Pani, że Kościół w ogóle powinien zajmować się edukacją dzieci w wieku przedszkolnym, nie wydaje mi się, żeby w przedszkolach odbywały się lekcje religii. Natomiast z przykrością zauważam, że choć twierdzi Pani, że WSZYSCY znają pojęcie „gender” i wiedzą, jak się nim posługiwać, to sama popełnia Pani merytoryczny błąd, myląc „gender” z „gender mainstreaming”. Rozumiem, że pisząc „wszyscy” ma Pani na myśli osoby swojego pokroju – wykształcone, z dużych miast, z planowanym doktoratem, bo liczne video ankiety krążące w internecie pokazują, że ludzie nie potrafią zdefiniować słowa „gender”.

Co więcej, nawet Pani, mimo wykształcenia i pozornie dogłębnego zaznajomienia z tematem, nie unika błędu. Może zatem jeszcze raz, do znudzenia. Gender oznacza po prostu płeć. Równie dobrze Kościół mógłby walczyć z „ideologią płci”. Studia nad płcią, czyli gender studies mówią, że mamy dwie płcie: kobiety i mężczyzn. Mówią także, że przez wieki społeczne postrzeganie płci obrosło w stereotypy, które nie nadążają za zmianami w świecie – zmianami ekonomicznymi, społecznymi i kulturowymi. Na początku XX w. nikomu nie przyszło do głowy, że kobiety mogą na przykład głosować w wyborach albo nosić spodnie (nawiasem mówiąc, wielkim wrogiem noszenia przez kobiety spodni był Kościół właśnie). Obecnie kobiety mogą ubierać się jak chcą, a ich prawo głosu nie jest kwestionowane. Dziś mówimy jednak o potrzebie równości ekonomicznej – by kobiety nie miały nad sobą szklanego sufitu w karierze zawodowej, by zarabiały tyle, ile mężczyźni. Właśnie tym – praktyczną równością ze względu na płeć – zajmuje się gender mainstreaming. Pisze Pani, że w Polsce z tą równością nie mamy problemu, że ona już jest. Nie podaje Pani jednak żadnych danych statystycznych, a od poważnej publicystki oczekiwałabym szafowania czymś więcej niż tylko prywatnymi opiniami. Powołuje się Pani na unijne dyrektywy, ale nie argumentuje tego Pani konkretnymi statystykami, fragmentami dyrektyw w odniesieniu do Polski.

Ostatni wątek – gender w przedszkolach. Skąd bierze Pani informację, że ktoś zmusza chłopców do noszenia sukienek? Tu też, będąc poważnym publicystą, warto byłoby znaleźć konkretne dane. Bo co innego zabawa w ubieranie się w stroje innych kultur (szkocki kilt, nowozelandzką spódniczkę, czy polskie stroje szlacheckie z XVI wieku, o sutannach duchownych nie wspomnę), a co innego, namawianie chłopców, by zdjęli spodnie i przymierzyli spódniczkę koleżanki. O takich sytuacjach nie słyszałam, podobnie jak pełnomocniczka do spraw równego traktowania kobiet i mężczyzn, Agnieszka Kozłowska-Rajewicz. Ona również szukała przedszkoli, o których mówią księża, ale nie znalazła.

Swoją drogą, można by się pokusić o stwierdzenie, że to dość niezwykłe koincydencja. Kościół oburza się na zarzuty pedofilii wobec młodzieży szkolnej oddawanej księżom przez ufnych rodziców pod opiekę, a jednocześnie walczy z „ideologią”, której zarzuca uświadamianie seksualne młodych ludzi, a to dlatego, że poprzez tę „seksualizację” właśnie stają się ofiarami pedofilii. Aż chciałoby się krzyknąć, że jest dokładnie na odwrót, że to właśnie ignorancja i nieświadomość swoich praw czyni z dzieci bierne narzędzia w rękach pedofilów, bo nie potrafią one często nazwać rzeczy po imieniu. Czyżby o to chodziło duchownym? Ale to już kolejna moja „teoria spiskowa”.

Jeszcze jedna uwaga: broni Pani środowisk związanych z Kościołem, które czerpią pieniądze z funduszy europejskich w ramach promocji gender mainstreaming. Co więcej, nie widzi Pani sprzeczności między tym, co głosi ta zasada unijna a tym, co o gender mówią duchowni społeczeństwu. Podejrzewam, że kwestie równości rozumie Pani podobnie jak organizacja Opus Dei, która otrzymuje dotacje na rozwijanie „umiejętności właściwych kobiecie: dbałość o szczegóły umilające życie innym, utrzymywanie porządku wokół siebie”. To faktycznie bardzo równościowe.

I znów na koniec zrównuje Pani gender z „relatywizacją ról płciowych”. Definicję słowa gender już wytłumaczyłam i mam nadzieję, że wycofa się Pani z nazywania tej nauki i podejścia herezją. Używa Pani pojęcia herezji chętniej niż niejeden duchowny – gratuluję odwagi. Tymczasem, wracając do biednych dzieci, uświadamianych seksualnie w przedszkolach i przebieranych w nieswoje ciuszki. Gdy mój syn w niedalekiej przyszłości uzna, że chce chodzić tylko w kolorze różowym i bawić się lalką, to mu nie będę tego wybijać z głowy. Jak Pani wie, podział na niebieskie dla chłopców i różowe dla dziewcząt to efekt ostatnich dziesięcioleci – kiedyś było na odwrót. A zabawa chłopców lalkami jeszcze nie oznacza, że wyrosną oni na homoseksualistów i pedofilów. Raczej na troskliwych i wrażliwych mężczyzn, którzy będą odnosili się do dziewcząt i kobiet z większym szacunkiem niż ich, broniący źle pojmowanej męskości niczym ostatniej reduty, ojcowie i dziadkowie.