Wyścig przyszłości

Półtora roku temu tygodnik „The Economist” zadał pytanie „Czy Brazylia pozostanie krajem przyszłości?”. Już wydawało się, że utrwaliła swoją supremację w regionie latynoskim. Przez pierwszą dekadę XXI w. brazylijska gospodarka rosła w tempie średnio 3,7 proc. PKB rocznie, niemal dwukrotnie szybciej niż meksykańska. Dzięki temu PKB Brazylii osiągnęło w 2010 r. poziom ponad dwukrotnie wyższy od PKB Meksyku. A przecież przez poprzednie kilka dekad oba kraje szły łeb w łeb – dziwił się „The Economist”. Jednak, zdaniem cytowanego przez tygodnik analityka, dzięki lepszym perspektywom rozwojowym Meksyk mógłby na nowo prześcignąć Brazylię już w 2022 r.

Trudno wyobrazić sobie, aby ta prognoza miała się kiedykolwiek ziścić. I to mimo tego, że miniony rok był wyjątkowo ciężki dla Brazylii, a nadspodziewanie udany dla Meksyku. Brazylia pozostaje państwem o powierzchni ponad czterokrotnie większej niż Meksyk, o dwa razy większej populacji. Jeżeli na początku wieku uznawano PKB obu krajów za zbliżone, to wynikało to raczej z wyceny walut narodowych w dolarach amerykańskich. Przeceniano meksykańskie peso przy niedowartościowaniu brazylijskiego reala. Aby w obecnych warunkach przegonić Brazylię, Meksyk musiałby nabrać takiego tempa wzrostu gospodarczego, jakie obserwowano jedynie w najbardziej dynamicznych gospodarkach azjatyckich – a to wydaje się nierealne.

Nie czas na karnawał

Brazylia faktycznie przeżywa trudny okres. Jej wzrost gospodarczy spadł w minionym roku poniżej 1 proc. PKB. Rozpędu nabrała inflacja. Na przełomie czerwca i lipca obywatele masowo zaprotestowali przeciwko korupcji i niskiej jakości usług publicznych. Choć od tego czasu nastroje społeczne zdążyły się już uspokoić, prezydent Dilma Rousseff nie jest wcale pewna, że zachowa stanowisko po październikowych wyborach.

Piłkarski mundial, który odbędzie się w Brazylii za pół roku, może poprawić notowania rządu, jeśli tylko okaże się organizacyjnym lub sportowym sukcesem. Ale równie dobrze może znów skłonić klasę średnią do protestów. W 2012 r. Brazylijczycy wyszli na ulice między innymi po to, by wyrazić niezadowolenie z powodu olbrzymich wydatków na obiekty sportowe. Z ich perspektywy, tego rodzaju inwestycje nie są tak potrzebne jak szpitale, szkoły czy infrastruktura transportowa.

Czy tego chce, czy nie, Brazylia będzie w tym roku uważnie obserwowana przez resztę świata. Jednak jej obecne problemy nie dziwiłyby nas aż tak bardzo, gdybyśmy wcześniej nie dali się tak łatwo uwieść szumnej opowieści o jej globalnej potędze.

Tequila sunrise?

Umarł król, niech żyje król! Problemy Brazylii zbiegły się z sukcesami Meksyku, gdzie trwa prawdziwa reformatorska gorączka. W 2013 r. prezydent Peña Nieto doprowadził do przyjęcia ustaw usprawniających rynek pracy, szkolnictwo, sektor telekomunikacyjny oraz system polityczny. Prawdziwą wisienką na torcie była przyjęta w grudniu reforma liberalizująca rynek energetyczny, który przez poprzednie 75 lat znajdował się pod wyłączną kontrolą państwa. Przewiduje się, że w ciągu dekady może to uczynić Meksyk jednym z kluczowych producentów ropy naftowej na świecie.

Nie ulega wątpliwości, że prezydent Peña Nieto dał wyraz politycznej determinacji i efektywności, w ten sposób przyczyniając się do poprawy notowań swojego kraju. I to nie tylko tych wizerunkowych, lecz także finansowych: wkrótce po przyjęciu reformy energetycznej agencja Standard & Poor’s podwyższyła ocenę Meksyku do poziomu BBB+. Niemniej jednak wszystkie wspomniane reformy wymagają jeszcze żmudnej implementacji. Co więcej Meksyk bynajmniej nie stał się dzięki nim krajem wolnym od problemów. Wśród nich na czoło wysuwa się kryzys bezpieczeństwa publicznego w wielu miejscach kraju, związany z działalnością karteli narkotykowych.

W poszukiwaniu wzorca

Sposób, w jaki rozmawiamy o Ameryce Łacińskiej, najwięcej mówi o nas samych. Nie jesteśmy częścią świata latynoskiego, potrzebujemy więc punktów zaczepienia, aby w ogóle mieć pretekst do dyskusji na jego temat. To zrozumiałe, ale siłą rzeczy prowadzi do uproszczeń.

