„American Hustle” (2013) w reżyserii Davida O. Russella to oparta na faktach, inteligentna i dowcipna intryga osadzona w realiach późnych lat 70., pełna aluzji do amerykańskiej klasy politycznej i jej często niejasnych powiązań ze światem biznesu. Tytuł filmu jest wieloznaczny: hustle oznacza „przekręt”, a także „zamieszanie”, „zamęt”; kojarzy się również z prostytucją (hustler).
Irving Rosenfeld (Christrian Bale) i Sydney Prosser (Amy Adams) wyłudzają pieniądze od znajdujących się w trudnym położeniu szemranych przedsiębiorców i drobnych przestępców. Szajkę demaskuje ambitny agent FBI Richie DiMaso (Bradley Cooper). Jednak zamiast posłać oszustów do więzienia, proponuje im współpracę: mają wspólnie zastawić pułapkę na Carminego Polito (Jeremy Renner), burmistrza podupadłego, niespełna stutysięcznego miasta Camden w stanie New Jersey. By zwieść polityka, przedstawiają mu ofertę rzekomego szejka, pragnącego zainwestować w rewitalizację słynącego z hazardu Atlantic City. Wymyślona przez Richiego prowokacja wymyka się spod kontroli, gdy zwabieni mirażem pieniędzy z Abu Dabi do gry wkraczają nie tylko lokalni mafiosi (w jednej z ról Jack Huston, znany z „Boardwalk Empire”), ale znacznie groźniejsi gangsterzy z Miami. Barierą dla planowanej inwestycji okazuje się ksenofobia (film nawiązuje tu do współczesnej islamofobii), wobec czego szejka trzeba znaturalizować, czyli nadać mu amerykańskie obywatelstwo. W tym celu należy przekupić członków Kongresu, co oczywiście jest okazją do zastawienia kolejnych pułapek. Fabuła filmu i dialogi, nawiązujące raz po raz do przegranej wojny w Wietnamie i do afery Watergate, jasno wskazują na moralny upadek Ameryki.
Upadłe miasto, upadły kraj
Wybór burmistrza Camden na ofiarę prowokacji nie jest przypadkowy. Na przełomie lat 70. i 80. FBI rzeczywiście prowadziło akcję o kryptonimie ABSCAM, w której skorzystano z usług hochsztaplera, by sprowokować grono amerykańskich polityków do przyjęcia łapówek pochodzących od rzekomego szejka. W rezultacie skazano senatora i sześciu kongresmenów, a także kilkoro lokalnych polityków i niższych rangą funkcjonariuszy. Wśród skazanych znalazł się Angelo Joseph Errichetti, burmistrz Camden, którego namówiono do wręczania łapówek. To na nim wzorowany jest filmowy burmistrz Polito – Amerykanin włoskiego pochodzenia, ojciec licznej gromadki dzieci, z jednej strony przez lata zaangażowany w pracę dla dobra miasta, a z drugiej niestroniący od okazji, by dobrze przy tym zarobić. Sąsiadujące z Filadelfią przez rzekę Delaware miasto Camden symbolizuje wzlot i upadek Stanów Zjednoczonych. Od połowy XIX w. było ważnym portem przeładunkowym i końcowym węzłem jednego z pierwszych w Ameryce szlaków kolei żelaznych, który łączył Nowy Jork i Filadelfię. W początkach XX w. Camden było siedzibą wytwórcy fonografów i nagrań fonograficznych RCA Victor, a później również – przemysłu stoczniowego. Jednak w latach 60. miasto podupadło, stając się niemalże synonimem przestępczości i politycznej korupcji. Akcja filmu toczy się w 1978 r., kiedy upadek miasta już się rozpoczął, ale dla współczesnego widza jego postępująca degradacja i narastająca zła fama (Errichetti nie pozostał bynajmniej jedynym burmistrzem Camden skazanym za korupcję) są jeszcze wyrazistszym symbolem „amerykańskiego przekrętu”. Ten stanowi swoiste odwrócenie american dream. Camden, którego nędzę oglądamy na ekranie, przypomina nam także o skomplikowanym położeniu, w jakim znalazła się współczesna Ameryka, uzależniona od bogatych partnerów handlowych (zwłaszcza od Chin), którzy są jej ideologicznie obcy, a mimo to walcząca o utrzymanie hegemonicznej pozycji, i ponownie zaangażowana w trudne, zapewne skazane na niepowodzenie działania wojenne w Azji.
