A może wszystko? Żona, matka, Polka… Czego więcej trzeba było w niewdzięcznych dla ojczyzny czasach? Kobieta oddana mężowi w najtrudniejszych chwilach: gdy upalnym latem słał zbrojne hufce na zaprzyjaźnioną Czechosłowację, gdy w czas srogiej zimy aplikował Solidarności mniejsze zło, wreszcie ‒ gdy przez kolejne pory roku łamał sobie głowę, jakby tu porzucić władzę. Krótko mówiąc, życiorys, którym można obdzielić nie jedną żonę, a trzy.
Słowo „rozwód” pojawiło się w mediach nagle. Grom z jasnego nieba uderzył najpierw w ludzi nauki. Po raz pierwszy od dawna wybitni historycy wyrywali sobie z rąk tabloid. IPN czy nie IPN, niemal wszyscy zaczytywali kolorowe stronice „Super Expressu”. W niektórych ośrodkach akademickich dosłownie darli gazetę na strzępy. W całym kraju rozbrzmiewało unisono pytanie: jak „romans” z gosposią wpłynie na ocenę stanu wojennego?
Że wpłynie, to rzecz pewna. To już nie czasy, gdy biografia bohatera naszych dziejów rozpoczynałaby się od daty urodzenia czy katalogu zasług. Nudne jak flaki z olejem genialne pociągnięcia polityczne także powoli odchodzą do lamusa. Jeśli natomiast po ostatnich doniesieniach biografię generała otworzy delikatna kwestia rozwodu ‒ ba, rozwodu w wieku 91 lat! ‒ po ponad pół wieku niezłomnej wierności, w czasach gdy ojczyzna przeżywała krótkie wzloty oraz bolesne upadki, to efekt publikacji w tabloidzie przechodzi ludzkie (i polskie) pojęcie. Może dzieje świata wymagają gruntownego przepracowania? Czy jeszcze ktoś odważy się pisać o nocy z 12 na 13 grudnia inaczej, niż w kontekście zbliżającego się kryzysu w małżeństwie generała?
Jednocześnie kwestia rozwodu ujawniła nasze wysokie notowania w świecie europejskich elit. Sprawa, jeśli trzymać się ściśle faktów, gosposi naruszającej monopol na odżywianie generała w państwowym szpitalu w jednej chwili podbiła czołówki gazet niemal całego globu. We Francji nie tyle ośmieszyła romanse prezydenta Hollande’a, bo to jednak zbyt poważna sprawa [czytaj poprzedni felieton], ile pokazała głębokie, może nawet jeszcze zimnowojenne, emocjonalne podziały na szczytach władzy w krajach UE.
Serca elit polityczno-wojskowych na wschodzie i zachodzie Starego Kontynentu nie wygrywały tej samej melodii. To zupełnie różne „Ody do radości”. Wszak stateczne życie towarzyskie i uczuciowe głów państwa III RP (razem wziętych) takiemu prezydentowi Francji mogłoby się śnić po nocach, wywołując stan przerażenia i drgawki. Aż do teraz, aż do dnia, w którym Barbara Jaruzelska, cierpliwie ważąc każde słowo, nie oglądając się na nikogo i na nic, oświadczyła: „Potrzebuję partnera, a nie jakiegoś amoroso”.
Po tych słowach przez łamy kolorowych magazynów przemknął nierealny, zupełnie baśniowy szkic do portretu rywalki – zagadkowej, patologicznie troskliwej alkoholiczki, na którą mundur działa niczym magnes na opiłki żelaza. Ostatnie luki w biografii Wojciecha Jaruzelskiego zostały zapełnione. Generał-amoroso, takie oblicze jest nam zdecydowanie nieznane. Skoro jednak – zdaniem Haydena White’a – w XXI wieku dokonania historiografii wypada traktować jako dzieło literackie, szpitalny romans nabiera posmaku prozatorskiej puenty.
Kto jednak wie, czy najbardziej nie daje do myślenia postawa generałowej, która całą sprawę potrafiła rozegrać z tabloidami z dystansem, na zimno. Ostatecznie brukowce w rękach dojrzałej kobiety okazały się narzędziem, mniejszym złem zaaplikowanym mężowi w rozgrywce, której jaki taki opór próbowała postawić generałowa Maria Teresa Kiszczak, koleżeńsko apelując: „Basiu, nie rozstawaj się z Wojtkiem”.
To grube nieporozumienie. Basia, Barbara Jaruzelska, wyraźnie dała do zrozumienia: „rozwiodę się, jeśli…”. Postraszyła męża pozwem, prawniczką oraz, było, nie było, ryzykiem związku z pięćdziesięcioletnią trzpiotką. Zostawiła jednak mężowi furtkę. Walentynkowe pojednanie nie jest wykluczone.
Podobnie jak niedawno Danuta Wałęsowa, zdradzając śmiesznostki groźnego męża, dziś Barbara Jaruzelska sprawiła, że ‒ chcąc, nie chcąc ‒ w znienawidzonym ongiś wojskowym, w dyktatorze ’81, zobaczyliśmy człowieka. I, kto wie, może dotarł do nas także cierpki smak dojrzałej miłości.