Przyznać trzeba, że w polskiej debacie nad gender pojawiło się wiele komentarzy trafnych. Mam tu na myśli choćby wybrane opinie w sprawie Listu Pasterskiego Episkopatu Polskiego, ogłoszonego w Niedzielę Świętej Rodziny. Najbliższe mi są komentarze redaktora naczelnego „Więzi”, Zbigniewa Nosowskiego oraz etyka z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, ks. Alfreda Wierzbickiego. Nie jestem teologiem ani antropologiem, natomiast jako badacz dziejów Kościoła chciałbym uzupełnić toczące się dyskusje poprzez dodanie kontekstu historycznego.
List Episkopatu jako ideologia
Żeby jednak uniknąć wszelkich znamion dwuznaczności stwierdzić muszę na początku, że cała historia Listu pokazuje dysonans pomiędzy niektórymi biskupami polskimi a papieżem Franciszkiem. Biskupi mają nie tylko prawo, lecz także obowiązek duszpasterski komentowania wpływu wydarzeń i procesów zachodzących aktualnie w kulturze i społeczeństwie na rzesze wiernych. Nie jest zresztą niczym nowym poruszanie przez kościelną hierarchię zagadnień biologii płci, antropologii społecznej czy też kanonicznego statusu małżeństwa.
A jednak w przypadku Listu Episkopatu z 29 grudnia 2013 r., zarówno kulisy opublikowania dokumentu, jak i język zastosowany w ostatecznej jego formie doprowadziły do skandalu. Dotarcie do publicznej wiadomości dwóch dramatycznie różniących się wersji Listu spowodowało polaryzację i mediów, i wiernych. Stąd wzięły się tak brutalne i natychmiastowe ataki obrońców Listu na jego krytyków. Publikacja alternatywnych form oraz wolność pozostawiona biskupom w decydowaniu, czy List ma być odczytany w danej diecezji, czy nie, skutkowały dramatycznie zróżnicowanym i nerwowym odbiorem społecznym.
Zauważmy, że Episkopat zamiast odwoływać się w Liście do Księgi Rodzaju, Ewangelii czy encyklik papieskich poprzestał na przytoczeniu jedynie dwóch krótkich cytatów. Do tego – wyrwanych zupełnie z kontekstu: jednego z Konstytucji Pastoralnej II Soboru Watykańskiego „Gaudium et Spes”, drugiego z przemówienia Jana Pawła II z 1980 r. Decyzja o niewykorzystaniu w Liście ogromnego zasobu źródeł kościelnych odnoszących się do tematów rodziny, kobiet i płci, zaowocowała przekazem spłyconym, redukcjonistycznym, pozbawionym wszelkich znamion analizy naukowej czy egzegetycznej. Nie zacytowano ani jednego źródła, nie podano konkretów potępionej w Liście „ideologii”. Proszę mnie dobrze zrozumieć. Jako historyk, nie krytykuję braku przypisów naukowych, lecz dostrzegam brak odniesień do konkretnych argumentów strony przeciwnej.
Mówiąc o „ideologii gender” czy „genderyzmie”, List sam przeradza się w ideologię. Nic dziwnego zatem, że cały polskojęzyczny internet przepełniony jest tym zideologizowanym słownictwem. Wielu publicystów używa terminu gender bez zrozumienia dla jego genezy bądź kontekstu, tworząc zatem często pejoratywne określenia. Przykładowo, ks. Wierzbicki po udzieleniu komentarzy na temat Listu Episkopatu nazwany został „księdzem genderystą”. Na tym samym portalu znaleźć można artykuł pod wymownym tytułem: „Genderyzm jest jak komunizm. I trzeba się szykować na długą wojnę!”.
Cóż, taki totalizujący język tworzony ad hoc bez odwoływania się do konkretnych źródeł może tylko dzielić, krzywdzić i przeciwdziałać „integralnej wizji człowieka” deklarowanej przez biskupów jako cel listu.
Mówiąc o „ideologii gender” czy „genderyzmie”, biskupi sami tworzą ideologię. Nic dziwnego, że cały polskojęzyczny internet przepełniony jest zideologizowanym słownictwem. | Piotr H. Kosicki
Co biskupi mieli na myśli pisząc List? Czy chodziło im o ochronę instytucji małżeństwa? O zwalczanie feminizmu – jeśli tak, to jakiego? O podkreślenie antagonizmu wobec wspólnot LGBT? Czy wręcz o potępienie wszelkiej refleksji naukowej nad – jak to ujął ks. Wierzbicki – „przeżywaniem kobiecości i męskości”? Stanowisko biskupów uniemożliwia jednoznaczne odpowiedzi na te pytania. Pochylmy się chwilę nad kontekstem historycznym, tym jak i kiedy nastąpiła rzymskokatolicka problematyzacja tematyki gender – bo w Liście m.in. tego właśnie brakuje.