Można na Amerykę Łacińską patrzeć przez pryzmat modeli społeczno-ekonomicznych, którym z różnym skutkiem udaje się sprostać wyzwaniom typowym dla tego regionu. Z tej perspektywy Brazylia wciąż służy za regionalny wzór łączenia modernizacji z walką przeciwko wykluczeniu społecznemu. Dzięki reformom realizowanym przez rządy Luli da Silvy i Dilmy Rousseff w ciągu zaledwie dekady skutecznie ograniczono w tym kraju ubóstwo, co przyniosło poszerzenie klasy średniej o 40 milionów obywateli. Brazylijski model okazał się wyjątkowo skuteczny zwłaszcza w porównaniu z „socjalizmem XXI wieku” Hugo Cháveza.

Aby w obecnych warunkach przegonić Brazylię, Meksyk musiałby nabrać takiego tempa wzrostu gospodarczego, jakie obserwowano jedynie w najbardziej dynamicznych gospodarkach azjatyckich – a to wydaje się nierealne.| Paweł Zerka

Ale w międzyczasie zmienił się punkt odniesienia. Mało kto inspiruje się teraz Wenezuelą, która po śmierci Cháveza pogrążyła się w politycznym i gospodarczym chaosie. Rosnącą popularnością cieszą się natomiast otwarte gospodarki rynkowe – Chile, Kolumbia, Peru oraz Meksyk – które nabrały w ostatnich latach rozpędu. W porównaniu z nimi Brazylia wypada blado. Jej gospodarka jest bardziej zamknięta, mniej zintegrowana z globalnym rynkiem, za to z rozdętym państwem, charakteryzującym się wysokimi kosztami prowadzenia biznesu. Te bariery hamują rozwój lokalnej przedsiębiorczości, a jednocześnie odstraszają zagranicznych inwestorów.

To wszystko nie znaczy jednak, że model brazylijski można już wyrzucić do kosza. Meksyk ma szansę wyznaczyć wzór dla innych państw w regionie, gdy chodzi o sposoby pobudzania wzrostu gospodarczego. Ale to może nie wystarczyć do zmierzenia się z problemami ubóstwa, nierówności i wykluczenia społecznego, które w większości krajów latynoskich są wciąż kluczowym wyzwaniem. Doświadczenia brazylijskie jak najbardziej pozostają w użyciu.

W poszukiwaniu lidera

Manicheistyczny charakter dyskusji na temat Ameryki Łacińskiej świadczy również o naszej potrzebie zidentyfikowania głównego partnera do dyskusji; określenia, kto jest liderem tego regionu. Tymczasem trzeba zdać sobie sprawę z tego, że perspektywy pełnokrwistego przywództwa politycznego w wykonaniu jednego państwa latynoskiego są mocno ograniczone.

Geograficznie, gospodarczo, a w coraz większym stopniu również kulturowo Meksyk pozostaje związany ze Stanami Zjednoczonymi. To zjawisko uległo wzmocnieniu zwłaszcza po ustanowieniu Północnoamerykańskiej Strefy Wolnego Handlu (NAFTA) w 1994 r. Poza więzami kulturowymi i historycznymi, coraz mniej łączy Meksyk z Ameryką Południową. Owszem, odgrywa konstruktywną rolę jako jeden z inicjatorów integracji gospodarczej w duchu liberalnym: wraz z Chile, Kolumbią i Peru wchodzi w skład dynamicznego Sojuszu Pacyfiku. Bierze też udział w latynoskiej debacie politycznej w ramach organizacji CELAC, skupiającej wszystkie kraje Półkuli Zachodniej z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych i Kanady. Niemniej jednak jego uwaga jest skierowana przede wszystkim na północ.

Inne problemy dotyczą Brazylii. Pozostaje ona jedynym portugalskojęzycznym krajem w regionie, gdzie praktycznie wszyscy porozumiewają się po hiszpańsku. Za różnicami językowymi stoją odrębność historyczna i związane z nią odmienne dziedzictwo instytucjonalne. Brazylię zamieszkuje przy tym ponad połowa populacji Ameryki Południowej, a takim kolosom wbrew pozorom trudno jest przewodzić. Wreszcie, o ile Brazylia chętnie przedstawia się jako potęga globalna, pretensji do przywództwa regionalnego bynajmniej nie przejawia – ku rozpaczy tych, którzy życzyliby sobie jej większego zaangażowania w kryzys wenezuelski czy transformację Kuby.

W najbliższej przyszłości przywódcza rola Brazylii i Meksyku polegać będzie głównie na symbolicznym inspirowaniu innych. To dobrze, bo oba kraje odniosły w ostatnim czasie istotne postępy społeczne, gospodarcze i polityczne. Nie ma też co stawiać przed nimi nadmiernych wymagań – w końcu oba wciąż mierzą się z poważnymi wyzwaniami. Dlatego zamiast patrzeć na nie przez pryzmat prestiżowego wyścigu gigantów, lepiej obniżyć diapazon i zastanowić się, w jaki sposób oba mogłyby odegrać konstruktywną rolę w regionie latynoskim oraz czego mogłyby nauczyć się od siebie nawzajem.

Niestety mediom dużo łatwiej będzie zastąpić blednącą gwiazdę BRICS jakimś nowym efektownym skrótem (obowiązkowo z literą „M” na początku) – po to tylko, by za pięć lat zadać znajomo brzmiące pytanie „Czy Meksyk pozostanie krajem przyszłości?”.