Różnice w interpretacji zagrożeń europejskiego bezpieczeństwa nie wynikają jednak tylko z historycznych doświadczeń – także z odmiennych i nieprzystawalnych sfer oczywistości politycznej. Dla Portugalczyków, Hiszpanów czy Włochów sprawa Ukrainy to temat równie abstrakcyjny, jak dla nas problem uchodźców z Afryki. A przecież ta druga kwestia jest rzeczywistym, codziennym problemem Unii Europejskiej. W ubiegłym tygodniu głośnym echem odbił się artykuł z „The Guardian”, którego autor, z pochodzenia Bośniak, przekonywał o podobieństwach między skorumpowanymi oligarchami z Moskwy i przekupnymi europarlamentarzystami. Choć trudno jest zgodzić się z tą uproszczoną diagnozą, należy stwierdzić, że obecna sytuacja na Ukrainie wymaga sformułowania polskiej polityki wschodniej na nowo. Lecz aby to zrobić, należy najpierw krytycznie ocenić, ile tak naprawdę była warta polityka dotychczasowa.
„Moralne zwycięstwo” PiS
„Czy naprawdę wierzyliście, że taki ruski człowiek jak Janukowycz utrzyma proeuropejski kurs? Moje ugrupowanie od początku miało rację” – przekonywał niedawno jeden z posłów Prawa i Sprawiedliwości. Zaś na okładce tygodnika „W sieci” umieszczono ogromny tytuł: „Po co debatować z Tuskiem, skoro Kaczyńscy zawsze mieli rację”.
Kłopot jednak w tym, że dobre intencje, a nawet dobra diagnoza, nie muszą przekładać się na efektywność polityki. Prawo i Sprawiedliwość przed siedmioma laty przegrało wybory nie dlatego, że niewłaściwie rozpoznało polską rzeczywistość. Wiele diagnoz Kaczyńskich było zapewne uzasadnionych i przekonujących dla dużej części społeczeństwa. Ugrupowanie to zostało przez wyborców odrzucone (kolejno w wyborach parlamentarnych, europejskich, samorządowych), ponieważ wizję tę realizowało w sposób nieudolny, prowadząc do konfliktów i podważania zaufania społecznego, a nie budując lepszą Polskę. To samo tyczy się, niestety, polityki wschodniej lansowanej przez nadwiślańską prawicę.
Trudno wskazać na jakikolwiek wymierny sukces polityki PiS wobec Rosji. Rządy tego ugrupowania i prezydentura Lecha Kaczyńskiego przypadają na czas po zwycięstwie Pomarańczowej Rewolucji. W okresie tym na Ukrainie dominowały proeuropejskie nastroje i nietrudno było budować kapitał polityczny na tej euforii. Dziedzictwo pierwszego Majdanu zostało jednak zaprzepaszczone – głównie przez samych Ukraińców, ale także przez europejskich, w tym polskich polityków, którzy nie potrafili wesprzeć procesów rozpoczętych w 2004 r.
„Moje ugrupowanie od początku miało rację” – przekonuje poseł PiS. Kłopot w tym, że trafna diagnoza nie musi przekładać się na efektywność polityki.| Szulecki / Wigura
Cztery lata później Rosja najechała Gruzję przy biernej postawie większości zachodniego świata. Lech Kaczyński pojechał wówczas do Tbilisi, by w emocjonalnym i symbolicznym geście wesprzeć – jak się wkrótce okazało – przegraną sprawę. Przegraną podwójnie – klęską zakończyła się wojna, a Michaił Saakaszwili ostatecznie skompromitował się jako prezydent.