Nadmiernie przedłużona gra wstępna staje się zarazem alegorią samego filmu, w którym ostateczne zerwanie iluzorycznych przesłon skrywających prawdę jest nieustannie odkładane.|Tomasz Basiuk
Podczas gdy świat polityki miesza się w filmie ze światem przestępczym, podobne pogmatwanie celów i środków zachodzi także w służbach specjalnych, których zadaniem powinno być likwidowanie politycznej korupcji. Richie nie tylko szantażem zmusza zatrzymanych przestępców do realizacji swojego planu, lecz także manipuluje bezpośrednim przełożonym (w tej roli Louis C.K.), posuwając się wręcz do rękoczynu, by wymusić na nim zgodę na ryzykowną akcję. Sprzymierzeńca znajduje w karierowiczu równie ambitnym jak on sam. Większość pracowników FBI zachowuje się zresztą tak, jakby stojące przed nimi wyzwania były sportową rozgrywką, co widać zwłaszcza w scenie zbiorowej radości po zakończonej akcji, lecz jeszcze zanim okaże się, że nie zgadzają się rachunki. Podobnie jak w polityce, nie liczy się prawda, lecz oficjalna wersja dla prasy, a wszelkie metody są dozwolone. I tak, pod pretekstem lekkiej opowieści w stylu retro, pojawiają się w filmie aluzje do współczesnej sytuacji politycznej – do etycznie wątpliwych metod inwigilacji stosowanych przez NSA, a także do często podawanych w wątpliwość kompetencji amerykańskiego wywiadu, którego indolencja nie dość, że dopuściła ataki z 11 września 2001 r. (mimo że się ich spodziewała), to jeszcze podsunęła fałszywy powód do wojny z Irakiem. W iście farsowym wątku filmowe FBI w roli „szejka” wystawia… Meksykanina (Michael Peña), który w przeciwieństwie do świetnie przygotowanego gangstera (Robert De Niro) po arabsku umie powiedzieć tylko parę zdawkowych fraz. Przywodzi to na myśl prasowe informacje o nieznajomości arabskiego wśród funkcjonariuszy CIA odpowiedzialnych za wywiad na Bliskim Wschodzie.
Niebezpieczne związki
„American Hustle” nie jest jednak skupiony wyłącznie na krytyce świata służb i polityków. Niezaprzeczalny urok filmu bierze się stąd, że chaos panujący w oficjalnym świecie odzwierciedlają intymne relacje bohaterów. Już pierwsza scena, w której Irving układa misterną fryzurę „z pożyczką”, doklejając na czubku głowy tupecik, by za chwilę podjąć próbę wręczenia łapówki burmistrzowi Polito, każe widzowi zastanowić się, czy ta przebieranka należy do świata gry, w którą Irving został wplątany, czy może jest codziennym elementem jego porannej toalety. Wciąż powraca pytanie o to, co jest autentyczne, a co tylko udawane. Irving zadurzył się w swojej wspólniczce Sydney, ale nie może wyzwolić się z relacji z żoną – rewelacyjna w tej roli dwudziestoparoletnia Jennifer Lawrence z powodzeniem odgrywa prawie że oszalałą z nudy Rosalyn, niepracującą zawodowo matkę w średnim wieku, zamkniętą z dzieckiem w domu na przedmieściu i wywołującą pożar w kuchni. Jej nieposkromione gadulstwo omal nie kończy się dla bohaterów tragicznie, ale zważywszy na ostateczny obrót spraw, trudno rozstrzygnąć, czy Rosalyn jest mimowolną sprawczynią groźnego informacyjnego chaosu, czy niezwykle sprawną intrygantką, za jaką sama się uważa. Tymczasem Sydney usiłuje zmanipulować Richiego, wywołując