Wielokrotnie w XX w. Kościół przywoływał katolików do porządku w sprawach obyczajowych, chcąc zagwarantować przekazanie pewnych norm i wartości kolejnym pokoleniom. Encyklika Piusa XI „Casti Connubii” z 1930 r. nadała spójną formę – w oparciu m.in. o Ewangelię i pisma św. Augustyna – przekazowi kościelnemu. Sakrament małżeński uznano za klucz do zabezpieczenia i utrwalania „godności osoby ludzkiej” w życiu społecznym. Pius XI był przekonany, iż w obliczu liberalizmu wolnorynkowego i komunizmu bolszewickiego Kościół musi prowadzić politykę bezkompromisową. Chodziło nie tylko o zabezpieczenie wartości katolickich przed infiltracją komunistyczną, ale też o maksymalne szerzenie, przede wszystkim wśród młodych katolików, zarówno wiary, jak i przekonania o konieczności zaangażowania się w świecką działalność publiczną. Założenia te widać jeszcze wyraźnej w kolejnej encyklice Piusa XI „Divini Redemptoris” (1937), wypowiadającą wojnę komunizmowi, „wyraźnie dążącemu do tego, by zniszczyć doszczętnie wszelki ład społeczny i podważyć same podwaliny cywilizacji chrześcijańskiej”.
Można by powiedzieć, że publicysta ogłaszający wojnę z genderyzmem poprzez porównanie z komunizmem, ma do tego podstawy w historii Kościoła. Jednak, w przeciwieństwie do komunistów określonych partyjną przynależnością, za „genderystów” można by uznać wielu duchownych i świeckich promujących prawa kobiet – m.in. Piusa XI.
Co więcej, program umacniania katolickiej społeczności wcale nie nakazywał ślepego wypowiadania wojny wszelkim nowym nurtom. Nawet Sodalicje Mariańskie Akademików – nazywające się w latach 1916–1949 polskimi „szkołami apostołów” – uznając tradycyjny model rodziny za „komórkę organizmu społecznego i narodowego”, nie pozwalały na żadną działalność niezakorzenioną w „pracy nad samym sobą”. Pobożny katolik winien był wręcz sięgać po wszelkie „współczesne metody zespołowej pracy samokształceniowej i samowychowawczej” – jak to określiła Hanna Przeciszewska, zmarła w zeszłym roku działaczka Sodalicji Mariańskiej i później Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie.
W liście biskupów nie tylko brakuje namawiania do „samokształcenia” katolików w kwestii gender, ale przede wszystkim brakuje definicji, czego to dokładnie katolicy mają się wystrzegać. Jeśli uznać zatem za zasadne potępienie ks. Wierzbickiego jako „genderysty”, to na tej samej zasadzie można by skrytykować Jana Pawła II, który w Liście do kobiet „A ciascuna di voi” z 1995 r. potępił „uwarunkowania, które we wszystkich czasach i na każdej szerokości geograficznej utrudniały życiową drogę kobiety, zapoznanej w swej godności, pomijanej i niedocenianej, nierzadko spychanej na margines, a wreszcie sprowadzanej do roli niewolnicy”.
Fakt, że polski papież konsekwentnie i publicznie sprzeciwiał się aborcji i antykoncepcji, uzasadniając to poszanowaniem praw osoby ludzkiej do życia i godności, w żadnym wypadku nie sankcjonuje dyskryminowania kobiet, a także LGBT. Przecież kolejni papieże w drugiej połowie XX w. uczestniczyli w tworzeniu i szerzeniu międzynarodowej kultury poszanowania praw człowieka, obejmującej także różnice płci czy orientacji seksualnej.
Co na to Człowiek Roku 2013?
