Alicja Rosé: Dlaczego zdecydowałeś się na uczestnictwo w protestach antyrządowych?
José Rodríguez: W tym, że wychodzimy na ulicę protestować, nie ma przecież nic dziwnego. W naszym kraju, jak w każdym państwie demokratycznym, gdy dzieje się cokolwiek, co wykracza poza ramy porządku prawno-ustrojowego, ludzie mają prawo wyjść na ulicę i zamanifestować swój sprzeciw.
W Caracas manifestacje i pochody wiele lat temu stały się elementem codzienności. Dla turystów – atrakcją, dla politologów – fenomenem aktywizacji politycznej. Co wyróżnia fale protestów z ostatnich tygodni?
Zmieniła się ich skala i forma. Jeszcze przed śmiercią Hugo Cháveza, na przełomie 2012 i 2013 r. gospodarka Wenezueli sięgnęła dna. Przyczyną masowych manifestacji jest po prostu brak żywności i podstawowych środków do życia. Dziś żyjemy jak uchodźcy we własnym kraju. Brakuje nam mleka, cukru, wszelkich rzeczy, których potrzebujemy codziennie i zauważamy ich niezbędność dopiero jak znikną. Wiem, że to może zabrzmieć zabawnie, ale zniknęły na przykład golarki. Nigdzie nie można ich kupić. Protestujących łatwo zatem odróżnić od sił rządowych po… zaroście (śmiech). Pewne produkty można oczywiście kupić w ograniczonej ilości. Na przykład na jedną osobę przypada jeden chleb. Nawet jeśli mam liczną rodzinę, mogę kupić tylko jeden bochenek! Mam trzydzieści jeden lat i nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem, nawet za najgorszych czasów Cháveza.
Czy ty albo twoi bliscy wierzyliście w obietnice Cháveza?
Nie. Nigdy nie przekonał mnie do siebie. Był skorumpowany tak jak cała klasa polityczna tego kraju. Do tego w jego przemówieniach, tak jak dzisiaj w „orędziach” Maduro, zawsze słyszałem ton dyktatorski, despotyczny. Plan polityczny Cháveza opierał się, przynajmniej oficjalnie, na zasadach socjalizmu – do tej ideologii ja i większość moich rówieśników jesteśmy sceptycznie nastawieni.
Chávez mówił o pomocy najuboższym, którym zapewni obiad. Wszystkie jego postulaty były populistyczne, wiedział, że dzięki takiemu językowi dotrze do najprostszych i najbiedniejszych Wenezuelczyków. Jednocześnie ograniczał wolność słowa, dzięki temu tylko głos prezydenta był słyszalny w kraju. Należało zgadzać się z główną ideą polityczną Cháveza, należało myśleć, jak on. Teraz jest inaczej. Nauczyliśmy się mówić własnym językiem.
Wiem, że to może zabrzmieć zabawnie, ale zniknęły na przykład golarki. Nigdzie nie można ich kupić. Protestujących łatwo zatem odróżnić od sił rządowych po… zaroście. | José Rodríguez
Co jest waszym głównym celem?
Zmiana rządu. W dalszej perspektywie – reformy społeczne i ekonomiczne.
W jaki sposób rząd reaguje na protesty?
Władza jest brutalna i perfidna. Wynajdą każdy, najmniejszy pretekst, by kogoś zamknąć w więzieniu albo pobić. Jeśli znajdą jakiekolwiek nagranie na telefonie, mogą tego użyć przeciwko mnie. Nawet naszą dzisiejszą rozmowę. Metody działania władz stają się coraz bardziej brutalne. To wszystko mocno kontrastuje z oficjalnymi deklaracjami, z propagandową „papką” płynącą z państwowych mediów. Tam cały czas można usłyszeć, jaki piękny jest socjalizm, dzięki któremu wszyscy są równi; socjalizm, który dba o człowieczeństwo i gwarantuje nam dobrobyt. A jest zupełnie na odwrót. Mówią o rewolucji społecznej, a tak naprawdę zamiast iść do przodu, próbują zahamować reformy.
Czy manifestanci tworzą jedną, zwartą grupę, czy może jesteście podzieleni na różne frakcje? Czy Wenezuelczycy są zjednoczeni i jednomyślnie sprzeciwiają się władzy?
Jeśli chodzi o lud, o ludzi żyjących na prowincji – tak, tworzymy jedną opozycję. Wszyscy solidarnie sprzeciwiamy się władzy.
A studenci? Czy mówicie jednym głosem?