tym zazdrość Irvinga, który nie ma pewności, czy obserwuje tylko grę, czy rzeczywisty romans. Relacja Sydney i Richiego to jeden z najkomiczniejszych wątków filmu. Siląc się na profesjonalizm, obiecują sobie wspólny seks, kiedy tylko będą mogli przestać odgrywać role, które narzuca im prowadzona prowokacja. Jednak odkładanie orgazmicznego spełnienia z Sydney do czasu, aż inne sprawy się wyjaśnią, jest niezwykle frustrujące dla Richiego i daje asumpt do komediowych wtrętów. Nadmiernie przedłużona gra wstępna staje się zarazem alegorią samego filmu, w którym ostateczne zerwanie iluzorycznych przesłon skrywających prawdę jest nieustannie odkładane. Podobnie możemy nazwać nigdy niedokończoną opowieść o łowieniu ryb, która wydaje się mieć nieskończoną liczbę możliwych puent. Krótko mówiąc, zamiast poglądowej lekcji w stylu Michaela Moore’a albo Olivera Stone’a dostajemy pyszną zabawę – postmodernizm w wersji komediowej. Ostateczne rozwiązanie akcji jest w równej mierze absurdalne, co pouczające, i jak to w komedii niczego w istocie nie zmienia.
Tęsknota za stylem
„American Hustle” znakomicie oddaje atmosferę późnych lat 70., zarówno pod względem dekoracji i kostiumów, jak i gry aktorskiej. Widać to zwłaszcza w standardach urody – część postaci jest znacznie pulchniejsza, niż przewiduje współczesna kinematograficzna norma, i w dodatku wcale ich to nie krępuje. Symptomatyczne stają się również relacje damsko-męskie, zwłaszcza w scenach imprezowania, podczas których eksponowany jest trochę już niedzisiejszy podział na supermęskich samców i paplające bez sensu blondynki. Z odległości trzydziestu kilku lat te genderowe role okazują się rolami właśnie, chociaż mogą wydawać się bardziej „autentyczne” od współczesnych, bo w mniejszym stopniu zapośredniczone przez technologie: zarówno informacyjne, ponieważ jedynym technologicznie zaawansowanym środkiem komunikacji jest telefon stacjonarny, używany między innymi do uwodzenia (scena w budce telefonicznej), jak i te związane z kształtowaniem ciała. Do estetyki lat 70. nawiązuje także reżyseria; sposób opowiadania, prowadzący do licznych dowcipów sytuacyjnych i często oparty na powtórzeniach (na przykład osmalona szafka w kuchni Rosenfeldów) oraz dosadne poczucie humoru przypominają szalone komedie kryminalne w stylu „Zemsta Różowej Pantery” (1978).
Film wypełnia więc niektóre kryteria Jamesonowskiej nostalgii, wiernie odwzorowując historyczne szczegóły i style; zarazem jednak przeczy tej kategorii, ponieważ historyczny sztafaż nie służy tylko skopicznej przyjemności, ale naświetla mechanizmy rządzące teraźniejszością. „American Hustle” to film z pozoru nieistotny, łatwy i przyjemny, niczym telewizyjny serial „Mad Men”, nostalgicznie powracający dzisiejszych czterdziestolatków i pięćdziesięciolatków do czasów dzieciństwa, a jednocześnie dowodzący, że najważniejsze źródło współczesnej kultury popularnej to bijące serce komercji, jakim jest reklama. „American Hustle” też kryje jednak pokłady znaczeń, których odgadywanie może okazać się przyjemnością i pożytkiem zupełnie innego rodzaju, niż zwykłe nam towarzyszyć przy oglądaniu komedii.
[yt]4_Jp7iaHjx4[/yt]