Podzielając tezę, że Macierewicz jest w pewnym sensie „politycznym szaleńcem”, a także zgadzając się w różnych szczegółowych kwestiach z jego krytykami, chcę tu bronić dwóch spraw. Po pierwsze politycznej biografii Macierewicza jako pomysłodawcy i współautora Komitetu Obrony Robotników. Po drugie zaś tezy, że „polityczni szaleńcy” są nadal, również w wolnej Polsce, potrzebni.

Pisząc to, nie mam zamiaru przekonywać czytelników „Kultury Liberalnej”, by stali się w swoich środowiskach „oszołomami” i odtąd głosowali tylko na Macierewicza. Sądzę jednak, że w jednym warto, byśmy oszołomami byli wszyscy. „Polityczne szaleństwo” oraz rzadką w polskiej polityce determinację musimy oceniać w kontekście całej biografii Antoniego Macierewicza. Ten polityczny szaleniec, jakkolwiek byśmy go nie oceniali, zasłużył na order Orła Białego.

Komitet Obrony Robotników – pomysł jak zinstytucjonalizować pomoc dla represjonowanych robotników Ursusa i Radomia, jak przekształcić małą grupę pomagających w ruch społeczny – to jeden z najlepszych, najbardziej innowacyjnych polskich pomysłów politycznych XX wieku. Zaś formuła KOR brała się w ogromnej mierze z pomysłu, determinacji i organizacyjnej pracy właśnie Macierewicza. Inicjatywa ta łączyła kilka różnych środowisk i była wspólnym przedsięwzięciem kilku, jakże odmiennych liderów. Wśród nich Macierewicz był jednym z najważniejszych.

Jego polityczne szaleństwo oraz rzadką w polskiej polityce determinację musimy oceniać w kontekście całej biografii Antoniego Macierewicza. | Mateusz Fałkowski

Pisał zdecydowanie mniej niż Kuroń czy Michnik, co – jak sądzę – poważnie utrudniło mu późniejszą walkę o poparcie, prestiż i status w opozycji. Jest jednak autorem m.in. ważnego artykułu zamieszczonego w „Aneksie” w 1976 r., pisanego w kluczowym momencie tuż przed powstaniem KOR. W swoich „Refleksjach o opozycji” Macierewicz postulował m.in., że „Opozycję w Polsce trzeba dopiero stworzyć. Legalność nie ma sensu. Ma zaś go, być może, jawność działania, lecz tylko wtedy, gdy opozycję – grupkę prowadzącą globalną politykę – zastąpi ruch oporu. Powszechny ruch, wsparty powszechną gotowością poniesienia konsekwencji. Gdy zaznaczymy ostrymi przedziałami, co wolno, a czego nie wolno. Gdy stworzymy opinię publiczną, najpierw wewnątrz własnej grupy, a później działającą i wobec całego społeczeństwa. Gdy zrealizujemy postulat minimum – przynajmniej nie kłamać. Gdy przywrócimy wartość tym zapomnianym słowom: sprawiedliwość, wolność i niepodległość. Tylko wtedy będzie możliwa budowa ruchu, działanie opozycji”. Przypomnijmy, pisał to w połowie lat siedemdziesiątych, gdy trzeba było dopiero przesunąć horyzont myślenia. I jeśli – słusznie – pamiętamy w tym kontekście o ogromnej roli tekstów Leszka Kołakowskiego o nadziei i beznadziejności, Adama Michnika o nowym ewolucjonizmie, Jacka Kuronia o programie działania, pamiętajmy też o intelektualnym wkładzie Antoniego Macierewicza. W tamtym czasie bardzo niewielu potrafiło tak pisać oraz łączyć to z pracą organizacyjną. Do tego była potrzebna odwaga, by działać inaczej, pewne „polityczne szaleństwo”.

W lecie 1976 r. Macierewicz w oparciu o środowisko drużyny harcerskiej Czarna Jedynka działającej przy warszawskim liceum Reytana wymyślił i rozwinął to, co stało się podwaliną dla KOR: akcję pomocy dla robotników w Ursusie, szybko potem rozszerzoną przez kolejne osoby i środowiska na Radom. To on był autorem nazwy Komitet Obrony Robotników i najsilniej dążył do pewnej instytucjonalizacji i nagłośnienia tej inicjatywy. Wbrew obawom innych dysydentów naciskał na szybkie powołanie Komitetu i najbardziej się przyczynił do powstania KOR w takiej formule. Postępował w myśl postulatu zawartego we wspomnianym artykule dla „Aneksu”: „Legalność nie ma sensu, jawność ma sens, trzeba tworzyć opozycję”. Był jedną z osób, które najmocniej wpłynęły na taktykę i sposób działania KSS KOR. Należał do komisji redakcyjnej „Komunikatu KOR”, odegrał ważną rolę w początkach ruchu wydawniczego, kiedy to wraz z Mirosławem Chojeckim i Januszem Krupskim stał się zdecydowanym zwolennikiem użycia powielaczy jako sposobu działania opozycji. Wraz z Chojeckim i Bogusławą Blajfer sam drukował jedne z pierwszych opozycyjnych broszur. Wymieniam te różne innowacyjne wtedy działania i zasługi, bowiem sądzę, że w zbyt małym stopniu pamiętamy o roli, jaką wówczas odegrał. Inne osoby stały się w pamięci społecznej ikonami KOR, on nie. I nie chodzi o to, by z kolei innym odebrać ten status, ale by przywrócić pamięć o roli Macierewicza.