Tak, jesteśmy bardzo zjednoczeni, całkowicie. Działa cała sieć stowarzyszeń, regularnie organizowane są spotkania. Stanowimy monolit. Na samym początku, jak wyszliśmy na ulicę, byliśmy po prostu głosem społeczeństwa. Ludzie czuli ogromny lęk, nie potrafili wyartykułować swojego sprzeciwu. A studenci okazali się największą siłą tego kraju. Jesteśmy młodzi, odważniejsi. I nie mogliśmy dłużej patrzeć, jak nasz kraj funkcjonuje, a raczej, jak przestaje funkcjonować. Władze od razu zaczęły nas stygmatyzować, demonizować, by później przerzucić winę na Álvaro Uribe, byłego prezydenta Kolumbii. Rząd zawsze stosuję taktykę poszukiwania kozła ofiarnego, najlepiej „importowanego”, z zagranicy.
Metody działania władz stają się coraz bardziej brutalne. Wynajdą każdy, najmniejszy pretekst, by kogoś zamknąć w więzieniu albo pobić. | José Rodríguez
Kim jest wasz lider? Co studiuje? Jak się nazywa?
To młody chłopak z UCV (Universidad Central de Venezuela, Główny Uniwersytet Wenezueli). Nazwiska nie pamiętam. Mogę to sprawdzić na Twitterze… Nazywa się Juan Requesens.
A jak się organizujecie? Używacie właśnie mediów społecznościowych?
To jeden z możliwych środków komunikacji. Łączymy się w grupy, angażując także już funkcjonujące instytucje – np. koła artystyczne, zespoły taneczne. Potem razem ruszamy na demonstracje.
A co jest dla was w tym momencie ważniejsze: sprawy polityczne czy ekonomiczne?
Według mnie, główną przyczyną protestów był kryzys gospodarczy. Bez zapewnienia podstawy ekonomicznej, nic nie będzie normalnie funkcjonować. Tak właśnie stało się z Wenezuelą. Dziś politycy zapomnieli o kryzysie, a skupili się na kontrolowaniu społeczeństwa, na tłumieniu opozycji. Walka z nami ma odwrócić uwagę narodu od właściwych problemów – bezrobocia, drożyzny, przestępczości.
Czy władza stara się nawiązać z wami jakikolwiek dialog?
W ich opinii jesteśmy grupą, która jest wszystkiemu winna, a więc jesteśmy ignorowani, z nami się nie rozmawia.
Jakie zatem stosują środki, by odzyskać pełną kontrolę nad państwem?
Używają siły, w ogóle nie respektują praw człowieka. W konstytucji naszego kraju jest zapisana zasada wolności zgromadzeń. Oni jednak, ilekroć wychodzimy na ulicę, nawet gdy zwyczajnie idziemy zwartą grupą na jakąkolwiek debatę, starają się nas od razu rozpędzić. Najczęściej używają gazu łzawiącego, armatek wodnych. Na ulicach giną także ludzie od strzałów z broni palnej.
Kim jest nasz lider? Nazwiska nie pamiętam. Mogę to sprawdzić na Twitterze… Nazywa się Juan Requesens. | José Rodríguez
Czy liczycie na pomoc krajów ościennych?
Raczej nie. W Wenezueli większość stanowisk jest obsadzona przez Kubańczyków. Nasz kraj jest przez nich infiltrowany. Przez nich Wenezuela bywa na Zachodzie traktowana jako kontynentalna forpoczta Fidela Castro. Niektórzy chcieliby nawet nałożyć na nas embargo, jak na Kubę. Być może przez to świat zapomina o naszych protestach. Tak jest mu wygodniej.
A Stany Zjednoczone? Argentyna?
Wolałbym się nie wypowiadać o polityce USA wobec Wenezueli. Z kolei większość polityków z Ameryki Południowej próbuje przybrać pozę zachowawczą, czekając na rozstrzygnięcie w Caracas. Przykładowo, niedawno w prasie argentyńskiej ukazał się wywiad z Cristiną de Kirchner. Wyczytać z niego można, że pani prezydent popiera zarówno rząd, jak i protestujących. Polityczna poprawność uniemożliwia jej nawet podjęcie próby mediacji – moim zdaniem, potrzebnej nam wszystkim.
Na co w takim razie liczysz, biorąc udział w protestach?
Wszyscy chcemy przede wszystkim obalić prezydenta Maduro. Doraźne reformy, dekrety prezydenckie niczego nie rozwiążą. Ostatnie wybory okazały się zupełną farsą. Nikt nie ogłaszał wyników, nie mieliśmy do nich wglądu. Władze zupełnie się z nami nie liczą. To musi się wreszcie zmienić!