Jak to wszystko rozumieć w świetle wypowiedzi papieża Franciszka, postrzeganego za ikonę współczesnej tolerancji i otwartości, Człowieka roku 2013? (Tytuł ten przyznały Franciszkowi „Time” oraz „The Advocate” – najbardziej znane amerykańskie pismo dla osób LGBT.) Z jednej strony, mamy deklarację Franciszka wygłoszoną podczas powrotu ze Światowych Dni Młodzieży w Rio de Janeiro w kontekście oceny księży gejów z lipca 2013 r. – „Jeżeli ktoś jest homoseksualistą i poszukuje Boga, kim ja jestem, żeby go osądzać?”. W tym samym wywiadzie papież zdystansował się wobec doniesień prasowych o istnieniu „lobby gejowskiego” w Watykanie. Odniósł się także do roli kobiet w Kościele – kategorycznie zanegował propozycję kapłaństwa kobiet, jednocześnie zaznaczając, że należy powierzać kobietom jak najbardziej odpowiedzialne zadania w administracji Kościoła i działalności duszpasterskiej.
Czy słowa Franciszka o „lobbowaniu” można odnieść do rzekomego „genderyzmu”? Pomimo długoletniego zaangażowania Stolicy Apostolskiej w działalność na rzecz praw człowieka, nietrudno znaleźć w wypowiedziach duchownych watykańskich przykłady dyskursu przywodzącego na myśl sformułowania z polskiego Listu Episkopatu. Przykładowo – „antropologia, która chciała wspierać perspektywy równouprawnienia kobiety, wyzwalając ją od wszelkiego determinizmu biologicznego, w rzeczywistości zainspirowała ideologie, które promują, na przykład, podważanie wartości rodziny w jej naturalnej cesze dwubiegunowości rodzicielskiej, to znaczy tworzonej przez ojca i matkę, zrównanie homoseksualizmu z heteroseksualizmem, nowy model seksualności polimorficznej”.
Autorem tych słów zaczerpniętych z listu do biskupów z 31 maja 2004 r. był przyszły Papież Benedykt XVI, a ówczesny ks. kard. Józef Ratzinger. List zatwierdził sam Jan Paweł II. Dokument ten, powstały przed dekadą, mógł faktycznie służyć polskim biskupom jako pierwowzór ich dokumentu. Główne różnice między tekstami dotyczą poziomu i jakości argumentacji. Przyszły papież przedstawił erudycyjny, elegancki wywód z przywołaniem licznych fragmentów Biblii, encyklik oraz innych źródeł. Czy zatem jego list można uznać za dokument „antygender”, zgodnie z dzisiejszym rozumieniem tego terminu przez publicystów broniących Listu polskich biskupów? List Ratzingera, pomimo ostrych momentami słów, stawia sprawę jasno: „Bez żadnych przesądów co do wysiłków w promowaniu praw, do których kobiety mogą dążyć w społeczeństwie i w rodzinie, te uwagi chcą skorygować tendencję, która uważałaby mężczyzn za wrogów do pokonania”.
Jeżeli zatem biskupi polscy wzorowali się na tym właśnie liście, to pozostali mu wielce niewierni. Nikt nie twierdzi, że Kościół ma uznać za zgodne z prawem naturalnym wszystko, co się mówi, pisze i czego się uczy na antropologii, kulturoznawstwie bądź innych, wyspecjalizowanych kierunkach – zwłaszcza na Women’s Studies, LGBT/Queer Studies czy Gender Studies. Rzecz jasna, hierarchowie nie mogą sprzeniewierzyć się własnym naukom. Jednak, gdy chodzi o przekaz masowy w okresie Świąt Bożego Narodzenia, należałoby oczekiwać nie tylko jednoznacznego i ścisłego określenia celu Listu, lecz także umiejscowienia tego przekazu w odpowiednim kontekście, także historycznym. Inaczej trudno nie pomyśleć – jak to sugerowało już wielu krytyków Listu – że biskupom chodzi o odwrócenie uwagi od skandali pedofilii w Kościele.
***
Papież Franciszek przypomniał we wrześniowym wywiadzie dla „Civiltà Cattolica”: „Musimy zawsze uwzględniać osobę. Wkraczamy w tajemnicę istnienia ludzkiego. Bóg towarzyszy ludziom w ich życiu i musimy postępować tak samo, uwzględniając ich sytuację. To potrzebne, by towarzyszyć im z miłosierdziem”. Nietrudno dostrzec, że w sprawie gender Kościół nie mówi jednym głosem. Czy ta polifonia jest mu potrzebna? Czy Episkopat nie powinien naśladować papieża w przyjętej przez niego metodzie ewangelizacji i nauczania społecznego?