Nie stał się ikoną KOR. Nie chodzi o to, by innym odebrać ten status, ale by przywrócić pamięć o roli Macierewicza. | Mateusz Fałkowski

Jesienią 1976 r. w największym stopniu przyczynił się do osiągnięcia przez KOR krytycznej masy i dynamiki. Czy więc Jacek Kuroń lub Jan Józef Lipski byli nieważni? Oczywiście że byli bardzo ważni. Macierewicz jest zaś postacią tej samej rangi, co wymienieni dysydenci. Tak jak Kuroń, Lipski czy Michnik zostali (zasłużenie) uhonorowani orderem Orła Białego za swoje zasługi sprzed 1989 roku, tak samo na to najwyższe odznaczenie zasłużył Macierewicz (a także Piotr Naimski, który również odegrał ogromną rolę w akcji pomocy i tworzeniu KOR).

Jeśli o tym wszystkim będziemy pamiętać, łatwiej będzie nam pisać o „politycznym szaleństwie” Macierewicza nawet krytycznie, ale bez demonizowania, bez pogardy i bez czynienia z polityka PiS taliba. Być może łatwiej byłoby wtedy o rzeczową dyskusję wokół działań rządu i parlamentu po katastrofie smoleńskiej oraz wokół rozwiązania WSI.

Krytykuję więc nie sam fakt działania – a z tego często czyni się zarzut Macierewiczowi – ale sposób w jaki działa i jak te działania uzasadnia. | Mateusz Fałkowski

Krytycznie oceniam nurt ideowy reprezentowany przez Macierewicza, a także sposób prowadzenia przez niego prac na rzecz wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej. Nie podoba mi się konfrontacyjny sposób testowania i nagłaśniania hipotezy o zamachu, sposób wyjaśniania swoich działań opinii publicznej, jak również sama organizacja prac zespołu ekspertów i zespołu parlamentarnego. Jednak skala niesprawności instytucji państwa ujawniony katastrofą, a także poziom zaniechań rządu i rządowej komisji po katastrofie są tak duże, że całkowicie usprawiedliwiają podjęcie prac i nacisku przez opozycję parlamentarną. Krytykowałbym więc nie sam fakt działania, a z tego (np. z samego faktu brania pod uwagę hipotezy o zamachu) czyni się zarzut Macierewiczowi, a sposób w jaki działa i jak te działania uzasadnia.

Podobnie ma się rzecz ze sprawą rozwiązania Wojskowych Służb Informacyjnych. Przypomnieć należy, że kilka lat temu teza o ogromnych nieprawidłowościach w WSI i potrzebie radykalnej zmiany struktur i ludzi peerlowskiego wywiadu wojskowego napotykała jak najbardziej na akceptację różnych polityków Platformy Obywatelskiej. Niewielu jednak w klasie politycznej miało ochotę, by się tego zadania podjąć i firmować je swoim nazwiskiem. Do tego potrzeba było politycznego szaleńca. Trzeba też zdawać sobie sprawę z pewnego kontekstu. Przedstawiciele byłych peerelowskich służb nie wychodzą obecnie ze studiów telewizyjnych i radiowych, a dziennikarze fetują panów generałów Czempińskiego, Dukaczewskiego i Makowskiego. Liczne komentarze siwiejących asów służb PRL, a także innego częstego gościa w programach Moniki Olejnik – Janusza Palikota, stanowić mają pewien wzór politycznej racjonalności, kultury politycznej i pragmatyzmu, racjonalności przeciwstawionej m.in. szaleństwu taliba Macierewicza. Tym bardziej warto więc przywrócić podstawowe proporcje.

Po 1989 r. nadal potrzebujemy niekiedy „politycznego szaleństwa” (oczywiście w demokratycznych ramach oraz podlegającego krytyce). Jeśli nie chcemy być kolejną generacją „PIN-ów”, polskich intelektualistów, dla których podstawową zasadą jest stadność myślenia (autorem określenia był poseł Grupiński prawie 30 lat temu), powinniśmy upomnieć się o obecność tak rozumianej odwagi w polskim życiu publicznym. A przynajmniej w większym stopniu dopuścić możliwe racje stojące za „szaleńcem”, zwłaszcza jeśli jest nim założyciel KOR – jednego z najlepszych polskich pomysłów politycznych XX wieku.