Powołują się na prawa naturalne, na trwałe biologiczne i co za tym idzie kulturowe różnice między kobietami i mężczyznami. Są konserwatywni, reakcyjni i reaktywni. Boją się zmian. Boją się nowego języka, zmieniających się ról społecznych kobiet, są wrogo nastawieni do istotnych przeobrażeń obyczajowych. Teraz znaleźli dla wszystkich tych lęków ładnie brzmiącą etykietkę.

Hierarchowie muszą przegrać swoją kampanię z kilku powodów. Po pierwsze, dlatego że tak wielkich zmian kulturowych nie sposób zatrzymać. Świat z ich wyobrażeń i świat obecny czy przyszły po prostu do siebie nie przystają. Wielu polskich biskupów zamieszkuje jakąś ideologiczną, nostalgiczną utopię. Nie tylko nie ma dziś do niej powrotu, ale i ona sama nigdy nie była tak prosta, jak się ją dzisiaj przedstawia. Po drugie, taka postawa czyni z Kościoła instytucję na wskroś polityczną. Można odnieść wrażenie, że walce z tak zwaną „ideologią gender” podporządkowane zostało nauczanie religijne.

Nie sądzę, choć nie moje to wyznanie, by chrześcijaństwo należało zubażać i zamykać w doraźnych wojnach kulturowych. Religia będzie na tym tracić. Wolałbym widzieć w polskim Kościele postawy podobne tym, jakie proponuje obecny papież. Po trzecie, Kościół walczący z gender chowa się w oblężonej twierdzy i miast wychodzić ku ludziom z ich zmieniającymi się wzorcami zachowań i potrzebami, stosuje niepojętą formę moralnego szantażu. Nie znajduję w tych wypowiedziach wiele więcej niż wyłącznie język potępienia. Po czwarte, Kościół biskupów daje łatwe wsparcie swoim wrogom. Teraz jeszcze łatwiej szydzić im z hierarchów, a co gorsza żartować z samego chrześcijaństwa. Radykalizacja ludzi Kościoła to najlepszy prezent dla tych wszystkich, którzy chcą szybkiej sekularyzacji i oderwania nas od kultury biblijnej. Po piąte, biskupi uparcie trzymają się nie tyle języka nauczania, zachęty, ale staroświeckiego i niemożliwego do zaakceptowania języka paternalistycznego. Oni wiedzą lepiej, oni muszą narzucać. Ten styl retoryczny i stojące za nim poczucie moralnej wyższości wydają mi się kompletnie obce. Za dużo w tym pychy i zarozumialstwa.

Jest to kolejny przykład nikomu niepotrzebnej w Polsce ofensywy ideologicznej zbyt dalekiej od codziennego życia, od realnych moralnych dylematów, przed którymi stajemy. Uderza w tym wszystkim nie tylko sama krucjata duchownych, co liczne przemilczenia. Kościół zdaje się nie mieć nic do powiedzenia o pijanych kierowcach, o porzucanych i zabijanych dzieciach, o emigracji zarobkowej milionów Polaków, o chorym dzieleniu Polski na dwa obozy ideowe i polityczne. Nic nie mówi o narastających podziałach społecznych, niewiele uczynił dla poprawy jakości nauczania religii w szkołach. Księżom obojętna zdaje się kultura biblijna polskiego katolika. Mówią, jak zwykle, niemal obsesyjnie o seksie i o małżeństwie, podtrzymując patriarchalny model życia.

Muszę przyznać, że kompletnie nie pojmuję, po co biskupom nowy wróg. Nie pojmuję, dlaczego nie potrafią znaleźć sobie miejsca w liberalnym świecie, bo przecież innego póki co nie będzie. Nie pojmuję dlaczego powołują się na prawa natury, których sens został całkowicie zinstrumentalizowany i niewiele obecnie znaczy. Mam wrażenie, że jest to kolejny przykład wydumanej, zawziętej i dzielącej nas ofensywy. Mnie to biskupie gadanie tylko irytuje.