Wielki iluzjonista
Chávez, chociaż formalnie akceptował reguły gry demokratycznej i uznawał się za reprezentanta woli ludu, w rzeczywistości zwalczał ducha demokracji. Paradoks ten, wspólny dla wielu populistów, przesądził o całkowitej utracie zaufania Wenezuelczyków do instytucji państwowych, procedur demokratycznych i skompromitowanej klasy politycznej. Batalia o przyszłość Wenezueli z początku 2014 roku to przejaw gniewu ludzi wykluczonych – politycznie, ekonomicznie, etnicznie, kulturowo.
Według Enrique Krauze, autora książki o wymownym tytule Władza i obłęd. Najnowsza historia Wenezueli, Chávez wymyslił nowy wzór rządów – „rodzaj autorytarnego personalizmu medialnego i postmodernistycznego”. Wprowadził do wenezuelskiej polityki „tendencję faszyzującą: kult opatrznościowego przywódcy, tradycji i przemocy, nieuznawania praworządności i form republikańskich w imię głosu ludu, ciągłej i przygniatającej obecności w mediach, brutalnego i agresywnego mówienia o przeciwnikach”.
Niewątpliwie Chávez był wybitnym mówcą. Podobnie jak jego idol, Fidel Castro, lubował się w konstruowaniu wielogodzinnych wystąpień, nasyconych kaznodziejskimi figurami retorycznymi. Konkretów w nich wiele nie było. Chávez nie sprawował władzy, lecz ją spektakularnie odgrywał – podobnie czyni dziś Nicolás Maduro, stając się karykaturą „comandante”. Ta emocjonalna i zmilitaryzowana mowa nienawiści zaszczepiła Wenezuelczykom przekonanie, że jedynie walka (słowna bądź fizyczna) może stanowić narzędzie zmiany społecznej. Atmosfera terroru zdeterminowała współczesne wybory polityczne Wenezuelczyków. Doskonale widać to dziś na ulicach Caracas. Dążenie do konsensusu stało się oznaką słabości – tak strona rządząca postrzega postulaty opozycji, a manifestanci deklaracje władz.
Przemoc w życiu publicznym
Fala ludowego sprzeciwu wyniosła Cháveza do Pałacu Prezydenckiego w Miraflores, zmiatając stare układy oligarchiczne. Dziś widzimy, że polityk ten nie zaoferował ludziom nic w zamian. Próżnię wypełniło niezadowolenie, frustracja i agresja. Wenezuela w XXI w. została przygnieciona historycznym brzemieniem przemocy. W minionym stuleciu państwo to doświadczyło blisko 170 zamachów stanu, przewrotów, puczów – o liczbie irredent partyzanckich nie wspominając. Dziś epitet rewolucjonisty (tudzież kontrrewolucjonisty), strajkującego (bądź łamistrajka) niewiele znaczy. Nie kryje się za nim żaden realny program sanacji. Wartością samą w sobie stało się podważenie prawd przeciwnika.
Emocjonalna i zmilitaryzowana mowa nienawiści zaszczepiła Wenezuelczykom przekonanie, że jedynie walka może stanowić narzędzie zmiany społecznej. | Błażej Popławski
Chávez, wyrosły z tradycji Simóna Bolívara i Ezequiela Zamory, potrafił potępiać cynizm układu Punto Fijo [1] i zwalczać korupcję – nie czynił jednak tego z powodów ideowych. Użył zrozumiałego społecznie języka ostracyzmu, by zyskać poklask tłumu. De facto samemu jednak odtworzył potępiany przez siebie model. Najpierw podważył go w warstwie symbolicznej, a następnie dyskretnie zrekonstruował w nowych szatach. Dziś społeczeństwo wenezuelskie dostrzegło fatalny krój tego kostiumu.
Chávez był politykiem charyzmatycznym. Walcząc z mitem wodzostwa, caudillismo, przeistoczył się w lidera partii wodzowskiej. Rozgościł się na wenezuelskiej scenie politycznej tak silnie, że nawet po śmierci nie ma na niej miejsca dla innych „mężów stanu”. Nie namaścił w sposób klarowny swego następcy. Niszcząc opozycję, utrudnił także jej przywódcom zaistnienie w wyobraźni społecznej. Wenezuelczycy odwykli od poszukiwania nowych liderów politycznych. Dawniej bunty miały przywódców, a ci pisali patetyczne programy – dzisiejsze rebelie są pozbawione ojców duchowych, stały się bezideowe i utopijne.
Klątwa surowcowa
Kolejnym przekleństwem Wenezueli, odziedziczonym w spadku po Chávezie stała się ropa naftowa, a dokładnie – fatalne zaplecze instytucjonalne odpowiadające za jej wydobycie, eksport i podział zysków. Klątwa surowcowa i petrodolary zniszczyły społeczeństwo, a bogactwo narodowe przeistoczyło się w ludowy narkotyk podtrzymujący miraż rozwoju. Karaibski raj naftowy, przekonany o swej autarkiczności, o niewyczerpalności zasobów „czarnego złota”, w okresie rządów Cháveza całkowicie utracił samosterowność. Ekstensywne górnictwo zmieniło oblicze gospodarcze kraju, lecz nie wyeliminowało problemu biedy i bezrobocia.