Nie można rozpatrywać polityki wschodniej PiS bez uwzględnienia reakcji na katastrofę smoleńską. Upadek tupolewa miał szansę stać się pretekstem do głębokiej dyskusji na temat stanu polskiego państwa i relacji ze wschodnim sąsiadem. Zamiast tego, podsycając histerię zamachu, Antonii Macierewicz i inny politycy Prawa i Sprawiedliwości włożyli w ręce Putina potężne narzędzie do wznoszenia kolejnych murów w obrębie polskiego społeczeństwa. Zmęczenie tematyką smoleńską pogrzebało ostatecznie możliwość wyciągnięcia zasadniczych dla państwa wniosków z katastrofy prezydenckiego samolotu…
„Przebudzenie” Platformy
Jednak i bilans polityki wschodniej za rządów Platformy Obywatelskiej wydaje się mizerny. Także tej ekipie nie udało się wypracować przyjacielskich i bezkonfliktowych stosunków nawet z tymi wschodnimi sąsiadami, z którymi teoretycznie jest nam najbardziej po drodze. Choć dzielimy członkostwo w UE i NATO z Litwą, na dobrosąsiedztwie wciąż ciążą historyczne i narodowościowe animozje. Podobnie rzecz się miała z relacjami z Ukrainą, której sprawa przez lata była zarzucona.
Nie jest prawdą, że – jak sugerują dziś niektórzy komentatorzy – Donald Tusk, Bronisław Komorowski czy Radosław Sikorski dopiero w obliczu kryzysu na Krymie zorientowali się, jaka jest natura rządów Putina. Raczej grali tak, jak – zgodnie z ich przypuszczeniami – pozwalała im sytuacja. Zwracali uwagę raczej na wybrane decyzje Putina, które wydawały się bardziej proeuropejskie. W naiwności łączyli się z większością polityków zachodnich, wypatrujących na siłę oznak demokratyzacji Rosji. Było to zresztą zgodne z ogólnym nastawieniem globalnej Północy, która, zajęta konfliktem na Bliskim Wschodzie, a potem Arabską Wiosną i jej konsekwencjami, przymykała oko na działania Putina. Okazjonalnie tylko zwracano czasem uwagę na sprawę Chodorkowskiego czy Pussy Riot.
W postępowaniu PO wobec Rosji widać było, przynajmniej do tej pory, konformizm, efekt zachłyśnięcia się przynależnością do zachodniego „salonu”, na którą tak długo czekaliśmy.| Szulecki / Wigura
Widać w tym pewien konformizm ekipy obecnie rządzącej Polską, efekt zachłyśnięcia się przynależnością do zachodniego „salonu”, na którą tak długo czekaliśmy. Jednocześnie Putin budował swoją Unię Euroazjatycką, na tyle zręcznie, by UE i USA uważały jego działania za wciąż akceptowalne. Kryzys ukraiński i okupacja Krymu przyspieszyły nagle historię. Putin wysoko zalicytował i zmusił wszystkich zachodnich graczy do pokazania kart. Jeśli jednak przegra, to tak jak w pokerze, sam nie będzie musiał ujawniać tego, co miał na ręku i nigdy nie dowiemy się, ile w jego grze było blefu.
Demokratyczna Rosja, europejska Ukraina
Przez ostatnie ćwierćwiecze Jerzy Mieroszewski i jego koncepcja unii Ukrainy, Litwy i Białorusi (ULB) stawały się refrenem każdej kolejnej strategii polityki wschodniej. Cóż z tego, skoro politycy zdają się nie pojmować, że publicysta ten postrzegał Polskę i ULB jako pomost do Rosji, a nie przedmurze Europy? Imperialny paradygmat jagielloński, do którego kontynuowania nawoływał Lech Kaczyński w Tbilisi w 2008 r., oznacza w istocie to samo.
I tu dochodzimy do sedna: możemy szukać oparcia w NATO i UE, ale, niezależnie od naszej siły, w ten sposób problemu Rosji nie rozwiążemy – będziemy go tylko odsuwać. Budowanie porozumień nawet z najbardziej wiarygodnymi sprzymierzeńcami na zachód od naszych granic i zbrojenie się przeciw Rosji imperialnej, to tylko eskalacja „równowagi strachu”. Choć dziś trudno to nam sobie wyobrazić, autentycznym gwarantem bezpieczeństwa Polski jest tylko demokratyczna Rosja. I – jeśli to tylko możliwe – europejska Ukraina.
