W tym sennym marzeniu opozycji na czele rządu staje ktoś inny, a Węgry przestają być na cenzurowanym UE. Kto? Na przykład Attila Mesterházy, przez węgierską opozycyjną lewicę namaszczony na kandydata niemal idealnego.
Mesterházyemu nie będzie jednak łatwo spełnić snu swoich partyjnych kolegów i wyborców, którzy wesprą nie tylko jego macierzystą Węgierską Partię Socjalistyczną (Magyar Szocialista Párt), lecz także cały blok partii, które pomimo różnic ideologicznych zdecydowały się współdziałać, by odsunąć Orbána od władzy. Mesterházy dogadał się najpierw z Gordonem Bajnaiem, byłym premierem i szefem centrolewicowego Razem 2014 (Együtt 2014), a później panowie zaczęli zapraszać do kompanii kolejnych graczy. Mówi się, że w skład owego – raczej wątłego i zawartego w jednym celu – sojuszu obok wspomnianych już ugrupowań weszła Koalicja Demokratyczna (Demokratikus Koalíció), Dialog dla Węgier (Párbeszéd Magyarországért), a nawet Węgierska Partia Liberalna (Magyar Liberális Párt). I choć szef DK mówi o otwartości na współpracę, a pytany o nią chwilę później odmawia komentarza, to zaangażowanie partii kolejnego byłego premiera, Ferenca Gyurcsánya, wydaje się być pewne. Na uboczu rozgrywki pozostają deklarująca polityczną samodzielność Polityka Może Być Inna! (Lehet Más a Politika!) i Węgierska Partia Romów (Magyarországi Cigány Párt).
Pytana o wyborcze szanse sojuszu Rzeczniczka Fideszu, Gabriella Selmeczi, podkreśla, iż zawiązali go ci sami ludzie, którzy wcześniej zrujnowali Węgry, zaś jej odpowiedniczka z nacjonalistycznego Jobbiku, Dóra Dúró, wskazuje na „odrodzenie koalicji kłamców”. Jakkolwiek jednak opozycja próbuje się jednoczyć, zapowiadana przez sondaże parlamentarna arytmetyka zdecydowanie jej nie sprzyja. O ile bowiem ugrupowanie Mesterházyego może liczyć na jakieś 15 proc. głosów, to jego „koalicjanci” są poniżej lub balansują na granicy progu wyborczego. W tym samym czasie Orbánowy Fidesz, choć może już nie kroczy po zwycięstwo w takim stylu jak podczas poprzedniej kampanii, wciąż może pochwalić się poparciem na poziomie 31 proc. Innymi słowy populizm znów zrobił swoje, a seria „proobywatelskich” posunięć Viktora Orbána przysporzyła Fideszowi wyborców (choć może lepiej powiedzieć, że zatrzymała ich odpływ). Jeśli dodać do nich wcześniejsze reformy granic okręgów wyborczych, likwidację drugiej tury wyborów, obowiązek rejestracji wyborców, a także zapowiadane reformy samego parlamentu, to szanse na ponowny sukces Fideszu są coraz wyraźniejsze.
Jasne, że zwycięstwo nie będzie już tak spektakularne i Orbánowi będzie trochę trudniej. Mimo to węgierska opozycja zwiera szyki, bo jest o co walczyć. Mesterházy nie zapomina bowiem, iż do politycznego zagospodarowania wciąż pozostaje około 30 proc. Węgrów, którzy w sondażach deklarują brak zdecydowania na kogo mogliby zagłosować. Czy jednak Mesterházy ma choćby cień szansy na tekę premiera? Czynników uprawdopodobniających (bądź przeciwnie) taką wersję jest całe mnóstwo, a rozstrzygnięcia wcale nie musi automatycznie przynieść powyborczy poranek tegorocznej węgierskiej wiosny. Bo nawet gdyby, jakimś cudem, udało się pokonać Fidesz, to utrzymanie wielopartyjnego sojuszu, jak wiemy z własnej historii politycznej, nie należy do rzeczy łatwych.