Lewicowa retoryka prezydenta jedynie nadkruszyła liberalne filary gospodarki wenezuelskiej. Etatystyczne rozwiązania okazały się iluzją, w rzeczywistości jedynie podmieniono jednych inwestorów zagranicznych na innych. Chávez atakując oligarchię, nie atakował rynku. Pod szyldem socjalizmu XXI wieku krył się kapitalizm państwowy, zmurszały dysfunkcjami biurokracji. Koncern naftowy PdVSA (Petróleos de Venezuela SA) stał się państwem w państwie, areną zmagań skorumpowanych klientów partyjnych – dziś quasi-samodzielnych satrapów pozbawionych szacha naftowego, a gotowych na oddanie się w opiekę kolejnym rządcom. Wrogiem numer jeden w gospodarce była dla Cháveza rodzima plutokracja, a nie – jak chciały zachodnie media – jankesi. Dziś grupa ta jest podzielona i niechętna do zaangażowania się w reformę państwa.
Marks, Chrystus czy Bolívar?
Agresja i bunt nie rodzą się w biedzie, lecz w sytuacji pogłębiającej się polaryzacji. Wiedział o tym Chávez odwołując się do elektoratu dawniej wykluczonego – biedaków, robotników, miejskiego lumpenproletariatu, Indian, Metysów, czy Afroamerykanów. Dzięki niemu grupy te stały się widzialne w polityce wenezuelskiej, odzyskały godność i zaczęły pisać własną historię. Uwierzyły w anachroniczny mit wielkiej rewolucji, ideologiczne kłamstwo bolivarianizmu i myśli Gieorgija Plechanowa (którego prace zapełniały biblioteczkę prezydencką).
Według irlandzkiego dziennikarza Roryʾego Carrola, autora reportażu Chávez. Prawdziwa historia kontrowersyjnego przywódcy Wenezueli, celowe antagonizowanie społeczeństwa za czasów Cháveza – w zamierzeniu przemyślana strategia – okazało się pułapką, w którą wpadli wszyscy zwolennicy prezydenta. Po śmierci „Mesjasza” amorficzność, bezpartyjność „El Pueblo” (ludu) stały się kolejną przyczyną pogłębienia kryzysu. Wciąż płynna tożsamość społeczna ułatwiła pracę kolejnym samozwańczym trybunom i kaznodziejom politycznej opozycji, łatwo znajdującym poparcie w zakładanych przez Cháveza misjach bolivariańskich.
Przekleństwem Wenezueli stała się ropa naftowa. Klątwa surowcowa i petrodolary zniszczyły społeczeństwo, a bogactwo narodowe przeistoczyło się w ludowy narkotyk podtrzymujący miraż rozwoju. | Błażej Popławski
Rozkradzenie majątku doprowadziło nie tylko do recesji gospodarczej. Stało się także przyczyną rozwarstwienia społecznego. Wadliwa dystrybucja zysków z eksportu przyspieszyła narastające niezadowolenie. Chávez świadomie podsycał nienawiść ludu do elit, najpierw – biznesu, potem – klasy średniej, nie tylko do białych potomków kolonizatorów. „Wróg narodu” stał się pojęciem niezwykle szerokim, co, paradoksalnie, przyspieszyło rozwój opozycji politycznej. Autostygmatyzacja sprzyjała narodzinom nowego mitu – wspólnoty pokrzywdzonych antychávezystów.
Według wenezuelskiego historyka Simóna Alberto Consalvi, Chávez paradoksalnie oddał ojczyźnie wielką przysługę. „Sprawił, że kraj po raz pierwszy zaczął myśleć. Po drugie, obalił trzy mity, które utrzymywały nas w letargu, w obojętności – mit Bolívara, mit ropy naftowej i mit wojska”. Przed naszymi oczami mity te ulegają dekonstrukcji – podczas lutowych manifestacji w Caracas nabierają kształtów i rozpadają się chwilę później w willi prezydenta Maduro. Radykalna reanimacja projektu rewolucyjnego, w którą wierzył Chávez, zyskuje na realności dopiero po jego śmierci. A jak to bywa z rewolucją – niczym Saturn lubi ona zjadać swoje własne dzieci.
Przypisy:
[1] Pakt między trzema głównymi partiami Wenezueli z roku 1958 uznający wyniki wyborów prezydenckich i podtrzymujący rodzący się wówczas system demokratyczny. Z biegiem lat pakt doprowadził jednak do stworzenia dwupartyjnego układu politycznego i stał się przedmiotem krytyki ze strony rosnącej liczby Wenezuelczyków. Hugo Chávez w swojej kampanii prezydenckiej zapowiadał walkę z tym układem i otwarcie krajowej sceny politycznej na nowych aktorów.