Możemy szukać oparcia w NATO i UE, ale w ten sposób problemu Rosji nie rozwiążemy. Autentycznym gwarantem bezpieczeństwa Polski są tylko demokratyczna Rosja i europejska Ukraina. | Szulecki / Wigura
To oczywiście cel dalekosiężny, tylko w małym ułamku leżący w naszej gestii. Przypominanie o nim stać się jednak powinno elementem expose każdego nowowybranego polskiego premiera. Jeśli pokłosiem dzisiejszej ocierającej się miejscami o histerię dyskusji na temat konfliktu krymskiego będzie uznanie Rosji za odwiecznego i naturalnego wroga – Polska przegra batalię o swoją geopolityczną przyszłość. Nikt w Europie nie będzie chciał rozmawiać z rusofobicznymi paranoikami, nawet jeśli łamanie prawa międzynarodowego i agresywny rewizjonizm rosyjski widać dziś jak na dłoni. Totalizujące teorie polityki międzynarodowej nie mogą stanowić podstawy naszej przyszłej polityki wschodniej. A niestety nadal w tym duchu kształcimy dyplomatyczne i analityczne elity.
Temu manichejskiemu i w gruncie rzeczy zaciemniającemu świat podejściu powinniśmy przeciwstawić osadzoną na liberalnych fundamentach praw człowieka wizję polityki nowodemokratycznej – jak nazywał ją czeski dysydent Jaroslav Sabata. Poważne traktowanie praw człowieka i prawa międzynarodowego pozwoli nam uniknąć problemu, który wyraźnie trawi zachodnią lewicę – gotową wybaczyć Putinowi aneksję Krymu, tak jak „car Rosji” wybaczył NATO inwazję na Irak.
Zmierzch geopolityki
Ukraina stała się teatrem historycznych zmian nie dlatego, że – jak chciał Zbigniew Brzeziński – jest „geopolitycznym sworzniem”, ale dlatego, że jest pograniczem między obszarem demokracji liberalnej i antyliberalnego autorytaryzmu. Większość starć tej dziwnej wojny, w której nie padł dotąd strzał, odbywa się na platformie dyskursu i propagandy. Putin nie dąży do przyłączenia Krymu i Sewastopola ze względu na ich strategiczne znaczenie. Putin chce Sewastopola bo to „gordost ruskich moriakow”, symbol, ikona mocarstwowości. Dziś na Krymie rozpętała się wojna ideologii polityki: wizji demokratycznej i europejskiej, wizji wielkoruskiej, wizji Ukrainy narodowej, wizji Ukrainy posowieckiej itd.
Skostniałemu myśleniu geopolitycznemu przeciwstawiamy więc model oparty na zrozumieniu znaczenia niegasnącej atrakcyjności „Europy” i fundamentalnej przewagi liberalnej demokracji nad autorytaryzmem. Aby do takiej „równej walki” doszło, potrzebne jest zwycięstwo w wojnie informacyjnej i utrzymanie dostępu Rosjan, Ukraińców, Białorusinów do wiedzy i interpretacji, które podważają groźną, szowinistyczną doktrynę Kremla.
Skostniałemu myśleniu geopolitycznemu przeciwstawiamy model oparty na zrozumieniu znaczenia niegasnącej atrakcyjności Europy i fundamentalnej przewagi liberalnej demokracji nad autorytaryzmem. | Szulecki / Wigura
Nasza europejska dyplomacja na rzecz krajów wschodnich musi wyzbyć się rusofobii (bez złudzeń jednak wobec imperialnego reżimu Putina) i geopolitycznej mitologii. Oprócz działań w domenie politycznej, takich jak starania o zmianę sztywnej i zbytnio zbiurokratyzowanej polityki Brukseli wobec państw na wschodzie, warto wspierać postawy i inicjatywy obywatelskie na szczeblu mikro i mezo.
Szeroko zakrojony program wymian uczniowskich i studenckich byłby pierwszym krokiem do budowania wiedzy o Zachodzie i podstaw do podejmowania w przyszłości decyzji opartych na tej wiedzy, dla Ukraińców, Białorusinów, może także Rosjan. Nie warto jednak robić tego bez jednoczesnego finansowania jak największej liczby projektów, odbywających się u naszych wschodnich sąsiadów, tak by również Polacy mieli możliwość poznawania swoich sąsiadów. Tylko wtedy może się udać budowanie bardziej długotrwałych związków, wzajemnej wymiany idei, ukształtowanie bardziej międzynarodowych elit. Ale bez pouczania – sukces tej polityki będzie zależał od naszej własnej wrażliwości i gotowości do słuchania.